Recenzja Medal of Honor - Prawie jak Modern Warfare
- SPIS TREŚCI -
Modernistyczne wojaże
Styl rozgrywki zaprezentowany przez Medal of Honor jest absolutną kalką Modern Warfare, ze wszystkimi tego plusami i minusami. Gdybym został posadzony przed komputerem bez świadomości, jak nazywa się opisywany tytuł, o pomyłkę byłoby nietrudno. Dla fanów dokonań Infinity Ward podobieństwa stanowią niewątpliwą zaletą. Gorzej, jeżeli nie przepadamy za oskryptowanym oraz maksymalnie liniowym modelem gry. Z drugiej strony biorąc pod uwagę, że przynajmniej dziewięćdziesiąt procent strzelanin właśnie tak wygląda, powyższe zarzuty nie mają racji bytu. Wyreżyserowanych akcji przygotowano mnóstwo, czego przykładem niech będzie moment w którym wkraczamy do pomieszczenia z trupem na krześle - prawdopodobnie poszukiwanym osobnikiem. Makabryczne znalezisko przy bliższych oględzinach zdradza okrutną prawdę - trzewia nieszczęśnika wypełniono ładunkami wybuchowymi. Zegar tyka, bomba zaraz wybuchnie... wtedy jeden z żołnierzy kopniakiem wypycha gagatka przez balkon, ratując tyłek pozostałym i następuje ogłuszające BUM! Innym razem desperacko bronimy się przed napierającymi adwersarzami, prawie żegnamy z doczesnym światem, czas zwalnia... gdy nagle dosłownie znikąd nadlatują dwa A-10 Thunderbolt II przerabiając talibów na babcine konfitury. Tego typu najeżonych skryptami sytuacji doświadczymy naprawdę sporo. Oryginalnością może nie grzeszą, ale ich wykonanie trzyma odpowiedni poziom.
Pochwalić Medal of Honor trzeba za stosunkowo zróżnicowane misje, niczym nie ustępujące śmietance FPS. Oprócz klasycznego pacyfikowania okolicznej fauny, czego rzecz jasna nie mogło zabraknąć, będzie także dużo pracy znacznie mniej szablonowej. Wiele zadań rozgrywamy pod osłoną nocy lub mgle, co bardzo korzystnie wpływa na ogólny klimat. Dyskretnie likwidujemy kolejne patrole, zajmujemy bezpieczne pozycje oraz osłaniamy zadki kompanów. Jeżeli ktoś nas przypadkowo wykryje, wtedy płynnie przechodzimy do regularnej jatki, ponieważ przymus działania „cichaczem” jest czysto umowny. Jednak satysfakcji z bezszelestnej likwidacji całego obozu „tango” to nie zmniejsza. Wielokrotnie wcielimy się również w rolę strzelca wyborowego, zdejmując koczujących wśród skał opryszków z odległości ponad kilometra (warunki atmosferyczne raczej nie mają znaczenia). Wyposażeni w karabin snajperski Barret M107 oraz celownik termowizyjny obserwujemy, jak pociski kaliber 12,7 mm rozsadzają głowy i urywają kończyny. Często trzeba będzie też oznaczać cele dla lotnictwa, które błyskawicznie zrówna z ziemią umocnione „gniazda” wroga. Generalnie, tryb dla pojedynczego gracza jest niczego sobie... Problem polega na tym, że Medal of Honor nie przynosi praktycznie niczego nowego - jedynie kopiuje stare i sprawdzone koncepcje. Ostatecznie, wyłącznie etapy z udziałem quadów oraz helikoptera byłbym skłonny uznać za wprowadzające nieco świeżości. Nooo, rzucając wyzwanie Modern WarFare, przydałoby się trzymać w zanadrzu więcej niespodzianek...
Chociaż faktycznych innowacji w Medal of Honor znajdziemy jak na lekarstwo, zafundowanie grającemu przelotu nad górskimi pasmami Takur Ghar w AH-64 Apache - dumą amerykańskiej armii i rzekomo najlepszym śmigłowcem szturmowym na świecie - było strzałem w dziesiątkę. Frajdę odrobinę psuje brak możliwości własnoręcznego pokierowania maszyną, bowiem jej pilotowanie powierzono komputerowi, zaś my skupiamy się wyłącznie na operowaniu pokładowym uzbrojeniem. Czeka nas więc wesoła przejażdżka podniebnym rollercoasterem, pełna wybuchów, salw wyrzutni RPG oraz strzelania do ubranych w turbany kaczek (bez skojarzeń!). Z kolei wycieczka quadami po pustyni, to zapewne odpowiedź na skutery śnieżne występujące w Modern WarFare 2. Założenia podobne, ale realizacja już znacznie gorsza. Czterokołowce poruszają się powoli, liczne hopki tego wrażenia nie maskują i chyba zapomniano o uwzględnieniu jakiegoś ekscytującego pościgu. Gra jest także totalnie liniowa, więc trasą wyznaczoną przez twórców musimy podążać bez względu na widzimisię. Szczególnie zastanawia swoisty rytuał otwierania drzwi, który wymaga zebrania oddziału i wspólnego przeprowadzenia tej cholernie skomplikowanej operacji. Żeby było zabawniej, to stały element niemalże każdego zadania decydujący o tym, czy przejdziemy dalej. Jakże podniosła to bywa chwila, brakuje jedno chóralnego śpiewania „Oh, say can you see, by the dawn's early light...” trzymając się za ręce.
Powiązane publikacje

Recenzja The Elder Scrolls IV: Oblivion Remastered - Pięknie odświeżony klasyk z zachowaną esencją oryginału
91
Recenzja Assassin's Creed Shadows - recykling w sosie azjatyckim. Ubisoft próbuje odbić się od dna skacząc na plecy feudalnej Japonii
130
Recenzja Avowed - powrót do świata znanego z Pillars of Eternity. Kawał dobrego cRPG z kilkoma potknięciami do dopracowania
127
Recenzja Kingdom Come Deliverance II - triumfalny powrót Henryka ze Skalicy. Pierwszy mocny kandydat do gry roku
150