Zgłoś błąd
X
Zanim wyślesz zgłoszenie, upewnij się że przyczyną problemów nie jest dodatek blokujący reklamy.
Błędy w spisie treści artykułu zgłaszaj jako "błąd w TREŚCI".
Typ zgłoszenia
Treść zgłoszenia
Twój email (opcjonalnie)
Nie wypełniaj tego pola
.
Załóż konto
EnglishDeutschукраїнськийFrançaisEspañol中国

Windows 10 - Wrażenia po kilku miesiącach użytkowania

LukasAMD | 20-11-2015 20:39 |

Windows 10 LogoCzy Windows 10 zasługuje na naszą uwagę? Czy stanowi odpowiedniego następcę dla wciąż niezwykle popularnego Windows 7? Odpowiedź na to pytanie nie jest łatwa i każdy z nas powinien samodzielnie go przetestować, aby wydać odpowiedni wyrok. Każdy korzysta z komputera inaczej i potrzebuje go do innych zastosowań, ja mogę jedynie przybliżyć moje własne obserwacje i opinię, jaka powstała na przestrzeni kilku ostatnich miesięcy. System ten poważnie dał mi się we znaki, trudno jednak zignorować jego istnienie. Przypominają nam o tym nie tylko liczne aktualności związane z jego ciągłym rozwojem, ale także zakrojona na szeroką skalę akcja informacyjna prowadzona przez Microsoft nie zawsze przyjemnymi metodami. Wyliczanie, iż co drugi system operacyjny tworzony przez tę firmę nie ma sensu i jest nieprawdziwe, nie da się na podstawie takiego zabiegu ocenić nowej edycji. Ten trzeba po prostu przetestować i sprawdzić, czy nowości w nim zawarte będą nam odpowiadać. Jest natomiast co sprawdzać, bo zmian zdecydowanie nie brakuje.

Rewolucja, czy może jedynie drobne zmiany?

Zacznijmy od tego, że Windows 10 może być dla nas albo kompletną rewolucją, albo jedynie pewnymi oczekiwanymi od dłuższego czasu zmianami. Wszystko zależy od tego, czy przesiadamy się z bardzo popularnej „Siódemki”, czy też od dłuższego czasu korzystaliśmy z Windows 8.1. Sam znajduję się w tej drugiej grupie, a przygodę z nowym systemem rozpocząłem jeszcze w 2014 roku, gdy wystartował program Windows Insider. Każdy zainteresowany mógł do niego dołączyć, stać się testerem i na bieżąco otrzymywać nowe kompilacje. Rozwiązanie to uważam za istny majstersztyk, którym Microsoft podbił serca wielu użytkowników: z marketingowego punktu widzenia to oddanie części decyzji właśnie im, to podzielenie się czymś do tej pory „tajnym”, a także znacznie częstsze chwalenie się wprowadzanymi nowościami. Nie bez znaczenia jest także to, że firma zyskała nagle i zupełnie za darmo ogromne grono testerów o różnych konfiguracjach testowych: to znacznie większy odzew, niż w przypadku zamkniętych testów w ograniczonym gronie. Na szczęście do udziału w programie nikt nikogo nie zmuszał i jeżeli woleliśmy pozostać przy wydaniach stabilnych, wystarczyło poczekać do lipca. Przynajmniej w teorii.

Windows 10 #0

Marketing związany z Windows 10 był od samego początku bardzo agresywny i metody stosowane przez Microsoft trudno uznać za etyczne. Wiosną na komputery użytkowników z systemami Windows 7/8.1 trafiły swoiste „bomby zegarowe” mające na celu promowanie nowego wydania. Zostały one dostarczone jako poprawki bezpieczeństwa, bez pytania nikogo o zdanie, bez informowania o tym, co tak naprawdę znajdzie się na komputerze. Gdy wybiła odpowiednia godzina, w zasobniku systemowym pojawiła się ikona zachęcająca do skorzystania z bezpłatnej aktualizacji. Jakby tego było mało, nowy system pobierał się automatycznie, nawet jeżeli nie byliśmy nic w ogóle zainteresowani. To zdecydowanie zbyt nachalne podejście, które dodatkowo naraziło na zwiększone koszty użytkowników połączeń komórkowych. Firma założyła jednak, że w przeciągu 2-3 lat nowy system trafi na miliard urządzeń i postanowiła zrealizować ten cel przy użyciu wszystkich możliwych środków. Obserwując rosnący udział Windows 10 można stwierdzić, że to się udało, złego wrażenia nie da się jednak tak szybko wymazać i jeszcze długo będziemy się zastanawiać, jak dalece oprogramowanie na naszym komputerze jest faktycznie nasze.

Darmowa aktualizacja była świetnym pomysłem, ale zbyt nachalne reklamy zrobiły na mnie fatalne pierwsze wrażenie.

Sama akcja promocyjna była świetnym pomysłem. Sukces Office 365 i decyzje firm takich jak Adobe lub JetBrains pokazują, że nadszedł czas, aby powoli odejść od tradycyjnego modelu dystrybucji oprogramowania i przejść na model usługowy. Zaoferowanie Windows 10 za darmo powoduje, że wiele osób może skorzystać z nowych funkcji, zmniejszy się także fragmentacja systemu. Nieco gorzej wyszło z praktycznym wykonaniem tej akcji. Mechanizm aktualizacji nie działa idealnie i w wielu przypadkach kończy się fiaskiem lub niestabilnym systemem. Powrót do wcześniejszej edycji jest teoretycznie możliwy, ale i to nie zawsze działa jak powinno. Zmiany na plus przynosi dopiero wydana niedawno wersja Threshold 2 – w jej przypadku możemy zainstalować system na czysto, a następnie aktywować go kluczem ze starszego wydania. Wymaga to od nas oczywiście więcej pracy, ale daje znacznie lepsze rezultaty. Po kilku zarówno udanych, jak i nieudanych próbach aktualizacji na różnych komputerach, na swoim wykonałem czystą instalację i właśnie ten sposób polecam. W takim przypadku odrzucamy na bok ewentualne problemy wynikające z aktualizacji, które mogą zaburzać naszą ocenę.

Windows 10 #1

Mimo wszystko początki pracy z nowym systemem były trudne. Nie wynikało to zupełnie z działania samego interfejsu, lecz problemów związanych ze sterownikami. Teoretycznie producenci zadbali o tę kwestię jeszcze przed oficjalną premierą. W praktyce jednak wyglądało to nieco gorzej. Drukarka od HP odmawiała współpracy, a system uznawał jej sterowniki za szkodliwe, wentylator laptopa wchodził na wyższe obroty znacznie częściej, a sterowniki od gładzika powodowały wyświetlanie informacji o błędzie przy jednej z kombinacji klawiszy odpowiedzialnych za jeden z polskich znaków. Tak nawiasem, ten błąd występuje nadal i trapi wielu użytkowników. Pracownicy Microsoftu na oficjalnym forum technicznym firmy podali jednak rozwiązanie, modyfikację rejestru, która wyłącza niepotrzebny mechanizm. W ciągu tych kilku miesięcy sytuacja nieco się poprawiła, bo aktualizacje do systemu wydał tak sam Microsoft, jak i poszczególni producenci. Świetnym przykładem jest Intel, który regularnie dostarcza nowe oprogramowanie do swoich układów graficznych.

Niestety nad tym systemem nie mamy już takiej kontroli, jak nad starszymi wydaniami.

Same aktualizacje to temat drażliwy. Teraz jako użytkownicy nie mamy już nad nimi pełnej kontroli. W wersjach Home i Pro możemy je jedynie odroczyć. Sam mechanizm Windows Update został natomiast znacznie poprawiony. W tym systemie nie mają już miejsca sytuacje, w których czekamy całe wieki na wyszukiwanie aktualizacji, proces ich pobierania można natomiast przyspieszyć przez współdzielenie plików w sieci lokalnej. Detal, ale na tyle istotny, że mamy jeden powód do denerwowania się mniej. Początkowo ciśnienie podnosiły bardzo nietypowe niedoróbki – brak możliwości ustawienia adresacji IPv4 dla połączeń VPN wykorzystywanych w pracy, śmiesznie niski limit skrótów w nowym menu Start, restartowanie się eksploratora systemowego, a także bardzo niespójne menu kontekstowe występujące w kilku różnych karnacjach. System w wersji RTM wydawał się niedokończoną betą – i moim zdaniem właśnie tym był. Dało się go używać, ale było to dalekie od doskonałości. Wszystko przez pośpiech i chęć wydania systemu w okresie wakacyjnych wyprzedaży, aby nieco podnieść sprzedaż nowych komputerów. Firma postanowiła łatać swojego pacjenta już po przebudzeniu, ale jeszcze na stole operacyjnym. Kto odczuł wszystkie te nacięcia, szpilki i eksperymenty? Oczywiście my, użytkownicy.

Windows 10 #2

Przesiadając się z Windows 7 szybko dostrzeżemy bardziej rozbudowany menadżer zadań. Zawiera on więcej informacji o działających w tle programach, prezentuje wykresy np. aktywności sieciowej, a także umożliwia szybkie sterowanie aplikacjami startującymi wraz z systemem. Dla mnie nie była to nowość, ale dla kogoś, kto nie korzystał z Windows 8 będzie zapewne sporym atutem. Nowe menu Start… jest i działa, choć nie pozwala na zbyt szeroką konfigurację. Zamiast tego oferuje nam funkcje przypinania kafelków i skrótów z aplikacji. Te mogą być interaktywne, choć osobiście uważam ich użyteczność za raczej znikomą. Jeżeli będę chciał coś sprawdzić, to i tak uruchomię aplikację, a nie jedynie menu. Wraz z Windows 10 pożegnaliśmy pełnoekranowe programy Modern, a na ich miejscu pojawiły się właśnie aplikacje uniwersalne. Pomysł jest bardzo ciekawy, bo programy dopasowują się do wielu urządzeń i nareszcie stały się przydatne – klient pocztowy wbudowany w system synchronizuje np. kontakty z Gmaila, czego nie potrafi nawet Outlook 2016 z pakietu Office. Oczywiście programy tego typu są uproszczone, niemniej umożliwiają całkiem wygodną konsumpcję treści i spisują się znacznie lepiej, niż te oferowane w Windows 8. Na ostateczny werdykt trzeba jednak poczekać, wiele zależy od zaangażowania zewnętrznych deweloperów. Jak na razie w sklepie wbudowanym w system nie znajdziemy bowiem zbyt wielu naprawdę przydatnych programów.

Uniwersalne aplikacje i walka o spójność: tutaj jest jeszcze sporo do zrobienia.

Dziwić może zmiana niektórych wbudowanych aplikacji – uniwersalny kalkulator? Początkowo wygląda dziwnie, ale dzięki takiemu zabiegowi system stopniowo przechodzi metamorfozę i staje się spójniejszy. Na razie wciąż przełączamy się między różnymi stylami, ale z czasem zapewne ulegnie to zmianie. Rzecz ma się inaczej w przypadku tabletów. Tutaj sens mają zarówno takie aplikacje, jak i tryb Continuum, który dostosowuje wygląd interfejsu do urządzeń dotykowych – i co ważne, radzi sobie z tym naprawdę dobrze. Pamiętajmy jednak, że tablety to urządzenia przeznaczone przede wszystkim do rozrywki, a nie tworzenia treści. Istnym niewypałem jest z centrum powiadomień. Umieszczone w nim elementy jedynie się nawarstwiają, nie są automatycznie usuwane, gdy sami podejmiemy jakąś akcję bez czytania powiadomienia i na dłuższą metę rozwiązanie to okazuje się irytujące. Na całe szczęście Microsoft chyba dostrzegł ten problem, bo wyposażył centrum powiadomień w funkcję godzin ciszy – po jej aktywacji powiadomienia nie zawracają nam głowy. Aktualnie warto ją włączyć zaraz po zainstalowaniu systemu i tak już zostawić. Oczywiście rozumiem, że ktoś mógł faktycznie znaleźć dla niego odpowiednie zastosowanie, ja go obecnie nie widzę.

Windows 10 #3

Na całe szczęście nie jest tak źle i sporo zmian można uznać za bardzo przydatne. Jedną z ciekawszych nowości jest nieco bardziej rozbudowany mechanizm Aero Snap. Zadebiutował on w Windows 7 i pozwala nam szybko przerzucać okna na lewy lub prawy bok ekranu. Po spopularyzowaniu monitorów panoramicznych funkcja ta stała się szalenie wygodna, bo umożliwia szybkie ustawienie okien i pracę dwóch aplikacji jednoczenie. W Windows 10 mechanizm został rozszerzony i teraz możemy ustawiać okna także na narożnikach, wtedy są mniejsze, ale zamieścimy maksymalnie aż cztery jednocześnie. Pojawił się ponadto asystent: gdy przerzucimy jedno okno na bok, w wolnym miejscu zostaną wyświetlone okna reszty uruchomionych programów. Kliknięcie dowolnego z nich powoduje, że i ono zostanie odpowiednio ustawione. Mało istotny detal? Może i tak, niemniej powoduje, że całość stała się jeszcze wygodniejsza. Wraz z kolejnymi wersjami testowymi Microsoft rozszerzał także opcję wirtualnych pulpitów. Tego mechanizmu brakowało w Windowsie od lat, środowiska dostępne dla system Linux oferowały go natomiast bez najmniejszych problemów. O co chodzi? Jeżeli chcemy uzyskać więcej miejsca na aplikacje, możemy oczywiście dorzucić drugi monitor. Dzięki wirtualnym pulpitom da się to zrobić bez dodatkowego wydatku. Zamiast tego możemy stworzyć inne pulpity niż domyślny, umieszczać na nich dowolne okna, a następnie przełączać się między nimi.

Asystent Aero Snap i wirtualne pulpity to zmiany drobne, ale szalenie przydatne w codziennej pracy.

Wcześniej, aby skorzystać z tej funkcji należało w systemie Windows zainstalować dodatkowe, zewnętrzne oprogramowanie. Choć istnieją rozbudowane aplikacje, nigdy mnie do siebie nie przekonały ze względu na niską stabilność i problemy z działaniem innych programów. Wirtualnych pulpitów z Windows 10 początkowo nie używałem niemal wcale, ale obecnie jest to coś, bez czego trudno funkcjonować. Przykładem jest tu choćby przeglądarka Chrome, która nie posiada funkcji grupowania kart. To nie problem, strony z zupełnie innej kategorii (np. komunikatory webowe, sieci społecznościowe) otwieram w nowym oknie na osobnym pulpicie. Przełączanie się pomiędzy pulpitami za pomocą myszki powoduje natomiast, że operacja jest bardzo szybka. Ja mam z kolei do dyspozycji wiele skrojonych na miarę miejsc. Jedno przygotowane do pracy, drugie do rozrywki, a na trzecim dla przykładu uruchomioną maszynę wirtualną. Oczywiście z pulpitami nie można przesadzać, w takim przypadku staną się zamiennikiem okna żądaną (ALT + TAB), a my w praktyce nic na tym nie zyskamy. Podobną „filozofię pracy” wyznaje się w GNOME, niemniej nie uważam jej za zbyt efektywną.

Windows 10 #4

Istotną zmianą jest także samo wykonanie interfejsu. Spłaszczenie i znaczne cięcia są moim zdaniem na plus, bo nagle przestrzeń robocza się zwiększyła. Wyeliminowanie otoczki z Aero Glass spowodowało, że okna zajmują nieco mniej miejsca. Od kilku dni możemy dodatkowo zmieniać kolor belek okien, ale ten mechanizm jest niedopracowany: w przypadku np. przeglądarki Edge z włączonym ciemnym motywem kolorystycznym i szarymi obramowaniami przyciski maksymalizacji, minimalizacji i zamykania są w zasadzie niewidoczne. Microsoft nie uczy się na własnych błędach, bo podobny problem występował już w Windows 8, gdzie mogliśmy tak ustawić kolory, że opisy na belkach okien stawały się kompletnie nieczytelne (ciemny tekst na ciemnym tle). Tego typu niedoróbek jest znacznie więcej i czasami poważnie zastanawiam się, czy ktoś ten system w samej korporacji faktycznie testował, czy jednak zdecydowano się na gigantyczne oszczędności i sprawdzanie jedynie zgłoszeń wysyłanych przez uczestników programu Insider.

Microsoft nie popisał się nową przeglądarką. Edge wciąż służy jedynie do pobierania konkurencyjnych aplikacji.

O przeglądarce Edge można powiedzieć jedynie tyle, że jest w systemie. Ok, naprawdę nie uważam jej za coś złego, bo w porównaniu do Internet Explorera radzi sobie dobrze z nowymi technologiami webowymi, wycięto z niej także obsługę starszych i nieco niebezpiecznych elementów jak choćby ActiveX. Problem polega na tym, że program nie obsługuje dodatków, a opcje konfiguracyjne są nad wyraz ubogie. Na dodatek występuje w niej nietypowy błąd: wielkości okna nie da się zmieniać przy pomocy górnej belki, działa to jedynie od dołu. Dlaczego? Nie mam pojęcia, ale Edge jest jedyną aplikacją, w której występuje ten nieco zabawny, acz irytujący błąd. W obecnej postaci przeglądarka będzie dobrym wyborem jedynie dla najmniej wymagających użytkowników, ja natomiast się do tej grupy nie zaliczam. W efekcie to podobnie jak IE, jedynie program umożlwiający mi pobranie prawdziwej, znacznie bardziej rozbudowanej przeglądarki internetowej. Plus należy się za to, że firma wciąż implementuje w niej nowe funkcje i rozwija silnik EdgeHTML – może z czasem stanie się on realną konkurencją dla Blinka i Chrome. Najważniejsze jest jednak to, że nikt nie spoczął na laurach i najprawdopodobniej uda się uniknąć powtórki z koszmaru, jakim był swego czasu Internet Explorer 6.

Windows 10 #5

Windows 10 zakończył także (przynajmniej w teorii) bałagan związany z działaniem chmury OneDrive. Aktualnie dostępna jest osobna aplikacja dla Windows 7, moduł wbudowany w przypadku Windows 8, a także również wbudowany, ale znacznie odnowiony z Windows 10. Z chmury zniknęła funkcja mądrych plików, czyli przechowywania na komputerze jedynie skrótów zamiast całych plików i pobieranie ich jedynie przy realnej potrzebie. Oburzyło to wiele osób, moim zdaniem to natomiast dobry wybór, bo ten mechanizm nigdy nie działał tak, jak powinien. Sporo aplikacji, które próbowały używać takich plików, ulegało awarii, a przecież nie tego oczekujemy. Sam klient do synchronizacji znacznie przyśpieszył m.in. dzięki wykorzystaniu wielu równoległych połączeń. Wciąż brakuje mechanizmu różnicowego (delta sync), a na dodatek chmura uparcie wisi w systemowym eksploratorze i przypomina o sobie za każdym razem, gdy przypadkowo na nią klikniemy. Jeżeli ktoś nie chce z niej korzystać, będzie go to denerwować. Istnieje sposób na usunięcie tego skrótu, ale wymaga on edycji rejestru. To zdecydowanie nie powinno tak wyglądać.

Niektórych zmian nie widać, ale dają o sobie znać: aktualizacje są szybsze, a system zajmuje znacznie mniej miejsca.

Miłym zaskoczeniem w przypadku Windows 10 jest obszar na dysku, jaki zajmuje system. Microsoft wprowadził w tej wersji dodatkową kompresję plików systemowych, usunął też nieco zbędnych elementów, przez co nawet po kilku miesiącach, instalowaniu aktualizacji i żonglowaniu oprogramowaniem katalog Windows nadal nie zajmuje więcej niż 15 GB. W przypadku Visty czy Windows 7 byłoby to nie do pomyślenia, a na dodatek systemy zauważalne by zwolniły. Sytuację te znacznie poprawiono w Windows 8, a wszystko wskazuje na to, że dziesiątka jest pod tym względem jeszcze lepsza. Sytuacji tej nie zmienia nawet dokonanie aktualizacji ze starszej wersji i instalacja wydanej przed kilkoma dniami wersji Threshold 2. Obie te operacje pozostawiają nieco śmieci na dysku, ale wszystkie z nich możemy usunąć systemowym mechanizmem oczyszczania. Kolejny przykład na to, że niektóre zewnętrzne aplikacje do oczyszczania lub optymalizacji stają się zbędne.

Windows 10 #6

W zasadzie każdy system Microsoftu wymagał jakichś optymalizacji i zmian domyślnych ustawień, aby wycisnąć z niego maksimum możliwości. Przykładem była dla mnie od dawien dawna usługa Windows Search – gdy chciałem coś znaleźć, na ogół nie była w stanie tego wyszukać. Jej proces indeksujący bardzo lubił natomiast czas procesora, a na dodatek to nieco zbędne zapisy ma dysku SSD. Najłatwiej było więc zupełnie ją wyłączyć, odciążając tym samym system. A więc wyłączamy i w przypadku Windows 10? Tutaj sprawa się komplikuje, bo w tej wersji usługa ta odpowiada także za wyszukiwanie programów w menu Start. Teraz naprawdę może się do czegoś przydać, a jej wyłączenie czyni menu w zasadzie niesprawnym. Sama usługa jest natomiast nieco szybsza. To tylko jeden z kilku przykładów, bo w Windows 10 znalazłem ich więcej. System stał się bardziej bezobsługowy i mniej awaryjny, co chwalić mogą użytkownicy, a przeklinać osoby, które zajmują się naprawą systemów za odpowiednią opłatą. Rzecz jasna nadal możemy zmienić wiele z ustawień zaawansowanych i nieco poprawić działanie systemu, ale częściej sięgniemy do opcji związanych z prywatnością.

Windows 10 to szpieg, choć paradoksalnie, pozwala nam lepiej kontrolować inne aplikacje, niż starsze wydania.

No właśnie, prywatność. Należę do grona osób, które są oburzone tym, co Microsoft postanowił zrobić w tej wersji systemu. Nie mam nic przeciwko zbieraniu ogromnych ilości danych o osobach biorących udział w programie Insider – w końcu z własnej woli postanowiły za darmo pracować jako króliki doświadczalne korporacji. Zupełnie inaczej wygląda jednak sytuacja wersji stabilnych, które trafiają do użytkowników. Domyślnie w systemie jest aktywna podstawowa telemetria znana z wcześniejszych wydań, ale oprócz tego przesyłane są dodatkowe informacje. Wyszukiwarka zintegrowana z Bing, moduł uczący asystentki Cortana (notabene, wciąż niedostępnej w naszym kraju – czy firma naprawdę nie bierze pod uwagę czterdziestu milionów użytkowników?), system poprawy jakości, raportowanie błędów, wysyłanie podejrzanych plików do analizy, skanowanie danych i odwiedzanych stron filtrem SmartScreen, personalizacja reklam… Oj jest tego sporo, a na dodatek wszystko jest domyślnie włączone.

Windows 10 #7

Wbudowany w system nowy panel sterowania na całe szczęście grupuje wszystkie najważniejsze opcje. Paradoksalnie, choć sam system wysyła więcej informacji do Microsoftu, umożliwia nam dokładniejsze kontrolowanie innych aplikacji. W starszych wersjach nie mogliśmy tak dokładnie zarządzań np. dostępem do kontaktów, kalendarza, mikrofonu, poczty czy informacji profilowych. W Sieci nie brakuje już także całej gamy narzędzi odpowiedzialnych za blokowanie funkcji szpiegujących. Zrozumiałe jest, że firma zbiera niektóre informacje, aby np. poprawić występujące błędy, niemniej nie powinna domyślnie uruchamiać wszystkich tego typu mechanizmów. O wiele lepszym rozwiązaniem byłoby swoiste rozbudowanie kreatora instalacyjnego, aby wyświetlał wybór tego typu opcji niezależnie od tego, czy zdecydujemy się na pełną, czy tylko podstawową konfigurację. Obecnie nie mamy kontroli nad wszystkim, a w dłuższej perspektywie i przy przyzwoleniu społecznym może być jeszcze gorzej.

Nowe zabezpieczenia i funkcje konwersacyjne to uciecha dla domowników i dramat dla serwisantów.

Jeżeli na nowy system przesiadamy się z Windows 7 lub starszej wersji, zdziwić nas może jeszcze jedna różnica. Zaraz po jego instalacji wszystko działa cicho, a centrum powiadomień nie zawraca nam niczym głowy... A przecież zdążyliśmy się już przyzwyczaić do komunikatów o tym, iż komputer nie jest zabezpieczony i potrzebuje antywirusa. Od Windows 8 jest on wbudowany w system, a nazywa się Windows Defender. Nie jest to znana od lat prosta i raczej nieskuteczna aplikacja do ochrony przed adware, ale osobny antywirus, wbudowana w system i nieco zmodyfikowana aplikacja Microsoft Security Essentials. Całość działa w chmurze, jest automatycznie aktualizowana i bez potrzeby nie zawraca nam głowy. W komputerów innych domowników pozwoliło to na całkowite zrezygnowanie z osobnego antywirusa. Brak problemów z kompatybilnością, brak fałszywych alarmów, a zarazem dosyć lekkie działanie. Defendera można odczuć jedynie podczas intensywnego instalowania kolejnych aplikacji, ale na szczęście taka sytuacja jest stosunkowo rzadka. Dziwić może za to istnienie dwóch paneli odpowiedzialnych za jego obsługę, klasycznego i nowego.

Windows 10 #8

Skuteczność wbudowanego antywirusa to kwestia dyskusyjna, ale powiedzmy sobie szczerze: żaden antywirus bazujący jedynie na sygnaturach czy systemach reputacji nie uchroni nas przed wszystkimi zagrożeniami. Osobiście traktuję go jako podstawową ochronę, dobrą dla przeciętnego użytkownika. Oprócz tego zmieniono sam mechanizm wykrywania malware i analizowania kodu działających aplikacji. To zmiany głęboko pod maską, z których korzystać mogą także dostawcy innego oprogramowania zabezpieczającego. Microsoft wprowadził ponadto mechanizm Windows Hello, który ma wyeliminować hasła dzięki m.in. biometrii. W przypadku mojego laptopa wykrył on bezbłędnie czytnik linii papilarnych, z którym nie radził sobie Windows 8.1. Wszystko bez instalacji dodatkowego zewnętrznego oprogramowania… kolejne pozytywne zaskoczenie, bo nie tego spodziewałem się po świeżym jeszcze systemie.

Nie widzę możliwości powrotu do Windows 7 i Windows 8.1. Ten system nie jest idealny, niemniej poprawił komfort korzystania z komputera.

Nie wiem, jaką Wy podejmiecie decyzję, ale ja uznałem, że zostaję z Windows 10. W żadnym razie nie jest to system idealny, nie jest to też ogromna rewolucja pod maską, która w końcu zerwałaby z pewnymi naleciałościami z przeszłości. Ot, to nadal NTFS, to nadal puchnący rejestr i to nadal nie do końca bezpieczne aplikacje Win32, choć w nieco przypudrowanej odsłonie. Pod niektórymi względami zostaje daleko w tyle za chociażby Linuksem. W przypadku komputera osobistego sprawdza się jednak u mnie bardzo dobrze i niewiele mogę mu zarzucić – po wielu poprawkach nareszcie działa jak powinien i stanowi bazę dla ogromnej ilości oprogramowania, a o to właśnie chodzi. Detale, o jakich wspomniałem wcześniej powodują natomiast, że nie chcę już wracać do starszego wydania. Brak rozbudowanego Aero Snap, konieczność wykorzystania oprogramowania firm trzecich do używania wirtualnych pulpitów czy poprawiony OneDrive powodują, iż nie widzę już na swoim komputerze miejsca ani dla Windows 8.1, ani tym bardziej Windows 7.

Przesiadka na najnowszy system może być trudna, w szczególności, gdy zniechęciliśmy się poprzednim wydaniem będącym jednym wielkim eksperymentem z Modern UI na czele. Z obecnej perspektywy widać, że użytkownicy zostali w ich przypadku swoistymi betatesterami, osoby, które zdecydowały się na tablety Surface z Windows RT mogą się czuć natomiast tak samo, jak klienci inwestujący w przeszłości w Windows Phone 7 – miało być wspaniale, wyszło nieco inaczej. W niektórych przypadkach nie będzie to także niczym uzasadnione: starsze systemy są wciąż wspierane i otrzymują aktualizacje bezpieczeństwa. Windows 10 to również eksperyment, tyle tylko, że Microsoft rozwija go w nieco inny sposób, ciągły, co stanowi może nie tyle gwarancję, ile nadzieję na to, że nie zostanie porzucony, jak inne projekty. Jak na razie migracja nie jest wymagana, starsze wydania wciąż otrzymują aktualizacje zabezpieczeń, a programy i gry nadal na nich działają. Z czasem będzie się to jednak zmieniać.

Źródło: PurePC.pl
Bądź na bieżąco - obserwuj PurePC.pl na Google News
Zgłoś błąd
Łukasz Tkacz
Liczba komentarzy: 135

Komentarze:

x Wydawca serwisu PurePC.pl informuje, że na swoich stronach www stosuje pliki cookies (tzw. ciasteczka). Kliknij zgadzam się, aby ta informacja nie pojawiała się więcej. Kliknij polityka cookies, aby dowiedzieć się więcej, w tym jak zarządzać plikami cookies za pośrednictwem swojej przeglądarki.