Zgłoś błąd
X
Zanim wyślesz zgłoszenie, upewnij się że przyczyną problemów nie jest dodatek blokujący reklamy.
Błędy w spisie treści artykułu zgłaszaj jako "błąd w TREŚCI".
Typ zgłoszenia
Treść zgłoszenia
Twój email (opcjonalnie)
Nie wypełniaj tego pola
.
Załóż konto
EnglishDeutschукраїнськийFrançaisEspañol中国

Recenzja Rise of the Triad 2013 - Krew, flaki i buraki

Sebastian Oktaba | 12-08-2013 00:00 |

Sieczka, krew, flaki i buraki

Znakiem rozpoznawczym Rise of the Triad: Dark War była ekstremalna brutalność i remake nie ustępuje na tym polu oryginałowi. Kleista rubinowa ciecz ubarwia wszystko dookoła, kawałki anatomii walają pod nogami, zaś bohaterom najwyraźniej takie obrazki odpowiadają, co słychać w przesiąkniętych nutką filozofii komentarzach (payback time!). Urwane kończyny, przepołowione tułowia i fruwające wnętrzności są tutaj na porządku dziennym. Poziom gore został podkręcony do maksimum, bowiem krew potrafi tryskać z ran fontannami lub skapywać z sufitu przez kilka sekund, co wygląda nie tyle sugestywnie lecz zwyczajnie śmiesznie, a momentami nawet żenująco słabo. Kto zobaczy o czym piszę, ten dopiero zrozumie moje wątpliwości. Recenzowany tytuł do poważnych się raczej nie zalicza, czarny humor ma zresztą swoje prawa, tylko trzeba znać pewien umiar w kreowaniu takiego wizerunku. Poprzednik też epatował skrajnie drastycznymi scenami, ale magia czerwonych pikseli tuszowała kiczowatość. Nooo dooobra - gałki oczne spływające po monitorze nawet cieszą, ale zabrakło możliwości zagrania głową w piłkę nożną.

W odświeżonym Rise of the Triad nie zrezygnowano z elementów platformowo-zręcznościowych, będących dodatkowym utrudnieniem podczas przechodzenia plansz, często potrafiącym dokopać skuteczniej niż wkurzeni goście z giwerami. Wirujące ostrza, bezdenne przepaście, zapadnie wypełnione kolcami, miażdżące ściany i miotacze ognistych pocisków, to tylko niewielka część zabójczego wystroju wnętrz. Jest nawet gigantyczna kamienna kula rodem z Indiany Jonesa, której lepiej ustąpić pierwszeństwa przejazdu, bo inaczej zaliczymy metamorfozę w wiśniowy placek. Wszędobylskie są również latające platformy pełniące rolę wind i ruchomych mostów, kiedyś stosowane ze względu na ograniczenia silnika uniemożliwiającego tworzenie schodów, więc to zagrywka wybitnie sentymentalna. Przechodząc do rzeczy - moim skromnym zdaniem twórcy przesadzili z sekwencjami zręcznościowymi, zwłaszcza w końcowych etapach, gdzie ilość pułapek zwyczajnie zniechęca do dalszej zabawy.

Jedziemy dalej... chwileczkę... wkurzające zasadzki to raptem połowa uprzykrzających życie rozwiązań, których z czasem sukcesywnie przybywa. Żeby dotrzeć w niektóre miejsca trzeba bowiem skorzystać ze specjalnych trampolin, błyskawicznie wyrzucających postać kilkanaście metrów nad ziemię, których działanie przypomina wyskocznie z Quake III. Brzmi niewinnie, ale spróbujcie odbić się dziesięciokrotnie bez wpadania do lawy, unikając w międzyczasie ostrzału rakietowego i samemu prując do oponentów. Przynajmniej można kontrolować trasę przelotu swobodnie manewrując postacią w powietrzu - inaczej byłoby ciężko dotrzeć gdziekolwiek, poza granicami psychicznej wytrzymałości. Początkowo to jedynie drobne urozmaicenie bezpardonowej sieczki, niemniej z czasem ewolucje zaczynają przypominać karkołomne cyrkowe sztuczki, jakich widok zmusza do dramatycznego okrzyku - litości! Nie przepadam za platformówkami, szczególnie w wersji pierwszoosobowej (!), co działa tylko na niekorzyść Rise of the Triad. Masochizm.

Jeśli po planszach wałęsają się tabuny przeciwników, musi być także odpowiednie wyposażenie, ułatwiające skuteczne wyprawianie gagatków na drugą stronę. Śmiercionośnych zabawek jest niewiele, aczkolwiek to klasyka i chyba jeden z nielicznych mocnych punktów programu. Zaczynamy od duetu pistoletów oraz karabinu MP40 z nielimitowaną amunicją, jakiemu nie trzeba nawet zmieniać magazynków, co najlepiej oddaje charakter Rise of the Triad. Nie zabrakło także magicznego kija bejsbolowego odbijającego pociski, laski czarnoksiężnika spopielającej wrogów czy wyrzutni pijanych pocisków. Reszta repertuaru jest sprzętem ciężkim o różnej skali zniszczenia, który w większości skompletowałem w przeciągu zaledwie kilku pierwszych misji. Niby wszystko po staremu, ale klepanie łapserdaków przerażająco szybko się przejada. Ostatni Serious Sam, Painkiller czy Bulletstorm rozkładają Rise of the Triad na łopatki pod względem miodności. Nie pomagają hektolitry krwi, rozerwane ciała, ani smaczki zaczerpnięte od oryginału - tutaj najzwyczajniej w świecie wieje obrzydliwą nudą.

Bądź na bieżąco - obserwuj PurePC.pl na Google News
Zgłoś błąd
Sebastian Oktaba
Liczba komentarzy: 14

Komentarze:

x Wydawca serwisu PurePC.pl informuje, że na swoich stronach www stosuje pliki cookies (tzw. ciasteczka). Kliknij zgadzam się, aby ta informacja nie pojawiała się więcej. Kliknij polityka cookies, aby dowiedzieć się więcej, w tym jak zarządzać plikami cookies za pośrednictwem swojej przeglądarki.