Recenzja Wolfenstein 2009 PC - Aufiderzein Blazkowicz!
- SPIS TREŚCI -
Niemca w hełm
Mięsiwa armatniego nie zabraknie podczas gry nawet na chwilę. Początkowo spotkamy jedynie zwykłych piechurów wermachtu wyposażonych w konwencjonalną broń palną, ale to dopiero wierzchołek góry. Zanim się obejrzymy trzeba będzie stawić czoła odzianym w zbroje super żołnierzom dysponującym karabinami pulsacyjnymi. Wcale nie gorzej prezentują się kapłani rażący kulami energii, wypowiadający niezrozumiałe inkantacje (głos templariuszy Protossów!). Okazjonalnie pojawią się odziani w gustowną czerń panowie oraz panie z SS. Opętani przez demoniczną moc oficerowie robią piorunujące wrażenie. Liczna grupa szczególnie upierdliwych oponentów na czele ze znikającymi asasynami oraz trudnymi do opisania maszkaronami, powstała w nazistowskich ściśle tajnych laboratoriach. Owocem nie do końca udanych eksperymentów są kreatury rodem z Doom III. Przy okazji wycieczki krajoznawczej spotkamy również kilku mniej lub bardziej wymagających bossów. Na zakończenie wymienić należy jeszcze eterycznych mieszkańców WOAL'u. Ogólnie menażeria jest bardzo urozmaicona i trzeba przyznać, że na nudę lub monotonnie trudno narzekać. Gorzej sprawa wygląda, gdy poobserwujemy zachowanie naszych przeciwników. Skomplikowanych skryptów pożałowano. Znakomita większość z antagonistów wyznaje zasadę „żyć krótko, umierać szybko”. Niemieckich żołdaków nieonieśmielana nawet perspektywa wylądowania przed lufą MG-42. Kolejne fale żołnierzy ochoczo przyjmują ołów na klatę, nie fatygując się poszukaniem skutecznej kryjówki. Nawet ci którzy zjawiają się chwilę po punkcie kulminacyjnym zdają się krzyczeć „a dla mnie!?”. Niezgrabne wychylanie się zza winkla w ich wykonaniu niewiele zmienia. Rozumiem, że Wolfenstein to czyste Fps, ale na litość boską mamy rok 2009... Nawet kilkuletni F.E.A.R lub S.T.A.L.K.E.R. Cień Czarnobyla wypadają pod względem A.I. o niebo lepiej. Co najzabawniejsze, inteligencja przeciwników niewiele odbiega od tej z Return to Castle Wolfenstein, który ma przecież na karku osiem lat!
Czas na słówko o siewcach ołowiu oraz innych zabójczych gadżetach, które posłużą za ostateczne rozwiązanie kwestii „rasy panów”. Podstawowy arsenał nowego Wolfensteina nie przytłacza ilością, ale znajduje się w nim kompleksowe wyposażenie każdego szanującego się superbohatera wojennego. Mamy więc autentyczne zabawki z lat czterdziestych zeszłego stulecia, takie jak MP40, Pancerfaust, MP43, miotacz ognia czy granaty ręczne. Myli się jednak ten, kto sądzi że na tym skromnym zestawie poprzestaniemy. Działko dezintegracyjne oraz karabin Tesla szybko okazują się bardzo efektywnym środkiem „konwersacji”. Naziści dosłownie zostają rozgromieni w proch. Zabawa grawitacją to również niezły ubaw, gdy nieporadni przeciwnicy odkrywają uroki stanu nieważkości stając się jednocześnie łatwym celem. Sporą nowością jest możliwość instalowania modyfikacji w giwerach, które dzięki temu znacznie zwiększają swoją sprawność i siłę ognia. W sumie na odkrycie czeka kilkadziesiąt przeróżnych ulepszeń do każdego typu uzbrojenia m.in.: tłumiki, celowniki optyczne czy powiększone magazynki. Osobna kwestia dotyczy rozbudowywania potęgi medalionu. Tutaj autorzy porządnie pofantazjowali fundując nam istne czary-mary. Odbijanie pocisków, wzmocnienie ataków czy rentgen? Proszę bardzo! Dostęp do kolejnych modyfikacji uzyskujemy wraz ze znajdowaniem materiałów wywiadowczych oraz ksiąg wiedzy tajemnej. Dodatkowo trzeba jeszcze posiadać odpowiednią ilość gotówki dla specjalisty od montażu z Czarnego Rynku. Warto zatem skrupulatnie przetrząsać poziomy w poszukiwaniu skarbów III Rzeszy. Fanty odnajdujemy w rożnych, często dość absurdalnych miejscach. W końcu kto o zdrowych zmysłach ukrywa relikwie w szpitalnej szafce? Niedorzeczność? Owszem, ale jeżeli akurat ten aspekt uznamy za nielogiczny, nie mam pojęcia jakim cudem zaakceptowali byśmy pozostałą resztę. Nota bene szukanie kosztowności jest bardzo przyjemne i nareszcie stało się opłacalne. Dotychczas musieliśmy zadowolić się wyłącznie satysfakcją z ich posiadania.
Do zwiedzenia przygotowano pokaźną ilość lokacji, znajdujących się w okolicach Istenstadu. Samo miasteczko, czy raczej zbiór ulic, swoimi gabarytami raczej nie imponuje. Co prawda nie zostaliśmy ograniczeni do dwóch ścian (istnieje sposobność plądrowania mieszkań), ale większość drzwi jest zamknięta na cztery spusty. Zdarzają się także, ku memu rozgoryczeniu, niewidzialne blokady nie do sforsowania. Poszczególne przejścia do następnych map odblokowują się dopiero po wybraniu odpowiedniej misji. Swobodne powracanie do uprzednio zaliczonych sektorów poza granicami miasta niestety nie jest możliwe. Szkoda, tym bardziej gdy nie udało nam się znaleźć za pierwszym podejściem wszystkich sekretów. Nadal więc króluje liniowość. Pomimo iż pod osadą rozciąga się sieć kanałów nie podejrzewam, aby strategia unikania starć zyskała wielu zwolenników. Podczas wojaży z nieoczekiwaną wizytą zajrzymy między innymi do fabryki konserw gdzie produkuje się plecaki odrzutowe oraz podziemnego kompleksu badawczego. Wysadzimy w powietrze laboratoria, zajmiemy linię produkcyjną nowoczesnej broni oraz przetoczymy przez stację kolejową. Kapitalnie prezentują się monumentalny zamek opanowany przez nazistów oraz zeppelin - jedne z najlepszych rozdziałów w grze. Mroczna noc, mgła i syreny tworzą wspaniały klimat. Wilgotne lochy oraz sale pełne dziwnych urządzeń to kwintesencja Wolfa. Na każdym poziomie nie mogło zabraknąć flag ze swastykami czy propagandowych plakatów znanych z Return to Castle Wolfenstein. Odrobina spostrzegawczości wystarczy żeby wyłapać drobne nawiązania do poprzednika. Swoją drogą, ostatni pojedynek to także oldschoolowy smaczek nawiązujący do pierwszego Wolfensteina. Zasadniczo im dalej, tym robi ciekawiej. Gra nie wyprztykuje się już na samym początku z najlepszych pomysłów, co powinno być zachętą do jej ukończenia. Znakomita większość misji rozgrywających się w pomieszczeniach wypada bardzo dobrze, gorzej natomiast z otwartymi przestrzeniami. Farma czy nawet Istenstad nie prezentują się rewelacyjnie. Sprawa nie dotyczy w tym konkretnym przypadku projektu czy aranżacji lecz... niespecjalnej grafiki.
- SPIS TREŚCI -
Powiązane publikacje

Recenzja The Elder Scrolls IV: Oblivion Remastered - Pięknie odświeżony klasyk z zachowaną esencją oryginału
91
Recenzja Assassin's Creed Shadows - recykling w sosie azjatyckim. Ubisoft próbuje odbić się od dna skacząc na plecy feudalnej Japonii
130
Recenzja Avowed - powrót do świata znanego z Pillars of Eternity. Kawał dobrego cRPG z kilkoma potknięciami do dopracowania
127
Recenzja Kingdom Come Deliverance II - triumfalny powrót Henryka ze Skalicy. Pierwszy mocny kandydat do gry roku
150