Władca Pierścieni: Podbój - Tolkien przewraca się w grobie
Master of Muppets
Na koniec zostawiłem do omówienia różne różności, na czele z oprawą audio. To bodajże jedyny aspekt gry, któremu nie sposób czegoś zarzucić. Powód jest prosty – większość utworów pochodzi wprost z filmowego soundtracka. Dobrze jest rozpoznać znajome nuty, tym bardziej, że ścieżka dźwiękowa zekranizowanego Władcy Pierścieni to kawał solidnej roboty. Odgłosy ścierającej się ze sobą stali, okrzyki wrogów i wszelkie inne dźwięki prezentują podobny, porządny poziom. Tłumaczenie, na szczęście kinowe, już tak dobre nie jest. Cytując pewnego mistrza, streściłbym to w słowach: słaba to lokalizacja jest, tak myślę ja. Nawet angielski lektor (którego kwestie dziwnym trafem umknęły ekipie lokalizującej) zdzierający gardło instrukcjami, że musimy zająć tą, czy inną pozycję, irytuje. Nie mogłem się także nadziwić interfejsowi użytkownika, który pasuje do całości jak pięść do nosa. Wielkie krzykliwe ikony w pstrokatych kolorach kompletnie nie zgrywają się z ogólną stylistyką.
Słowo na niedzielę
Słowo rzeknę Wam na koniec, jakie wnioski po obcowaniu z Władca Pierścieni: Podbój nasunęły mi się same. Tytuł ten, biorąc pod uwagę obecne standardy, należy uznać za typowego przedstawiciela klasy średniej. Niestety, taki jest już ból egranizacji, że praktycznie nigdy do pięt swojemu pierwowzorowi nie dorastają. Pomimo, iż możemy rozegrać wszystkie bitwy, a nawet więcej niż przedstawiono nie tylko na srebrnym ekranie, brakuje satysfakcji z odniesionych zwycięstw. Gra zbyt szybko popada w schematy, wyprztykuje się ze swoich atutów i nie potrafi zmusić do powrotu. Osoby miłujące prozę Tolkiena przeżyją gehennę, gdy zobaczą jak bardzo Pandemic Studios popuściło wodze fantazji względem oryginalnej powieści. Multiplayer, wbrew soczystym zapowiedziom, także nie zachwyca. Źle wyważone klasy postaci, mało atrakcyjnych trybów rozgrywki i często pustki na serwerach nie pozwalają grze rozwinąć skrzydeł. Wszystko to składa się na obraz produkcji niczym nie wyróżniającej się z tłumu. Polecić mogę Podbój wyłącznie maniakom beat'em'up oraz fanatykom czegokolwiek, byle tylko miało związek z Władcą Pierścieni. Obecnie nawet ze stajni Electronic Arts można wybrać sobie coś znacznie bardziej miodnego w podobnej cenie.
|
Plus i Minus: 50/100 PLUSY: + Kampania sił Zła - Brak precyzyjnej fabuły |
Za dostarczenie gry do testów dziękujemy firmie Electronic Arts Polska - oficjalnemu wydawcy Władca Pierścieni: Pobój
Powiązane publikacje

Recenzja The Elder Scrolls IV: Oblivion Remastered - Pięknie odświeżony klasyk z zachowaną esencją oryginału
90
Recenzja Assassin's Creed Shadows - recykling w sosie azjatyckim. Ubisoft próbuje odbić się od dna skacząc na plecy feudalnej Japonii
130
Recenzja Avowed - powrót do świata znanego z Pillars of Eternity. Kawał dobrego cRPG z kilkoma potknięciami do dopracowania
127
Recenzja Kingdom Come Deliverance II - triumfalny powrót Henryka ze Skalicy. Pierwszy mocny kandydat do gry roku
150