Metro 2033 - Wsiąść do pociągu ze S.T.A.L.K.E.R. i Call of Duty
- SPIS TREŚCI -
Na wschód! Na Wschód!
Lokacje jakie odwiedzimy w trakcie przygody zaprojektowano po mistrzowsku, maksymalnie eksponując atuty ponurego uniwersum. Zważywszy na okoliczności, że około osiemdziesięciu procent gry spędzimy w tunelach, to na monotonnie trudno narzekać. Silosy rakietowe, zajezdnie, przepompownie, reaktory, zalane kanały, laboratoria, zapomniane perony, bazy rabusiów, setki kilometrów torów, centra dowodzenia, punkty kontrolne i miasteczka... długo by wymieniać. Pierwiastek S.T.A.L.K.E.R. znalazł stylistycznego naśladowcę, który przewyższył mistrza i jego niezapomniane X18, co przyznaję bez bicia. Dotarłszy do mitycznego Polis, ostoi cywilizacji urzekającej architekturą socjalizmu oraz tłumami rozgadanych obywateli, chciałoby się tam zabawić dłużnej niż zaplanowane pięć minut! Twórcy pozwolili ledwo rzucić wzrokiem na olśniewają stolicę metra - dlaczego? Nie mam zielonego pojęcia. Tak czy owak, klimat „undergroundu” ryje beret, ale widoczki jakie zobaczymy na powierzchni też są niczego sobie. Zrujnowana Moskwa usiana rdzewiejącymi wrakami pojazdów, na wpół rozsypanych budynków i pokryta grubą warstwą śniegu nie napawa optymizmem. Monumentalny gmach biblioteki im. Lenina, upiornie „szczerbate” apartamentowce czy pomniki bohaterów narodowych, to niemi świadkowie minionej wojny... przestroga oraz przesłanie. Kawał terenu czeka na splądrowanie, ale o swobodnym zwiedzaniu trzeba zapomnieć - to nie otwarta dla turystów Zona.
W takiej grze jak Metro 2033 nie mogło oczywiście zabraknąć dziesiątek delikwentów do eksterminacji, uparcie proszących się o porcję ołowianych drażetek. Jednak bezpośrednie starcie z plugastwem zniekształconym przez promieniowanie, bywa nadspodziewanie traumatycznym doznaniem (akurat nie uderzam do marnego SI). Potwory swoim designem wywołują niemałe przerażenie i tak szpetnych ryjów, paszcz, mord oraz gęb dawno nie widziałem. Nie są to jakieś śmieszne gigantyczne mrówki czy nawet otępiałe zombie lecz maszkary z pękła rodem, do którego bramy otworzyli ludzie. Bestie o czarnych oczach, ostrych zębiskach, płowej lub porośniętej sierścią skórze wzbudzają autentyczne obrzydzenie. Przychodzą zewsząd: szybów, jam, otworów wentylacyjnych, zeskakują z sufitów i zawsze działają stadnie - niejednokrotnie rzuceni na barykadę, będziemy szatkować z ciężkich karabinów nacierające hordy straszydeł. Poza tym, tak zwane Quick Time Events mogą napędzić niezłego cykora, jak poczwara zacznie wgryzać się w nasze ramie - trzeba wtedy działać zdecydowanie i nożem ugodzić gada (tłukąc w klawisz „E” ile wlezie ;]). Fakt, homo novus (wg Glukhovskyego) nie należą do najprzyjemniejszych, ale nie tylko zmutowane kreatury przyjdzie nam pacyfikować. Naziści, socjaliści, anarchiści oraz zwykli bandyci nie pogardzą okazją do zdobycia łatwego łupu, więc zamiast poczęstować podróżnych herbatą, zastawiają na nich pułapki i czekają ze spluwami. Poza obszarami stacji panuje prawo dżungli, chociaż w metrze nie uświadczymy nawet jednego marnego drzewka („pacanów” za to „mnogo”). Strzelania będzie pod dostatkiem, skoro wciąż przedzieramy się do przodu zostawiając za sobą stygnące (magicznie znikające) zwłoki. Ot, klasyka.
Cóż, jak uczy wieloletnia praktyka, żadna gra nie jest pozbawiona wad i podobnie sytuacja wygląda w przypadku Metro 2033. Pora zatem dolać kilka łyżek dziegciu do beczki pełnej miodu, którą dotychczas mógł wydawać się debiutancki projekt studia 4A Games. Po pierwsze, Mieszkańców metra trawi powszechnie znana choroba, określana jako „syndrom kulawego SI” - prawdopodobnie wynik zwiększonej dawki promieniowania. Oponenci człekokształtni rozumem nie grzeszą, popełniają błędy, bywają nieporadni oraz niezorganizowani, ale zdolność chowania za węgłem nie jest im kompletnie obca. Z powodzeniem można scharakteryzować ich w kategorii niezbyt rozgarniętych lecz dopiero mutanty udowadniają, że długotrwałe przebywanie w zamkniętych pomieszczeniach niekorzystnie wpływa na kondycje umysłową. Dziwolągi nieporadnością, niezdecydowaniem czy wreszcie głupotą potrafią wprawić w stan głębokiej konsternacji, obnażając ułomności modułu sztucznej inteligencji. Czasami stoją jak wryte, gapiąc się na nas wyzywająco lub sprawiają wrażenie nieobecnych - przytomność odzyskują wraz ze śrutem w potylicy. Innym razem napierają takimi watahami, że trudno ogarnąć powstały harmider, co w połączeniu z obecnością NPC zaczyna przypominać groteskowy mecz rugby. Obok spektakularnych porażek SI czy wspomnianej liniowości, ostatnią „drzazgą” jest nieuwzględnienie jakiegokolwiek trybu multiplayer. W obecnych czasach, to poważne niedopatrzenie!
Powiązane publikacje

Recenzja The Elder Scrolls IV: Oblivion Remastered - Pięknie odświeżony klasyk z zachowaną esencją oryginału
91
Recenzja Assassin's Creed Shadows - recykling w sosie azjatyckim. Ubisoft próbuje odbić się od dna skacząc na plecy feudalnej Japonii
130
Recenzja Avowed - powrót do świata znanego z Pillars of Eternity. Kawał dobrego cRPG z kilkoma potknięciami do dopracowania
127
Recenzja Kingdom Come Deliverance II - triumfalny powrót Henryka ze Skalicy. Pierwszy mocny kandydat do gry roku
150