Zgłoś błąd
X
Zanim wyślesz zgłoszenie, upewnij się że przyczyną problemów nie jest dodatek blokujący reklamy.
Błędy w spisie treści artykułu zgłaszaj jako "błąd w TREŚCI".
Typ zgłoszenia
Treść zgłoszenia
Twój email (opcjonalnie)
Nie wypełniaj tego pola
.
Załóż konto
EnglishDeutschукраїнськийFrançaisEspañol中国

Filmy Science-fiction, które nie miały szczęścia, a warto je znać

Piotr Gontarczyk | 19-01-2020 09:00 |

3. Snowpiercer (2013)

Walki klas w kinie Sci-fi nie są niczym nowym, ale do 2013 roku nikt nie zamknął ich w... pociągu. Koprodukcja czesko-południowokoreańska to bardzo rzadki widok, tym bardziej jeśli dorzucimy gwiazdy Hollywood. Południowokoreański reżyser i sceanrzysta Bong Joon Ho nakręcił swój pierwszy film, w którym językiem podstawowym był angielski. Był też jego pierwszą produkcją skierowaną do widzów spoza Korei Południowej. W "Snowpiercer" wystąpili m.in. Chris Evans, Tilda Swinton, Jamie Bell, John Hurt, czy Octavia Spencer. Film miał szeroki zasięg kinowy i zarobił ponad dwukrotnie więcej niż kosztował. Zarobił około 86 mln dolarów, z czego jednak aż 60 mln pochodziło z Korei, a 11 mln z Chin. Jeśli chodzi o Unię Europejską, to film największą widownię miał we Francji (650 tys.). W Polsce do kin na "Snowpiercer" poszło niecałe 25 tys. osób. Były też kraje z jeszcze gorszymi wynikami. W Szwecji widzów było 129 - osób, nie tysięcy. W USA problemy z pierwotnym dystrybutorem, który oczekiwał zmian w filmie, ten ostatecznie trafił do zaledwie około 150 kin. "Snowpiercer" to kolejny w zestawieniu film, który zepsuto po jego produkcji, nie przykładając się do odpowiedniej jego promocji.

Filmy Science-fiction, które nie miały szczęścia, a warto je znać [33]

"Snowpiercer" był świetnie wyeksponowaną odtrutką na już w 2013 roku od dawna napierające ze wszystkich stron filmy będące elementami rywalizacji pomiędzy DC czy Marvelem, przez jednych uwielbiane, a u innych wywołujące mało pozytywne emocje. Pojawił się więc film, którego główny bohater, z celem zbawienia ludzkości, wcale nie stara się by go pokochać. Nie ma schludnego, podkreślającego muskularność, czy choćby zgrabną figurę stroju. Nic z tych rzeczy. Curtis (Chris Evans) wygląda jak żebrak, śmierdzący brudem, zdający się nie znać czegoś takiego jak uśmiech czy sarkazm. Akcja filmu osadzona jest w 2031 roku, długo po nieudanym eksperymencie kontroli klimatu, który zakończył się wywołaniem nowej ery lodowcowej, w skali globalnej. Jedyni ocalali zamieszkują specjalnie wcześniej przygotowany pociąg Snowpiercer, którego napęd wiecznej energii, stworzony został przez bogacza Wilforda (Ed Harris). Poznajemy Curtisa i jego towarzyszy ulokowanych na końcu pociągu, w brudnych, zaniedbanych wagonach, gdzie wszyscy karmieni są podejrzaną galaretą. Wśród wiodących postaci z końca pociągu są jeszcze Gilliam (John Hurt) oraz Edgar (Jamie Bell).

Filmy Science-fiction, które nie miały szczęścia, a warto je znać [34]

Nadzorcą pociągu jest Mason (Tilda Swinton), postać sztywna, bezduszna i jednocześnie niezbyt zadowolona z tego, że czasem zmuszona jest odwiedzić "brudasów". Jej opresyjne działania doprowadzają do rewolucji na tyłach pociągu. Zmęczeni opresją mieszkańcy postanawiają dostać się do lokomotywy. Przedzierając się przez kolejne wagony odkrywają świat bogactwa, przepychu, a także parę nieprzyjemnych tajemnic. Opresyjny reżim nie zamierza poddać się bez walki i po obu stronach rosną straty w ludziach. Pytanie tylko, co skrywa lokomotywa? Dopiero w niej Curtis odkryje, że wszyscy są ofiarami z góry narzuconego reżimu. Reżimu, jak to zazwyczaj bywa, opartego na kłamstwach.

Filmy Science-fiction, które nie miały szczęścia, a warto je znać [35]

"Snowpiercer" jest jednym z niewielu filmów Sci-fi ostatniej dekady, które śmiało można obejrzeć drugi, trzeci raz, a może jeszcze jeden, a potem raz jeszcze. Mimo że sama koncepcja śnieżnego pociągu, przeniesiona na ekrany kinowe z noweli, niekoniecznie musi wydawać się wiarygodna, to wcale nie przeszkadza, a wręcz zdaje się dodatkowo wciągać w intrygującą fabułę świetnie wykreowanych postaci, od Curtisa, poprzez Mason, aż po Wilforda, nie zapominając oczywiście o postaciach pobocznych. "Snowpiercer" można poniekąd określić mianem nowoczesnego "Metropolis" (1927), gdzie wielkie miasto skoncentrowano w parunastu wagonach pociągu przemierzającego śnieżną Ziemię i stanowiącego niejako mikroskopijny świat, w którym ściśnięto skutki silnego rozwarstwienia społecznego. Także pod względem technicznym "Snowpiercer" nie ma sobie niczego do zarzucenia. Mimo iż porusza parę ważnych tematów, to nie brakuje w nim też wartkiej akcji, kilku świetnie zrealizowanych walk, czy to przy użyciu broni białej, czy palnej.

2. The Andromeda Strain (1971)

Oparty na noweli Michaela Crichtona, o tym samym tytule, film którego reżyser, Robert Wise, miał już na koncie całkiem sporo znanych produkcji, bardziej niż przez recenzentów chwalony był przez środowiska naukowe. "The Andromeda Strain" nienajlepiej wpisał się w falę filmów katastroficznych, których największy wysyp przypadł na lata siedemdziesiąte ubiegłego wieku. Produkcja ta nie była widowiskowa i nie grał w nim nikt, kto byłby znany z typowo masowych produkcji. To film Sci-fi, w którym szala narracji jest bardzo mocno przechylona w stronę nauki. "The Andromeda Strain" miał dość ograniczony zasięg. Miał kinową dystrybucję tylko w Ameryce Północnej, Australii, wybranych krajach Europy, a w Ameryce Południowej oficjalnie pokazywano go tylko w Argentynie. Mimo że w wielu regionach świata nie pokazywano go w kinach, to i tak zarobił prawie dwukrotnie więcej niż kosztował. To zdaje się pokazywać, że film miał duży, ale niewykorzystany potencjał.

Filmy Science-fiction, które nie miały szczęścia, a warto je znać [30]

"The Andromeda Strain" to film przedstawiający losy czwórki naukowców, których do placówki badawczej Wildfire Lab w Nevadzie sprowadzono w celu zbadania obcej formy życia. Cała historia zaczyna się od małego miasteczka Piedmont w Nowym Meksyku, w którego mieszkańcy zginęli nagle w tajemniczych okolicznościach. Wysłani na miejsce pierwsi zwiadowcy także umierają. Podniesiony zostaje alarm, w ramach którego Jeremy Stone (Artur Hill), Charles Dutton (David Wayne), Ruth Leavitt (Kate Reid) oraz Mark Hall (James Olson) są kolejno zgarniani przez żołnierzy, reagując na wcześniej ustalone hasło. Dowiadujemy się, że w pobliżu miasteczka Piedmont spadł wojskowy satelita (projekt Scoop) i w nim postrzega się źródło tajemniczych zgonów. W trakcie pozyskiwania rozbitego satelity dwójka naukowców odkrywa, że dwie osoby przeżyły - starszy wiekiem alkoholik oraz sześciomiesięczne dziecko. W stacji Wildfire Lab czwórka naukowców podejmuje się odnalezienia w satelicie zagrożenia, którym okazuje się wcześniej wspomniana mikroskopijna, obca forma życia o strukturze do tej pory nieznanej.

Filmy Science-fiction, które nie miały szczęścia, a warto je znać [31]

Od tego momentu badania idą wielokierunkowo i każdy, w oparciu o swoją specjalizację, próbuje przede wszystkim znaleźć sposób na unieszkodliwienie intruza. Obok dr Mark Hall stara się zrozumieć, dlaczego akurat pijak i niemowlę przeżyli. Warto podkreślić, że na długo zanim postacie filmowe odkryją, co tzw. Andromedę może unieszkodliwić, uważny widz dostrzeże bardzo wyraźną podpowiedź, pokazaną na ekranie. Ten moment bardzo wyraziście pokazuje, że w każdej sytuacji potencjalnie najsłabszym ogniwem jest człowiek, niezależnie od jego wiedzy, czy doświadczenia. Nawet drobny, popełniony nieświadomie błąd może, niezależnie od wszelkich starań, opóźnić lub uniemożliwić realizację założonych celów.

Filmy Science-fiction, które nie miały szczęścia, a warto je znać [32]

"The Andromeda Strain" to nie jest film, od którego można oczekiwać widowiska, wyrazistych postaci, czy jednoosobowego, silnie zarysowanego bohaterstwa. To nie jest film z morałem na długo zapadającym w pamięć. To obraz metodycznej, powolnej, czysto naukowej walki z niewidocznym gołym okiem przeciwnikiem. Film stara się przekonać, że nawet jeśli krytykujemy jakieś kierunki nauki, to zawsze powinniśmy z tyłu głów mieć myśl o tym, że w sytuacji skrajnej to właśnie pogardzani naukowcy tylko mając pełną swobodę działania mogą nam pomóc odkrywać prawdę. "The Andromeda Strain" podjął ten właśnie niewygodny temat, bo przecież różne kierunki nauki budzą obawy czy lęki, czy to w kwestiach etycznych, czy moralnych. Całość, mimo iż momentami może wydawać się zbyt mocno rozciągać, warta jest obejrzenia.

1. Equilibrium (2002)

Kosztował 20 milionów dolarów, a z kin zebrał ledwo jedną czwartą tej kwoty. Zdjęcia zrealizowano w niecałe dwa miesiące, a w dniu premier kinowych wszyscy aktorzy byli już o dwa lata starsi. Realizację ostatniego ujęcia zakończono w grudniu 2000 roku, a film do kin wszedł w roku 2002. Skąd tak duże opóźnienie? Prace nad scenariuszem ruszyły jeszcze przed wejściem do kin filmu "The Matrix" (1999) i to właśnie jego ogromny sukces dla wytwórni poważny problem. Zdjęcia co prawda ruszyły rok później, ale obawiano się, że "Equilibrium" wydany zbyt krótko po Matriksie powszechnie uznany by został za jego nieudolną podróbkę. Kurt Wimmer, reżyser i autor scenariusza, stworzył obraz, przy którego realizacji postawił sobie ambitne warunki. Osadzona w przyszłości historia miała być wolna od futurystycznych rozwiązań, które jego zdaniem z biegiem czasu mogłyby stać się dla widza wręcz przestarzałe.

Filmy Science-fiction, które nie miały szczęścia, a warto je znać [36]

Akcja "Equilibrium" osadzona jest w mieście-państwie Libria, jakby żywcem wyjętym z wizji Orwella. W 2072 roku, po trzeciej Wojnie Światowej, świat ocalałych działa pod pełną kontrolą reżimu, który z pomocą stosowanego każdego dla leku Prozium eliminuje z życia ludzi wszelkie emocje. Ludzie nie znają strachu, miłości, ciekawości - działają według sztywno wyznaczonych reguł, praktycznie jak maszyny. Z Librii eliminowane są też wszelkie obiekty mogące stymulować emocje. Likwidowane są wszelkie odkrywane dzieła sztuki, w tym obrazy, książki, czy nośniki np. muzyki. Prawo i wszelkie regulacje stanowi Ojciec (Sean Pertwee), a zarządcą jest konsul (Angus Macfadyen). Ojciec jest w Librii Wielkim Bratem, mózgiem, podczas gdy konsul jest jego rękami.

Filmy Science-fiction, które nie miały szczęścia, a warto je znać [37]

Kleryk John Preston (Christian Bale) to wzorowy działacz dbający o wolność od wpływów emocjonalnych, tropiciel ruchu oporu. Świetnie wyszkolony, bezlitosny, budzący postrach i podziw. Przeciwnicy systemu, oskarżani o zbrodnię uczuć, ukrywają się w Nether, ruinach dawnej metropolii, poza wpływami zarządu Librii. Jednym z zadań Prestona jest ich wytropienie i eliminacja. Sęk w tym, że elitarny kleryk pewnego poranka rozbija ampułkę ze swoją dobową dawką Prozium, co już tego samego dnia zacznie otwierać mu oczy i rozbudzać od dawna tłumione emocje. Z czasem zacznie odczuwać współczucie i wreszcie sympatię do tych, których do tej pory twardo zwalczał. Preston poznaje Mary (Emily Watson), skazaną na śmierć za zbrodnię uczuć i zaczyna współpracować z ruchem oporu, zamiast go eliminować, tak jak mu kazano. Kleryk musi jednak ukrywać swe uczucia przed wszystkimi - konsulem, innymi klerykami, a nawet własnymi dziećmi. W Librii każdy kto zaobserwuje zbrodnię uczuć, ma obowiązek o tym powiadomić władze. Po śmierci poprzedniego, Preston ma nowego partnera, Brandta (Taye Diggs), który szybko nabiera wobec niego podejrzeń. Nasz główny bohater wraz z ruchem oporu planuje obalenie reżimu, zabicie Ojca i przywrócenie dawnego porządku. Na drodze najpierw jednak staje mu Brandt, mnóstwo policjantów, inni klerycy, a także konsul. Nikogo z nich nie da się pokonać gadaniną, tak więc Preston wykorzystując fikcyjną sztukę walki gun kata, kolejno rozprawia się, czasem dzieląc na części, każdego kto spróbuje mu przeszkodzić.

Filmy Science-fiction, które nie miały szczęścia, a warto je znać [38]

Świat pokazany w "Equilibrium" tak naprawdę nie jest wizją naszej przyszłości. Jak wskazywał sam Kurt Wimmer, to bardziej alternatywna rzeczywistość. Aby podkreślić grozę panującego w Librii reżimu, spora część zdjęć filmu realizowana była w różnych miejscach Berlina, w których można było dostrzec elementy architektury charakterystyczne dla epoki trzeciej Rzeszy Niemieckiej. Poszczególne sceny kręcono więc np. na stacji U-Bahn ulokowanej pod Reichstagiem (nieczynnej do 2009 roku), na Olympiastadion (stadionie olimpijskim wybudowanym na potrzeby igrzysk w 1936 roku), na lotnisku Tempelhof, w samym budynku Reichstagu, czy w Deutschlandhalle (hali koncertowo-sportowej, otwartej w 1935 roku, zburzonej osiem lat temu). Niektóre sceny kręcono w Municipio Roma XII w Rzymie, dystrykcie zabudowanym w latach trzydziestych ubiegłego wieku, w czasie rządów Benito Mussoliniego. "Equilibrium" to nie tylko świetna uczta dla umysłu, ale także dla oczu. Film niestety zginął w cieniu Matriksa mimo, że odczekano łącznie trzy lata od premier kinowych tego ostatniego. "Equilibrium" zdecydowanie nie jest gorszy niż "The Matrix". W zupełnie inny sposób podchodzi do tej samej problematyki, a więc świata pełnej kontroli ludzi i ukrywania przed nimi prawdy. Świata tak naprawdę tylko czekającego na rysę, która może go całkowicie rozerwać. "Equilibrium" to film, który warto znać, albo obejrzeć ponownie.

Bądź na bieżąco - obserwuj PurePC.pl na Google News
Zgłoś błąd
Liczba komentarzy: 125

Komentarze:

x Wydawca serwisu PurePC.pl informuje, że na swoich stronach www stosuje pliki cookies (tzw. ciasteczka). Kliknij zgadzam się, aby ta informacja nie pojawiała się więcej. Kliknij polityka cookies, aby dowiedzieć się więcej, w tym jak zarządzać plikami cookies za pośrednictwem swojej przeglądarki.