Recenzja Rise of the Triad 2013 - Krew, flaki i buraki
- SPIS TREŚCI -
- 0 - Rise of the Triad 2013, czyli od legendy do żenady
- 1 - Zabiję twoją matkę, babkę, prababkę, dziadka...
- 2 - Sieczka, krew, flaki i liczne buraki
- 3 - Babol we wszystkich odmianach i przypadkach
- 4 - Platforma testowa na jakiej sprawdzamy gry
- 5 - Antygaleria screenów Rise of the Triad 2013
- 6 - Grafika, wymagania sprzętowe i podsumowanie
Sieczka, krew, flaki i buraki
Znakiem rozpoznawczym Rise of the Triad: Dark War była ekstremalna brutalność i remake nie ustępuje na tym polu oryginałowi. Kleista rubinowa ciecz ubarwia wszystko dookoła, kawałki anatomii walają pod nogami, zaś bohaterom najwyraźniej takie obrazki odpowiadają, co słychać w przesiąkniętych nutką filozofii komentarzach (payback time!). Urwane kończyny, przepołowione tułowia i fruwające wnętrzności są tutaj na porządku dziennym. Poziom gore został podkręcony do maksimum, bowiem krew potrafi tryskać z ran fontannami lub skapywać z sufitu przez kilka sekund, co wygląda nie tyle sugestywnie lecz zwyczajnie śmiesznie, a momentami nawet żenująco słabo. Kto zobaczy o czym piszę, ten dopiero zrozumie moje wątpliwości. Recenzowany tytuł do poważnych się raczej nie zalicza, czarny humor ma zresztą swoje prawa, tylko trzeba znać pewien umiar w kreowaniu takiego wizerunku. Poprzednik też epatował skrajnie drastycznymi scenami, ale magia czerwonych pikseli tuszowała kiczowatość. Nooo dooobra - gałki oczne spływające po monitorze nawet cieszą, ale zabrakło możliwości zagrania głową w piłkę nożną.
W odświeżonym Rise of the Triad nie zrezygnowano z elementów platformowo-zręcznościowych, będących dodatkowym utrudnieniem podczas przechodzenia plansz, często potrafiącym dokopać skuteczniej niż wkurzeni goście z giwerami. Wirujące ostrza, bezdenne przepaście, zapadnie wypełnione kolcami, miażdżące ściany i miotacze ognistych pocisków, to tylko niewielka część zabójczego wystroju wnętrz. Jest nawet gigantyczna kamienna kula rodem z Indiany Jonesa, której lepiej ustąpić pierwszeństwa przejazdu, bo inaczej zaliczymy metamorfozę w wiśniowy placek. Wszędobylskie są również latające platformy pełniące rolę wind i ruchomych mostów, kiedyś stosowane ze względu na ograniczenia silnika uniemożliwiającego tworzenie schodów, więc to zagrywka wybitnie sentymentalna. Przechodząc do rzeczy - moim skromnym zdaniem twórcy przesadzili z sekwencjami zręcznościowymi, zwłaszcza w końcowych etapach, gdzie ilość pułapek zwyczajnie zniechęca do dalszej zabawy.
Jedziemy dalej... chwileczkę... wkurzające zasadzki to raptem połowa uprzykrzających życie rozwiązań, których z czasem sukcesywnie przybywa. Żeby dotrzeć w niektóre miejsca trzeba bowiem skorzystać ze specjalnych trampolin, błyskawicznie wyrzucających postać kilkanaście metrów nad ziemię, których działanie przypomina wyskocznie z Quake III. Brzmi niewinnie, ale spróbujcie odbić się dziesięciokrotnie bez wpadania do lawy, unikając w międzyczasie ostrzału rakietowego i samemu prując do oponentów. Przynajmniej można kontrolować trasę przelotu swobodnie manewrując postacią w powietrzu - inaczej byłoby ciężko dotrzeć gdziekolwiek, poza granicami psychicznej wytrzymałości. Początkowo to jedynie drobne urozmaicenie bezpardonowej sieczki, niemniej z czasem ewolucje zaczynają przypominać karkołomne cyrkowe sztuczki, jakich widok zmusza do dramatycznego okrzyku - litości! Nie przepadam za platformówkami, szczególnie w wersji pierwszoosobowej (!), co działa tylko na niekorzyść Rise of the Triad. Masochizm.
Jeśli po planszach wałęsają się tabuny przeciwników, musi być także odpowiednie wyposażenie, ułatwiające skuteczne wyprawianie gagatków na drugą stronę. Śmiercionośnych zabawek jest niewiele, aczkolwiek to klasyka i chyba jeden z nielicznych mocnych punktów programu. Zaczynamy od duetu pistoletów oraz karabinu MP40 z nielimitowaną amunicją, jakiemu nie trzeba nawet zmieniać magazynków, co najlepiej oddaje charakter Rise of the Triad. Nie zabrakło także magicznego kija bejsbolowego odbijającego pociski, laski czarnoksiężnika spopielającej wrogów czy wyrzutni pijanych pocisków. Reszta repertuaru jest sprzętem ciężkim o różnej skali zniszczenia, który w większości skompletowałem w przeciągu zaledwie kilku pierwszych misji. Niby wszystko po staremu, ale klepanie łapserdaków przerażająco szybko się przejada. Ostatni Serious Sam, Painkiller czy Bulletstorm rozkładają Rise of the Triad na łopatki pod względem miodności. Nie pomagają hektolitry krwi, rozerwane ciała, ani smaczki zaczerpnięte od oryginału - tutaj najzwyczajniej w świecie wieje obrzydliwą nudą.
- SPIS TREŚCI -
- 0 - Rise of the Triad 2013, czyli od legendy do żenady
- 1 - Zabiję twoją matkę, babkę, prababkę, dziadka...
- 2 - Sieczka, krew, flaki i liczne buraki
- 3 - Babol we wszystkich odmianach i przypadkach
- 4 - Platforma testowa na jakiej sprawdzamy gry
- 5 - Antygaleria screenów Rise of the Triad 2013
- 6 - Grafika, wymagania sprzętowe i podsumowanie
Powiązane publikacje

Recenzja The Elder Scrolls IV: Oblivion Remastered - Pięknie odświeżony klasyk z zachowaną esencją oryginału
91
Recenzja Assassin's Creed Shadows - recykling w sosie azjatyckim. Ubisoft próbuje odbić się od dna skacząc na plecy feudalnej Japonii
130
Recenzja Avowed - powrót do świata znanego z Pillars of Eternity. Kawał dobrego cRPG z kilkoma potknięciami do dopracowania
127
Recenzja Kingdom Come Deliverance II - triumfalny powrót Henryka ze Skalicy. Pierwszy mocny kandydat do gry roku
150