Recenzja StarCraft II: Wings of Liberty - Powrót króla!
- SPIS TREŚCI -
Jazda kulturalna
Najwięcej ciekawostek czeka w zbrojowni oraz laboratorium, gdzie dokonujemy ulepszeń sprzętu będącego aktualnie na wyposażeniu i opracowujemy pionierskie technologie. Potencjał ofensywno-defensywny naszej armii rośnie więc proporcjonalnie do wykupowanych modyfikacji. Zastosowane rozwiązanie przypomina odrobinę Dawn of War II, aczkolwiek niżej podpisanemu znacznie bardziej przypadło do gustu - jest po prostu lepsze. O co w tym chodzi? Otóż, niemal wszystkie jednostki oraz kilka budynków można poddać drobnemu „tuningowi”, podnosząc ich zdolności bojowe. Przykładowo marines mogą zyskać stimpaki, bunkry dodatkowe miejsca dla obsługi, medycy skrócony czas leczenia, Goliaty większy zasięg, Siege Tanki siłę ognia, zaś Banshee dłuższy czas trwania kamuflażu. Każda struktura, żołnierz bądź pojazd ma dwa „upgrade”, zazwyczaj windujące statystyki albo dodające nowe zdolności. Poza tym, w zbrojowni do obejrzenia są pełnowymiarowe modele jednostek wraz z rysem historycznym. Natomiast laboratorium jest placówką przeznaczoną do opracowywania technologii zainspirowanych dokonaniami Zergów i Protosów, zaadaptowanymi na potrzeby Terran. Dostępne są dwa niezależne drzewka z dziesięcioma usprawnieniami każde, ale spomiędzy nich można wybrać tylko pięć, gdyż wybór jednego w danym szeregu wyklucza rozwinięcie drugiego. Opracujemy tutaj takie cuda jak automatyczne wieżyczki do bunkrów, prototypowe jednostki, machiny spowalniające robale, rafinerie wydobywające gaz bez udziału SCV czy wzmocnienie uzbrojenia ciężkiej artylerii. Fundusze na rozwój badań oraz punkty technologii zdobywamy w trakcie zadań, co nakręca wątek ekonomiczny i doskonale uzupełnia podstawowy tryb gry.
Przejdźmy teraz do tego, co wydaje się absolutnie najważniejsze z punktu widzenia gracza, czyli mechaniki właściwej rozgrywki. Pierwszy StarCraft zasłyną fenomenalnym klimatem oraz pieruńską grywalnością, stąd oczekiwano od sequela żeby przynajmniej utrzymał poziom oryginału. Blizzard świadomy pragnień gawiedzi nie obiecywał rewolucyjnych zmian gameplay'u, co ostatecznie wyszło tytułowi wyłącznie na korzyść. W końcu lepsze wrogiem dobrego, jak zwykło się mawiać. Ujmując rzecz ściślej - Wings of Liberty na płaszczyźnie strategicznej jest odświeżoną wersją pierwowzoru. Dla fanów StarCrafta powinna to być wiadomość radosna, bowiem genialna miodoność podobnie jak ujmująca atmosfera zostały zachowane. Początkowo rzuca się w oczy zupełnie nowe menu główne oraz sporo ciekawych opcji między innymi w sterowaniu: blokada ALT + Tab czy przycisku Windows zawsze się przyda. Twórcy nie pokusili się dzięki Bogu o zamianę skądinąd perfekcyjnego interfejsu, dzięki czemu stali bywalcy galaktycznych starć natychmiast złapią wiatr w żagle bez potrzeby przyswajania klawiszologii. Wszystko jest proste, przejrzyste i bardzo intuicyjne - mapa, konsola rozkazów oraz ekran charakterystyk zostały na wcześniejszych pozycjach. Oczywiście, poprawiono pewne drobnostki, zwiększono limit jednostek w oddziałach czy zarządzanie grupami, ale wciąż obowiązują te same zasady. Cóż mogę więcej napisać? Chyba tylko tyle, że takie podejście mnie osobiście w pełni satysfakcjonuje.
Tryb single player przewiduje w sumie około trzydziestu misji dla Terran, co przekłada się na blisko dwadzieścia godzin spokojnego grania - w obecnych czasach jest to ewenement nawet wśród RTS. Naturalnie, żywotność multiplayera trudno oszacować, ale to jakby nie patrzeć zupełnie inna para kaloszy. Epicka kampania rozkręca się powoli, niemniej systematycznie nabiera rozpędu i coraz skuteczniej wciąga w wir wydarzeń. Filmowy styl świetnie się sprawdza, odgradzając StarCraft II grubą kreską od innych strategii niedorastających pod tym względem do pięt dziełu Blizzard. Co warto podkreślić, konstrukcje misji nie opierają się wyłącznie na oklepanych schematach: rozbuduj bazę, wyszkol armię i rozwal przeciwnika. Wprost przeciwnie, klasycznych potyczek jeden na jednego jest stosunkowo niewiele, natomiast dużo mamy konkretnych celów do zrealizowania, gdzie walka z oponentem jest sprawą często drugorzędną. Przechwytywanie pancernych pociągów, eskortowanie transportu cywili czy wszczynanie rebelii, to jedynie najprostsze przykłady. Szczególnie ciepło wspominam scenariusz rozgrywany na zainfekowanej planecie, gdy nocą trzeba bronić się w bazie przed falami potworów, zaś za dnia niszczyć ich siedliska. Zdarzają się również zadania, które zmuszają do wyboru pomiędzy dwiema ścieżkami i jasnego opowiedzenia po którejś ze stron, czyniąc rozgrywkę miej linearną. Jakby tego było mało, cele misji podzielono na statutowe oraz fakultatywne, przynoszące kredyty na kupowanie ulepszeń dla wojska i punkty technologii do rozszerzania militarnego potencjału jednostek. Nowinki zazębiają się ze sprawdzonymi pomysłami, tworząc razem niezwykle spójną i sensowną całość - dla mnie bomba.
Powiązane publikacje

Recenzja The Elder Scrolls IV: Oblivion Remastered - Pięknie odświeżony klasyk z zachowaną esencją oryginału
91
Recenzja Assassin's Creed Shadows - recykling w sosie azjatyckim. Ubisoft próbuje odbić się od dna skacząc na plecy feudalnej Japonii
130
Recenzja Avowed - powrót do świata znanego z Pillars of Eternity. Kawał dobrego cRPG z kilkoma potknięciami do dopracowania
127
Recenzja Kingdom Come Deliverance II - triumfalny powrót Henryka ze Skalicy. Pierwszy mocny kandydat do gry roku
150