G2A - platforma sama ocenia produkty bez wiedzy kupujących
Świat nie jest sprawiedliwy, wiedzą o tym nawet dzieci. Społeczeństwo jest podzielone pod wieloma względami, jednymi z popularniejszych podziałów są klasy. Niska, średnia, wysoka... Nie jest to wcale wymysł współczesny. Wracając jednak do tematu - niezależnie od grubości posiadanego portfela nikt z nas nie lubi przepłacać bez potrzeby. Wiadomo, że jeśli zaoferowane zostaną dwa identyczne produkty, wybierzemy ten z korzystniejszą ceną. Tłumaczy to popularność rynku wtórnego, Aliexpress czy stron jak Kinguin oraz G2A. Dwie z ostatnich można porównać do swoistego Allegro dla graczy, gdzie sprzedawcy wystawiają klucze do wielu popularnych gier. Jednak tam gdzie są pieniądze, tam pojawiają się szybko niejasne zabiegi i szemrane interesy. W przypadku G2A nie jest to niestety pierwszy raz, tym razem platforma sama ocenia produkty bez wiedzy kupujących.
Kupując grę na G2A trzeba liczyć się z ryzykiem. Tytuł może nam zostać odebrany w każdej chwili, bez żadnego uprzedzenia.
G2A.com Limited zarejestrowana została w 2010 roku przez dwóch Polaków - Bartosza Skwarczeka oraz Dawida Rożka, aktywne podboje zaczęła w okolicach czerwca 2013. Jak zostało wcześniej wspomniane jest to platforma łącząca sprzedawców z kupującymi, nie będąca sklepem sama z siebie. Zorientowana jest na środowisko graczy, na co wyraźnie wskazuje asortyment - klucze do gier, konta, abonamenty, licencje programów, zestawy przedmiotów. Jedna z pierwszych głośnych spraw wynikła w momencie, gdy twórcy gry League of Legends wyraźnie zabronili sponsoringu ze strony G2A wszystkim grającym u nich profesjonalnym zespołom. Ruch ten umotywowany był dwiema przesłankami. Po pierwsze - część ze sprzedawanych kluczy pochodziła z nielegalnych źródeł, po drugie w ofercie znajdowały się konta do LoLa co jest sprzeczne z wewnętrznym regulaminem gry.
Dość szybko do oskarżycieli dołączył mały amerykański wydawca tinyBuild Games wyspecjalizowany w grach komputerowych (Punch Club, The Final Station, Party Hard). Oświadczyli oni, że z powodu odsprzedaży kluczy stracili ponad 450 tysięcy dolarów. Nie byłoby z tym problemu, gdyby nie fakt, że klucze te, sprzedawane na G2A, pochodziły często z nieoficjalnych źródeł, kradzieży lub zakupione były kradzionymi kartami kredytowymi. G2A.com momentalnie odpowiedziało na zarzuty, chcąc wyjść z tego z twarzą. Umożliwili oni twórcom gier ubieganie się o procent od sprzedaży oraz w razie podejrzeń - weryfikację danego sprzedawcy. Niestety, nad platformą sprzedażową znowu zawisły czarne chmury.
Kolejna afera ujawniona została wczoraj, dokonał tego nie kto inny jak znany nam już wydawca - tinyBuild przy pomocy wpisu umieszczonego na Twitterze. Zwrócił uwagę na to, że na G2A nadal występuje masa kradzionych kluczy. Cierpią na tym zarówno wydawcy, twórcy jak i nieświadomi kupujący, którzy mogą się pożegnać z tytułem w swojej bibliotece w każdej chwili. Phi, nieświadomi! Przecież wiedzą co robią. Niestety - nie do końca, na co wskazuje drugi wpis. Nawet jeśli kupujący chcieliby być bardziej roztropni i sugerować się chociażby ocenami widniejącymi przy sprzedawcach to nic im to nie da. Pośrednik bowiem sam, bez wiedzy klienta, wystawia pozytywne oceny. Co o tym myśleć? Jak dla mnie to zagranie poniżej pasa. Zwłaszcza, że G2A posiada ponad 6 milionów użytkowników i 250 tysięcy kupujących miesięcznie. Prężnie i ochoczo reklamują się też przy pomocy znanych youtuberów oraz streamerów. A jak to wygląda u was? Korzystacie z tego typu stron czy wolicie sprawdzone, oficjalne źródła?