Recenzja Bioshock: Infinite - Miasto grzechu w chmurach
- SPIS TREŚCI -
- 0 - Lotnik lata, letnik przelatuje
- 1 - Brak Ci wigoru? W takim razie go zażyj!
- 2 - Słodka Elizabeth i gorzkie życie Bookera
- 3 - Klimat - Fly high! Touch the sky!
- 4 - Miasto (nie) moje, a w nim...
- 5 - Platforma testowa na jakiej sprawdzamy gry
- 6 - Galeria screenów Bioshock: Infinite
- 7 - Antygaleria screenów Bioshock: Infinite
- 8 - Grafika, wymagania sprzętowe i podsumowanie
Technikalia
Silnik graficzny napędzający Bioshock: Infinite to leciwy Unreal 3.0, którego starano się maksymalnie podpicować, ale pewnych pryszczy nie sposób przykryć nawet kilogramem tapety. Produkcji Irrational Games dużo brakuje do ostatniego Crysis, Tomb Raider czy Battlefield, ale nadrabia wszelkie techniczne niedoskonałości ogromną plastycznością, nasyceniem kolorów oraz wysmakowaniem. Generalnie, walory audiowizualne nowego Bioshock oceniłbym na dobry z plusem, gdyby nie zatrzęsienie baboli: rozpaćkane tekstury, przejaskrawione oświetlenie, lewitujące przedmioty itp. Wymagania sprzętowe na szczęście nie należą do wyśrubowanych, skoro redakcyjna platforma testowa zapewniała prawie zawsze ponad 100 klatek na sekundę (Core i7-3770K, GeForce GTX 680) w najwyższych detalach. Drobną niedogodnością jest natomiast doczytywanie się danych z dysku twardego, co powoduje chwilowe spadki płynności. W kwestii udźwiękowienia postawiono na klimatyczną muzykę, często zaczerpniętą wprost z początku XX wieku, zaś odgłosy konających, wystrzały i eksplozje brzmią bardzo wiarygodnie.
Słowo na niedzielę
Miłośnicy rzetelnie wykonanych shooterów powinni już zacierać łapska, o ile jeszcze nie zostali dumnymi posiadaczami kopii Bioshock: Infinite. Seria nieprzerwanie trzyma fason podążając jasno wytyczoną ścieżką, którą utrzymała pomimo stylistycznej odskoczni, dopieszczając przy okazji mechanikę walki znaną z poprzedników. Jednak nawet zmiana klimatu nie spowodowała spłycenia warstwy fabularnej - Columbia jest równie tajemniczym, niebezpiecznym i skomplikowanym ekosystemem, co ukryte w głębinach oceanu Rapture. Pomiędzy salwami z karabinów, wybuchami oraz rozbłyskami magicznych zdolności, przewijają się zawoalowane problemy natury społecznej, religijnej i egzystencjalnej. Jeśli miałbym jakąś strzelaninę określić mianem mądrze napisanej tudzież ambitnej, to myślami zmierzałbym właśnie w kierunku Bioshock: Infinitie. Poza tym, recenzowany tytuł jest solidną strzelaniną o nietuzinkowym klimacie, przyjemnej oprawie graficznej i fantastycznie zaprojektowanych mapach, których zwiedzanie zajmuje ładnych kilkanaście godzin. Ot, nareszcie gra godna polecenia!
Bioshock: Infinite
Cena: ~110 zł
Doskonale poprowadzona dorosła fabuła
Postać Elizabeth i jej wpływ na rozgrywkę Porusza drażliwe kwestie religijne i socjologiczne Kapitalnie zaprojektowane podniebne miasto Sycąca rozwałka z giwerami i zdolnościami Długa, satysfakcjonująca i dająca do myślenia Pomysł z użyciem Sky-Hook oraz Sky-Line Genialny klimat sączący się z ekranu Pomimo cukierkowej grafiki jest krwawo Stanowczo zbyt dużo błędów technicznych Graficznie daleka od wymarzonego ideału Bestiariusz słabszy niż w poprzednikach Jakiś multiplayer by się jednak przydał |
Grę do testów dostarczyła firma:
- « pierwsza
- ‹ poprzednia
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
- 6
- 7
- 8
- 9
- SPIS TREŚCI -
- 0 - Lotnik lata, letnik przelatuje
- 1 - Brak Ci wigoru? W takim razie go zażyj!
- 2 - Słodka Elizabeth i gorzkie życie Bookera
- 3 - Klimat - Fly high! Touch the sky!
- 4 - Miasto (nie) moje, a w nim...
- 5 - Platforma testowa na jakiej sprawdzamy gry
- 6 - Galeria screenów Bioshock: Infinite
- 7 - Antygaleria screenów Bioshock: Infinite
- 8 - Grafika, wymagania sprzętowe i podsumowanie