Recenzja gry Cyberpunk 2077 Phantom Liberty PC. Czy Update 2.0 i przygody w Dogtown naprawią wszystkie grzechy przeszłości?
- SPIS TREŚCI -
- 1 - Recenzja Cyberpunk 2077 Phantom Liberty - Wstęp
- 2 - Recenzja Cyberpunk 2077 Phantom Liberty - Fabuła rozszerzenia
- 3 - Recenzja Cyberpunk 2077 Phantom Liberty - Dogtown i jego tajemnice
- 4 - Recenzja Cyberpunk 2077 Phantom Liberty - Co przyniósł Update 2.0?
- 5 - Recenzja Cyberpunk 2077 Phantom Liberty - Galeria Screenów
- 6 - Recenzja Cyberpunk 2077 Phantom Liberty - Podsumowanie
Recenzja Cyberpunk 2077 Phantom Liberty - Fabuła rozszerzenia
Sama historia zostaje wpleciona gdzieś pomiędzy perypetie V w podstawce, toteż z łatwością się do niej podłączymy. A jeżeli nie chce nam się przechodzić od zera pewnych etapów fabuły, aby uruchomić co trzeba, zwyczajnie dobieramy sobie jeszcze na poziomie menu rozgrywkę w samo Phantom Liberty. Tak czy inaczej, w całe to zamieszanie zostajemy wciągnięci przez niejaką Songbird. Tajemnicza netrunnerka obiecuje V pomoc w zamian za wsparcie w dość delikatnej sprawie. Chodzi o ocalenie prezydentki Nowych Stanów Zjednoczonych Ameryki (NUSA).
Do zamachu doszło na terenach Dogtown, najbardziej ekstremalnego dystryktu Night City. Hermetyczna lokacja, którą rządzi Kurt Hansen - były pułkownik sił NUSA, obecnie watażka sprawujący władzę przy pomocy prywatnej armii - staje się zatem głównym teatrem naszych działań. Tak oto Redzi otwierają furtkę do najciekawszych zabiegów narracyjnych w całej grze. Możemy poczuć się niczym w pełnokrwistym szpiegowskim thrillerze SF, odkrywając mroczną stronę bycia częścią wywiadu - na tyle, że nawet najbardziej ponure wątki przygód 007 z Danielem Craigiem wyglądają zgoła niewinnie.
W przeciwieństwie do pewnych elementów intrygi w podstawowej wersji (np. nachalna próba ekspresowego sprzedania nam zażyłej relacji na linii V-Jackie), w moim odczuciu tym razem scenarzyści idealnie wyważyli angażowanie w historię. Najpierw dostajemy terapię szokową w postaci podkręconej wariacji hollywoodzkiego motywu rodem z Air Force One, gdy musimy przebijać się przez wrak strąconego samolotu w celu uratowania prezydentki. Po serii strzelanin, manewrów i intensywnych zwrotów akcji atmosfera znacząco się uspokaja, a my dostajemy szansę na odetchnięcie przy różnych aktywnościach i powolne zapoznanie się z potencjalnymi celami oraz postaciami. Z czasem do akcji wchodzi Solomon Reed, postać grana przez Idrisa Elbę. Zatrudnienie tego kolejnego po Keanu Reevesie gwiazdora było wspaniałym ruchem. Zgorzkniały, boleśnie doświadczony przez życie superszpieg nie tylko dopełnia Songbird i innych bohaterów Phantom Liberty, ale w naturalny, nienachalny sposób przyczynia się do rozbudowy pewnych wątków z podstawki (np. pogłębia sylwetkę Silverhanda). Reszta poznanych sojuszników i wrogów (choć to umowne określenia, bowiem trudno tam czasem stwierdzić, kto jest kim) także trzyma poziom. Ale to nie powinno nas dziwić, bo Redzi zazwyczaj radzą sobie z tym aspektem narracji, niezależnie od nurtu. Dodam również, że uwielbiam to, jak umiejętnie wpleciono wielką politykę i dalekosiężne spiski w rzeczywistość Night City.
Główny wątek jest w miarę długi - a kiedy jeszcze nie omijamy sidequestów, łącznie spędzimy w Dogtown nawet kilkadziesiąt godzin - lecz w żadnym momencie nie odczuwałem znużenia. Akcja nacechowana jest dynamiką niczym w świetnie wyważonym filmie akcji. Jest czas na pościgi, ale także szpiegowanie wroga na jego własnym terenie, a nawet zagranie w ruletkę podczas eleganckiej imprezy w najwyższym wieżowcu w dystrykcie. Fabuła porusza wiele wątków, które moim zdaniem Redzi mocno wcześniej zaniedbali - na czele z zagadnieniem Blackwall, wirtualnej osłony przed "dziką" sztuczną inteligencją. Lawirując pomiędzy niepewnymi sojuszami, blefami i zaskakującymi zmiennymi, powolutku docieramy do jednego z możliwych zakończeń. I muszę przyznać, że dla mnie był to jeden z pamiętnych momentów, gdy do samego końca miałem poważne wątpliwości czyją stronę wybrać, a kogo zdradzić. Niczym w najlepszej szpiegowskiej opowieści, Phantom Liberty zalewa nas odcieniami szarości bez jednoznacznie pozytywnych rozwiązań. Jakiego byśmy nie wybrali zakończenia, trudno nie składać rąk do oklasków. Ponadto, nie wchodząc w szczegóły, finał może w istotny sposób wpłynąć na późniejsze zwieńczenie naszej przygody w grze. Nawiasem mówiąc, warto bez pośpiechu przebrnąć przez chociaż kawałek napisów końcowych. Pojawia się wiele klimatycznych utworów - szczególnie chodzi mi o kawałek Dawida Podsiadło. Polski artysta ponownie, po serialu Edgerunners, przygotował coś dla tego uniwersum. I bez cienia ironii mogę powiedzieć, że równie dobrze mogła to być piosenka do jakiegoś filmu z Jamesem Bondem. Dodano przy tym kilka fajnych stacji radiowych.
- SPIS TREŚCI -
- 1 - Recenzja Cyberpunk 2077 Phantom Liberty - Wstęp
- 2 - Recenzja Cyberpunk 2077 Phantom Liberty - Fabuła rozszerzenia
- 3 - Recenzja Cyberpunk 2077 Phantom Liberty - Dogtown i jego tajemnice
- 4 - Recenzja Cyberpunk 2077 Phantom Liberty - Co przyniósł Update 2.0?
- 5 - Recenzja Cyberpunk 2077 Phantom Liberty - Galeria Screenów
- 6 - Recenzja Cyberpunk 2077 Phantom Liberty - Podsumowanie
Powiązane publikacje

Recenzja The Elder Scrolls IV: Oblivion Remastered - Pięknie odświeżony klasyk z zachowaną esencją oryginału
91
Recenzja Assassin's Creed Shadows - recykling w sosie azjatyckim. Ubisoft próbuje odbić się od dna skacząc na plecy feudalnej Japonii
130
Recenzja Avowed - powrót do świata znanego z Pillars of Eternity. Kawał dobrego cRPG z kilkoma potknięciami do dopracowania
127
Recenzja Kingdom Come Deliverance II - triumfalny powrót Henryka ze Skalicy. Pierwszy mocny kandydat do gry roku
150