Recenzja Just Cause 4 - wybuchowa piaskownica pełna robaków
- SPIS TREŚCI -
Nie dla fabuły, a dla rozwałki ów twór
Twórcy w zapowiedziach gry (tak jak mówiłam: zapowiedzi mocno utkwiły w mojej głowie) zaznaczali, iż nowa odsłona nie będzie wymagała znajomości fabuły odsłon poprzednich a także, że będzie to część bardziej intuicyjna również mechanicznie, przez co nieznający dotąd uniwersum gracze, łatwiej zaprzyjaźnią się ze światem gry. To co teraz napiszę, nie spodoba się z pewnością Wielu z was: jestem zupełnym świeżakiem jeśli chodzi o świat Just Cause. Naturalnie nie oznacza to, że jest to tytuł zupełnie mi obcy. Jednak bycie wspomnianym świeżakiem, daje mi w tej recenzji pewną przewagę, jako że mogę zweryfikować powyższe zapewnienia twórców. Zgodzę się więc, że znajomość poprzednich gier z serii nie jest w przypadku Just Cause 4 wymagana. To raczej dobra informacja, ale niestety tylko do czasu, gdy zaczniemy nieco bardziej rozprawiać o samej fabule. Ale o tym później.
Co do zaś kwestii sterowania to mam świadomość, że kolejne odsłony recenzowanej strzelanki w tej kwestii nigdy nie grzeszyły przesadną wygodą. Powiem więc tyle: jeśli wcześniej było tylko gorzej, to naprawdę współczuję wszystkim graczom. W czwórce znów jest mocno nieintuicyjnie, nie tylko Jednak w kwestii sterowania, ale także w kwestii poruszania się po ogólnie rozumianym interfejsie gry. O tym jednak szerzej - także niebawem, a my wróćmy już do fabuły. Po pierwsze, bo chyba nie udało mi się jeszcze tego zaznaczyć, Just Cause 4 to typowy Sandbox, czyli gra oferująca otwarty świat. W związku z tym nie jesteśmy niczym przymuszani, aby wykonywać kolejne misje dążąc do ukończenia gry (pisząc na marginesie, główną fabułę da się ukończyć w około 17 godzin). Sami twórcy jeszcze przed premierą zaznaczyli, że gracz będzie miał pełne prawo, by zignorować fabułę i skupić się na tym, co Just Cause od zawsze robiło najlepiej, czyli na totalnej rozwałce.
Nie będzie niczym dziwnym, jeśli faktycznie zignorujemy główne zadania na rzecz beztroskiej zabawy w momencie, gdy tylko dostrzeżemy ile możliwości daje nam nowy, naprawdę ogromny świat gry (mapa ma tu 1024 km2). Nie ma chyba faktycznie lepszego słowa, na opisanie Just Cause 4, jak interaktywna piaskownica. Akcja gry rozgrywa się w fikcyjnym państwie Solis w Ameryce Południowej, gdzie bohater musi stawić czoła paramilitarnej organizacji o nazwie Czarna Ręka, która siłą przejęła kontrolę nad krajem. Do naszych zadań należeć więc będzie odbijanie krok po kroku kolejnych terenów i ustawianie tam naszych przyczółków. Aby to jednak zrobić, potrzebować będziemy jednostek, które uprzednio będziemy musieli pozyskać (najczęściej w znienawidzonych przeze mnie misjach wyzwoleńczych, to jest asekuracyjnych, których w grze jest zdecydowanie za dużo i są zbyt irytujące, czytaj - trudne). Każda taka misja zawiera kilka celów zaznaczonych na mapie, których wykonanie równoważne jest z powodzeniem akcji. Celem może być na przykład hakowanie terminali bądź wyeliminowanie wrogich dronów. Aby wydrzeć więc upragniony teren z rąk wroga nie będziemy musieli wybijać wszystkich nieprzyjaciół w zasięgu wzroku, a jedynie dopilnować pomyślnego ukończenia wspomnianych mini-misji.
Być może będzie to dziwne porównanie, ale otoczka fabularna nowego Just Cause skojarzyła mi się z grą zupełnie innego kalibru, to jest z wyścigówką Need for Speed: Payback. Dlaczego tak? Otóż zarówno w przygodach Rico, jak i przygodach Tylera fabułę nakreślono jedynie na początku oraz na końcu gry. Trochę tak, jakby twórcy powiedzieli nam: Słuchajcie, oto Wasz główny przeciwnik, aby go pokonać musicie zrobić jedynie to i to. Tak więc przez dziesiątki godzin robimy wspomniane to i to, bawiąc się przy tym obowiązkowo w nieszczególnie porywających misjach pobocznych (poboczne, ale jak się przekonamy, bez kilku nie da się obejść), by na końcu ostatecznie rozwikłać główny problem fabularny. To co chcę powiedzieć to fakt, że fabuła Just Cause 4 także tym razem nie rzuca na kolana, a co więcej: nie uświadczymy tu żadnych zaskakujących plottwistów. Tyle dobrze, że twórcy nie bajerowali chociaż o wgniatającej w ziemię, nieprzewidywalnej historii pełnej niespodziewanych zwrotów akcji. Bo Just Cause 4 to po raz kolejny gra, będąca placem zabaw dla wszelkiego rodzaju piromanów, szaleńców i zwyrodnialców, ale przede wszystkim kreatywnych zwyrodnialców.
Powiązane publikacje

Recenzja The Elder Scrolls IV: Oblivion Remastered - Pięknie odświeżony klasyk z zachowaną esencją oryginału
91
Recenzja Assassin's Creed Shadows - recykling w sosie azjatyckim. Ubisoft próbuje odbić się od dna skacząc na plecy feudalnej Japonii
130
Recenzja Avowed - powrót do świata znanego z Pillars of Eternity. Kawał dobrego cRPG z kilkoma potknięciami do dopracowania
127
Recenzja Kingdom Come Deliverance II - triumfalny powrót Henryka ze Skalicy. Pierwszy mocny kandydat do gry roku
150