Recenzja Grand Theft Auto IV: Episodes From Liberty City
- SPIS TREŚCI -
Lost and Damned
Kiedy Billy'ego Greya sąd skazał na przymusowe roboty publiczne, jego miejsce tymczasowo zajął ambitny Johnny Klebitz. Szef motocyklowego gangu The Lost zostawił interes w rękach zaufanego bracha, ale miał zamiar rychło wrócić do zdegenerowanej trzódki i kontynuować hulaszczy tryb życia. Jednak nowy lider postanowił zreorganizować działalność szajki, wprowadzając zasady dotychczas obce jej członkom. Zamiast bezsensownych vendett, wchłaniania hektolitrów whisky, handlowania prochami, obracania panienek oraz przesiadywania w knajpach, przygotowywał The Lost na wkroczenie w świat przestępczości zorganizowanej. Regulamin Johnny'ego stawiał interesy na pierwszym miejscu szybko więc wykalkulował, że sojusz z wrogimi Aniołami Śmierci i sprzedaż motocykla Billy'ego, pomoże gangowi rozwinąć skrzydła. Powstał tylko jeden problem... Billy wraca, jeszcze bardziej szalony niż kiedykolwiek i interesuje go wyłącznie odlot, prochy, wóda i orgie - najlepiej zaś wszystko razem. Starcie dwóch silnych charakterów będzie nieuniknione, tym bardziej, iż Grey zamierza przywrócić dawny porządek. Wewnętrzna wojna wisi na włosku... Właśnie tak z grubsza przedstawia się fabuła The Lost and Damned, ale o zawiłościach scenariusza nie będę się przesadnie rozpisywał - chłopaki z Rockstars znowu pokazali klasę, to pewne. Swoją drogą, jeżeli nazwisko Klebitz wydaje się Wam znane, to punkt za spostrzegawczość, bowiem postać Johnny'ego pojawiła się już w Grand Theft Auto IV.
Skoro wydarzenia, których będziemy głównym sprawcą rozgrywają się równolegle do tych z wersji podstawowej, rzecz jasna spotkamy także naszego starego znajomego z europy wschodniej. Bellic współpracował wszak kilkukrotnie z Klebitzem, choć wtedy losy wiecznie wkurzonego motocyklisty nie zostały wyjaśnione. W The Lost and Damned dokładnie te same misje obejrzymy z innej perspektywy, co pozwoli odpowiedzieć na powstałe wcześniej pytania. Delikatne deja vu można potraktować jako pójście na łatwiznę, ale w praktyce takie zagranie sprawdziło się doskonale, zazębiając obydwa wątki. Zresztą, oprócz fizycznego kontaktu z Nico, echa poczynań rezolutnego bandziora stale nam towarzyszą przypominając zajścia z oryginału, chociażby poprzez audycje oraz komunikaty radiowe. Twórcy umiejętnie operują faktami oraz wprowadzają wspólne dla Nico i Johnny'ego kontakty, co ucieszy zapewne wiernych fanów czwartej części cyklu, choć to to tylko ułamek tego, czym skutecznie kusi pierwsze rozszerzenie. Zadania w The Lost and Damned stoją na przyzwoitym poziomie, aczkolwiek szczególnie zapada w pamięci ponury klimat industrialnych dzielnic metropolii. Najczęściej odwiedzamy obskurne kluby, brudne podwórka, złomowiska, opuszczone magazyny, zdewastowane domostwa oraz ciemne zaułki pokryte graffiti, co buduje wizerunek miasta pogrążonego w gospodarczej zapaści. Liberty City odkrywa oblicze, którego przygnębiająca twarz wypada bardzo smutno i przekonywająco zarazem.
Jak na prawdziwego harleyowca przystało, cztery koła traktujemy z należytą pogardą i najczęściej poruszać będziemy się jednośladami. Oczami wyobraźni już widzę wykrzywione w grymasie przerażenia lica, słyszę głębokie westchnięcia i plugawe przekleństwa, rzucane pod adresem motocykli. Każdy chyba pamięta, jak wiele potrzeba było cierpliwości oraz samozaparcia żeby korzystać z tego typu pojazdów w Grand Theft Auto IV. Spokojnie, The Lost and Damned przynosi ogromną zmianę jakościową pod tym względem. Model jazdy stał się wyraźnie łatwiejszy, przewidywalny, zwyczajnie przyjemniejszy i Johnny pewnie trzyma tyłek w siodle. Stalowe rumaki nareszcie awansowały do rangi pełnowymiarowego środka transportu z powodzeniem zastępującego samochody, na widok którego nie trzeba odmawiać paciorka czy zamawiać taksówki. Przemierzanie ulic razem z członkami The Lost, delektowanie rykiem silników i zapachem spalin potrafi uszczęśliwić, kiedy kolumna mknie alejami wzbudzając zainteresowanie oraz strach. Najistotniejszą nowością jest jednak możliwość wezwania kumpli z gangu, którzy bez zadawania zbędnych pytań wpadną z pomocą i przyłączą do rozwałki. Jakby tego było mało, kompanom rosną statystyki jeżeli przetrwają strzelaninę, warto zatem dbać o ich kondycję zdrowotną (tylko bez przytulania), żeby w przyszłości doświadczenie zaprocentowało. Drobny element zaczerpnięty z gier cRPG pasuje do TlaD idealnie, nie zaburzając ogólnego balansu, ale wprowadzając wyczekiwany powiew świeżości. Sporo ciekawostek jak na DLC? Cóż, czytajcie dalej...