Recenzja Ryse: Son of Rome. Piękna grafika nie wystarczy do zwycięstwa
- SPIS TREŚCI -
Walka to jedyne co potrafią Legioniści
Ryse: Son of Rome nazywane także Rysiek: Syn Romana, to przede wszystkim sieczka niepozwalająca na chwilę wytchnienia - oponenci łaknący chłodnej rzymskiej stali przybywają gromadnie, wychodząc dosłownie zewsząd i trzeba się porządnie napracować, żeby każdego natręta potraktować z należytym szacunkiem. Walczymy najczęściej z celtyckimi maruderami, będącymi całkowitym zaprzeczeniem systemu wartości wyznawanego przez Imperium, chociaż sporadycznie poturbujemy też niezbyt sympatycznych pobratymców z innej parafii m.in.: Pretorian. Większość mięsa armatniego stanowią jednak plemiona zamieszkujące obecne terytorium Wielkiej Brytanii, które zanim nauczyły się popijać herbatkę o siedemnastej i wypracowały oryginalne poczucie humoru, należały do wyjątkowo nieokrzesanych rozbójników. Wśród licznie spotkanych przedstawicieli tej agresywnej nacji dominują brodate zakapiory odziane w skóry zwierząt, wymachujące prymitywnymi toporami i maczugami.
Marius to wybitny pieśniarz klingi, zręcznie odcinający kończyny, przebijający gardła i rozłupujący czaszki barbarzyńskim żołdakom. Pomimo, iż dysponujemy tylko dwoma rodzajami uzbrojenia do czynienia krzywdy bliźniemu, skuteczność takiej kombinacji trudno kwestionować. Gladiusem brutalnie szatkujemy łapserdaków w zwarciu, zaś pilum szpikujemy łuczników lub oddalonych piechurów (mierzenie wymaga chwili skupienia). Ewidentne braki w wyposażeniu Rysiek: Syn Romana nadrabia widowiskowością i faktycznie jatka zasługuje na miano spektakularnej! Kiedy otumanimy przeciwnika możemy wykonań nań bezlitosną egzekucję - czas wtedy spowalnia, kolejne ciosy wyprowadzamy precyzyjnie w odpowiednim momencie i spokojnie obserwujemy efekty naszych starań. Brutalne finiszery QTE wyglądają przekonywająco, jucha tryska radośnie, dzikusy wrzeszczą jak oszalałe. Miło popatrzeć na krwawą rzeźnię, aczkolwiek od oglądania są filmy, natomiast w grach chciałoby się czynnie uczestniczyć... Co tutaj proponuje szanowna ekipa Crytek?
Starcia polegają na przełamywaniu bloków oraz kontratakach, jakie sprawnie wyprowadzone urastają do rangi prostych kombosów. Mechanikę oparto na zaledwie trzech klawiszach, żadnych bardziej skomplikowanych sekwencji nie musimy poznawać, konieczna jest natomiast odrobina wyczucia plus opanowanie uników. Niektórych wrogów trzeba co najwyżej ogłuszyć pawężem lub wymanewrować przewrotem - reszta to nachalne klikanie pozbawione finezji. Skutkiem tego rozgrywka okazuje się koszmarnie monotonna i szybko zaczyna nudzić. Zapomnijcie o dynamice Darksiders albo Devil May Cry, bowiem Ryse: Son of Rome bardziej przypomina serię Assassin's Creed, gdzie potyczki są znacznie wolniejsze. Nawet gorzej - praktycznie usypiałem podczas do bólu schematycznych scenariuszy. Spodziewałem się porządnej zadymy, otrzymałem zaś sztywną, nieciekawą i zdecydowanie zbyt ślamazarną rąbankę, którą ukończyłem wyłącznie ze względów zawodowych. Jak wygląda rozgrywka?
Wchodzimy do pomieszczenia, zbijamy jedną... drugą... potem trzecią grupkę przeciwników, ruszamy kawałek dalej i trafiamy na czwartą... piątą... Trzon zabawy zaczyna irytować w połowie kampanii, zwłaszcza iż utarczki nie należą do ekscytujących. Poza tym, zachowania adwersarzy są całkowicie powtarzalne, co jeszcze bardziej utrudnia czerpanie satysfakcji z mordowania. Kolesie rzadko atakują jednocześnie, zdradzają moment wykonania ciosów specjalnych, ale zarazem wytrzymują nieprawdopodobnie dużo sieknięć. Płomień zniechęcenia jest podsycany przez ogólną banalność - grając na łatwym poziomie naprawdę trudno zginąć, średni to wyzwanie dla przedszkolaków, zaś dopiero wysoki stanowi jakikolwiek problem. Jeśli doliczmy do tego wspomniane wcześniej wszechobecne egzekucje i możliwość włączenia trybu skupienia, powstanie interaktywny sześciogodzinny benchmark, gdzie co chwilę oglądamy scenkę QTE. Jakoś nie jestem zaskoczony, że użytkownicy next-genów byli czymś takim rozczarowani.
Powiązane publikacje

Recenzja The Elder Scrolls IV: Oblivion Remastered - Pięknie odświeżony klasyk z zachowaną esencją oryginału
91
Recenzja Assassin's Creed Shadows - recykling w sosie azjatyckim. Ubisoft próbuje odbić się od dna skacząc na plecy feudalnej Japonii
130
Recenzja Avowed - powrót do świata znanego z Pillars of Eternity. Kawał dobrego cRPG z kilkoma potknięciami do dopracowania
127
Recenzja Kingdom Come Deliverance II - triumfalny powrót Henryka ze Skalicy. Pierwszy mocny kandydat do gry roku
150