Recenzja Mass Effect 2 - Gwiezdny chłopak powraca
- SPIS TREŚCI -
Gwiezdny chłopak
Rozpoczynając tworzenie postaci możemy przyjąć gotowy projekt, albo samemu wykreować wizerunek protegowanego. Jako że pierwsza ewentualność byłaby pójściem na zbytnią łatwiznę, skorzystanie z przywileju ponownego zaprojektowania facjaty Sheparda uznajmy za punkt wyjścia. Niestety, rasa naszego chojraka zastała nam odgórnie narzucona, co wynika z założeń scenariusza. Szkoda, tym bardziej że uniwersum Mass Effect obfituje w naprawdę oryginalne nacje i entuzjastycznie przyjąłbym sposobność wniknięcia w skórę narwanego Krogana bądź egzotycznej Asari. Eh, nadzieja matką głupich... Pozostaje tylko zdecydować o profilu psychologicznym, pochodzeniu oraz płci, które nota bene mają marginalny wpływ na grę. Reszta jest czystą kosmetyką, skupiającą się wokół aspektów wizualnych. Chociaż udostępniony edytor to rozbudowane narzędzie, pozwalające nadać indywidualnego wyglądu bohaterowi, Age of Conan: Hyborian Adventures czy Fallout 3 oferowały zdecydowanie więcej pod tym względem. W Mass Effect 2 zabrakło długich włosów, tatuaży oraz blizn, ale poza tym mamy wpływ na rysy twarzy, zarost, karnację, fryzurę, kształt oczu, owal czaszki i dziesiątki innych szczegółów farysa. Sądzę, że zdecydowana większość graczy będzie usatysfakcjonowana wachlarzem możliwości, wyłączając maniaków MMO albo Simsów. Tak czy owak, chwilę po zakończeniu procesu modelowania komandorskiego lica, zrywamy się z wygodnego łóżeczka, aby rozruszać kości przed właściwą rozgrywką. Przy okazji dowiadujemy się w jakich okolicznościach Shepard trafił pod skrzydła Cerberus i dlaczego wpływowym właścicielom korporacji tak zależy akurat na jego skromnej osobie. Jednak zanim dzieło kreacji zostanie uwieńczone, musimy jeszcze zdecydować w kogo zamierzamy się wcielić...
Sześć profesji znanych skądinąd z Mass Effect oraz brak możliwości stworzenia własnej klasy, początkowo wywołuje rozczarowanie. Nie oznacza to zarazem, że absolutnie nic się nie zmieniło i ekipa BioWare pokpiła sprawę. Wprost przeciwnie, bowiem poszczególni fachowcy przeszli odpowiedni lifting. Żeby opisać wszystkie subtelne różnice czasu nie starczy, acz krótka charakterystyka „sześciu wspaniałych” czytającym się po prostu należy. Żołnierz to zaprawiony zabijaka, przeszkolony w użyciu najróżniejszych rodzajów broni palnej. Dzięki zdolnościom podnoszącym precyzję i skuteczność, błyskawicznie rozgramia adwersarzy. Z kolei szpiega wyposażono w zaawansowane systemy maskujące, pozwalające uniknąć wykrycia gdy upuszcza krwi swoim ofiarom. Adept, specjalista w dziedzinie biotyki, otrzymał implanty L5X zwiększające jego umiejętności obezwładniania wrogów. Niedostatki w przeszkoleniu bojowym nadrabia więc „mocami” rodem z Gwiezdnych Wojen. Inżynier jest ekspertem z dziedziny technologii, zdolnym tworzyć sondy wykrywające oraz nękające przeciwników. Natomiast strażnik łączy najnowsze zdobycze nauki z mocami biotycznymi, stanowiąc swoisty kompromis pomiędzy adeptem i inżynierem. Każda profesja posiada unikalne zdolności oraz pewne ograniczenia, choć brakuje wyraźnych różnice pomiędzy nimi. Z ciekawszych biegłości warto wymienić hakowanie SI (szpieg) pozwalające przejąć kontrolę nad syntetycznymi organizmami oraz skok adrenaliny (żołnierz) na krótką chwilę spowalniający czas (lokalny Bullet Time). Nowalijką pozostają specjalizacje odblokowywane dopiero, gdy zaufanie podkomendnego względem Sheparda osiągnie odpowiedni poziom. Jakkolwiek by nie spojrzeć, większość wydaje się dziwnie znajoma. Cóż, nie do końca jest to prawdą...
O zgrozo, znacznie spłycono rozwój bohaterów decydując się na uproszczenie procedury awansowania. Odejście od listy talentów znanej z prekursora serii, zaowocowało pozostawieniem dosłownie kilku kluczowych atutów. Wprawdzie „skille” modyfikują często więcej niż jeden współczynnik lecz z trudem znajduję uzasadnienie podjęcia takiej decyzji przez twórców. Dotychczasowe rozwiązania nie wymagały „kastracji” zbliżających Mass Effect 2 do banalnych hack'n'slash. Szereg zmian przeszły również statystyki broni... których nie ma praktycznie wcale, ku rozpaczy graczy uwielbiających napawać oczy wykresami. Jak to? Otóż, zrezygnowano z klasycznych przeliczników na rzecz rozbudowanych opisów i ulepszeń arsenału, nawiasem mówiąc również zmodyfikowanych. Zatem, poświęcając kilka sekund na przeczytanie formułek musimy rozszyfrować, czy nowa strzelba plazmowa będzie skuteczniejsza, niż obecnie dzierżona w spoconych dłoniach. Jaki w tym sens? Przyznam zupełnie szczerze - nie mam bladego pojęcia. Lepsze wrogiem dobrego, jak zwykł mawiać mój znajomy, toteż metamorfozę uzbrojenia uważam za zbędną. Ubolewam, że zarazem zniknęło sporo rodzajów broni oraz pancerzy, ale dobór tych ostatnich słusznie postanowiono uniezależnić od prowadzonej klasy postaci. Zrzuconego „balastu” niektórym będzie pewnie brakowało, niemniej to drugorzędne detale. Ostatecznie w niewielkim stopniu wpływają na samą grę, absolutnie nie rzutując na rewelacyjną grywalność i porywającą przygodę. Sympatycy „jedynki” nie powinni czuć się zawiedzeni, albowiem kreacja herosa oraz kolekcjonowanie ekwipunku nigdy nie stanowiły w „Efekcie Masy” wisienki na torcie. Notabene, ocenianie tegoż tytułu w kategorii pełnowartościowego cRPG skazałoby go na falę krytyki, dlatego postawmy sprawy jasno. Prawdziwi „erpegowcy” niech dalej męczą Dragon Age: Początek, podczas gdy Mass Effect 2 przypadnie do gustu mniej „hardkorowym” graczom.
Powiązane publikacje

Recenzja The Elder Scrolls IV: Oblivion Remastered - Pięknie odświeżony klasyk z zachowaną esencją oryginału
89
Recenzja Assassin's Creed Shadows - recykling w sosie azjatyckim. Ubisoft próbuje odbić się od dna skacząc na plecy feudalnej Japonii
130
Recenzja Avowed - powrót do świata znanego z Pillars of Eternity. Kawał dobrego cRPG z kilkoma potknięciami do dopracowania
127
Recenzja Kingdom Come Deliverance II - triumfalny powrót Henryka ze Skalicy. Pierwszy mocny kandydat do gry roku
150