Recenzja Ryse: Son of Rome. Piękna grafika nie wystarczy do zwycięstwa
- SPIS TREŚCI -
Markus Titus i jego nieliczne talenty
Bohater Rzymu zabijając przeciwników zbiera punkty doświadczenia, które możemy przeznaczyć na wykupienie biegłości posegregowanych w czterech kategoriach: Health, Focus, Gain i Combat. Bonusy zostały bezpośrednio powiązane z systemem walki - rolką myszki w dowolnym momencie wybieramy jedną z ikonek wymienionych wyżej dopalaczy, natomiast pomyślnie przeprowadzony finiszer owocuje wzmocnieniem obrażeń, regeneracją życia albo adrenaliny potrzebnej do spowolnienia czasu. Osobną grupę stanowią ulepszenia owych egzekucji występujące w pierdyliardzie wariacji, których odkrywanie zwiększa widowiskowość zmagań. Pomysł rozwijania samego bohatera byłby godny pochwały, gdyby wnosił cokolwiek do rozgrywki poza suchym windowaniem statystyk. Przydałyby się kolejne ciosy specjalne, kombosy lub umiejętności, tymczasem nic podobnego w zakładkach nie znajdziemy. Wystarczyło spojrzeć na dowolne beat'em'up tudzież Biohock czy Dishonored, gdzie inwestowanie w postać znajduje faktyczne odzwierciedlenie w jego możliwościach, żeby uniknąć infantylnej wpadki.
Plansze są bardzo estetycznie wykonane, ale okrutnie liniowe i pozbawione elementów interaktywnych (poza sporadycznymi przypadkami), co jest wyraźnie odczuwalne. Ryse: Son of Rome dorównuje tu ubogim Call of Duty: Ghosts i Battlefield 4, bowiem taki Crysis 3 pozwalał na zdecydowanie większą swobodę działania, nie wspominając o trzecioosobowych rąbankach z otwartymi światami. Jesteśmy zamknięci w antycznej klatce, bowiem jak inaczej nazwać sytuację, kiedy nie możemy nawet opuścić pomieszczenia przed wybiciem wszystkich oponentów? Jedynymi odskoczniami od szlachtowania barbarzyńców są posiadówki na baliście, prującej ognistymi pociskami niczym CKM, jak również wydawanie prostych rozkazów grupkom legionistów. Czasami musimy tylko określić funkcję podwładnych w walce np.: którą flankę mają atakować lub potwierdzić moment ostrzału, ale znacznie ciekawsze jest uczestniczenie w formacji testudo (żółwia). Kroczymy wtedy dziarsko naprzeciw wrogim miotaczom, zasłaniając się tarczami i odpowiadając salwami oszczepów dopóki zagrożenie nie zostanie wyeliminowane. Interesujący motyw lecz bladnący w cieniu spartolonych elementów...
Przeskoczenie jakiejkolwiek barykady, drewnianego ogrodzenia czy zejście ze skarpy oznacza, że droga powrotna zostaje definitywnie odcięta, więc istnieje tylko jeden właściwy kierunek zwiedzania. Inteligencja przeciwników także wypada dramatycznie - kiedy stanąłem na platformie o raptem metrowej wysokości, żaden nie potrafił sforsować przeszkody i bezkarnie naszpikowałem całą gromadę włóczniami. Natomiast gdy współpracujemy z oddziałem, bardzo często jesteśmy głównym lub jedynym obiektem zainteresowania adwersarzy, podczas gdy sojusznicy stoją bezczynnie. Coś jeszcze? Postaci zdarzało się trwale zacinać w obiektach, filmiki chociaż ładne zanudziłyby na śmierć bibliotekarza, a pewne zastrzeżenia mam również do rozstawienia punktów kontrolnych. Poza tym... barbarzyńcy dosiadający słoni bojowych? Poważnie? Zrozumiałbym gdybyśmy stawali naprzeciwko armii Hannibala czy Pyrrusa, ale plemiona celtyckie zapewne nigdy nie widziały największego lądowego ssaka.
Gdyby kampania jakimś cudem rozbudziła Wasze apetyty, nakręcając do dalszego poszukiwania wyzwań, możecie spróbować szczęścia w kooperacyjnym trybie wieloosobowym dla maksymalnie dwóch graczy (jest także wersja singlowa). Wszystkie cztery dostępne konkurencje sprowadzono do rywalizacji z komputerowymi botami na arenie koloseum, więc nieważne którą bramkę wybierzemy. Przynajmniej lokacji jest kilkanaście - zmienia się aranżacja planszy, ułożenie labiryntu, warunki pogodowe i oświetlenie. Przed wejściem do walki pozostaje tylko określić bóstwo nam patronujące, gwarantujące określone dopalacze i nagrody rzeczowe dla oblubieńców. Wygląd gladiatora również możemy zmieniać m.in.: przyodziać nano-kombinezon z ostatniego Crysisa albo wdzianko celtyckiego wodza. Sekcja wyposażenia systematycznie się rozrasta o kolejne zabaweczki oraz eliksiry kupowane za wirtualną walutę w specjalnych paczkach, natomiast wyniki najlepszych graczy są publikowane na międzyarkadowej tablicy. Raczej nie przebije to Battlefield i Call of Duty :)
Powiązane publikacje

Recenzja The Elder Scrolls IV: Oblivion Remastered - Pięknie odświeżony klasyk z zachowaną esencją oryginału
91
Recenzja Assassin's Creed Shadows - recykling w sosie azjatyckim. Ubisoft próbuje odbić się od dna skacząc na plecy feudalnej Japonii
130
Recenzja Avowed - powrót do świata znanego z Pillars of Eternity. Kawał dobrego cRPG z kilkoma potknięciami do dopracowania
127
Recenzja Kingdom Come Deliverance II - triumfalny powrót Henryka ze Skalicy. Pierwszy mocny kandydat do gry roku
150