Recenzja Bioshock: Infinite - Miasto grzechu w chmurach
- SPIS TREŚCI -
- 0 - Lotnik lata, letnik przelatuje
- 1 - Brak Ci wigoru? W takim razie go zażyj!
- 2 - Słodka Elizabeth i gorzkie życie Bookera
- 3 - Klimat - Fly high! Touch the sky!
- 4 - Miasto (nie) moje, a w nim...
- 5 - Platforma testowa na jakiej sprawdzamy gry
- 6 - Galeria screenów Bioshock: Infinite
- 7 - Antygaleria screenów Bioshock: Infinite
- 8 - Grafika, wymagania sprzętowe i podsumowanie
Miasto (nie) moje, a w nim...
Columbia to ogromne miasto podzielone na kilkanaście rozległych parceli, połączonych skomplikowanym systemem kolejek linowych, ruchomych pomostów i platform. Rozmiarami latająca metropolia dorównuje Rapture, a nawet zaryzykowałbym stwierdzenie, że oferuje więcej różnorodnych scenerii. Znajdziemy tutaj rajskie ogrody skąpane w soczyście zielonych trawach, monumentalne świątynie i budynki użyteczności publicznej, slumsy zamieszkałe przez biedotę, laboratoria, magazyny oraz... hotel przy plaży. Jednak najbardziej zachwycają reprezentatywne ulice Columbii, gdzie początkowo tętni normalne życie, później zaś panuje chaos spowodowany czerwoną rewolucją. Graficy szukali inspiracji w stylu architektonicznym dominującym w Ju.Es.Ej u schyłku XIX wieku, nadając grze neorenesansowo-gotycko-barokowego posmaku, który mnie osobiście bardzo przypadł do gustu. Wysublimowane detale, bogate zdobienia, rzeźbione fasady - wszystko kapitalnie ze sobą spasowano, aby tworzyło zgrabną całość. Unikalny design Columbii to bezsprzecznie ogromny plus na konto Bioshock: Infinite.
Przemierzanie plansz wyłącznie na własnych nogach, to tylko jedna z możliwości, bowiem istnieją również alternatywne środki komunikacji. Między domostwami często porozstawiane są metalowe szyny, które w połączeniu z opisywanym już kołowrotkiem (Sky-Hook) działają jak wyciąg narciarski (Sky-Line). Dzięki temu błyskawicznie pokonamy dłuższe dystanse albo dopadniemy przeciwników okupujących pozornie nieodstępne pozycje. Wyobraźcie sobie sytuację, że nadlatuje sterowiec i załoga zaczyna bezceremonialny ostrzał naszej skromnej osoby - co wtedy robimy? Chwytamy się wyciągarki, przeskakujemy pomiędzy wstęgami, dokonujemy abordażu i zaczynamy egzekucję gagatków. Kiedy już skończymy brudną robotę wracamy identyczną drogą, częstując ołowiem kolejnych ochotników... dobijając efektownym finiszerem przy zeskoku. W teorii brzmi to odrobinę zbyt zręcznościowo, a przecież tytuł jest pełnokrwistym shooterem, niemniej w praktyce sprawdza się znakomicie.
Bioshock: Infinite w żadnym wypadku nie oferuje nieliniowej rozgrywki, chociaż Irrational Games zadbało o pewną dawkę swobody, wynikającej poniekąd z rozmiarów Columbii. Poszczególne dystrykty są naprawdę rozległe, czasami podczas zwiedzania natrafimy na jakieś zadanie poboczne albo skrytkę z przydatnymi fantami, więc ślepy galop prosto do wyznaczonego celu obdziera Infinite z grywalności. Część lokacji można odwiedzić ponownie, nawet jeśli ukończymy dany etap, natomiast chwile pośród tłumów cywili nie oznaczają przymusu poprawnego zachowywania. Jeśli wejdziemy do baru i zaczniemy okradać sprzedawcę, facet prędzej czy później (raczej prędzej) wyciągnie giwerę w akcie obrony majątku, co oczywiście przypłaci życiem. Wówczas cała okolica zostanie zaalarmowana, zlecą się strażnicy... jatka gotowa... Cukierkowa oprawa graficzna niech Was przypadkiem nie zwiedzie! Recenzowana produkcja epatuje okrucieństwem - głowy eksplodują, krew tryska obficie, zaś widok stert trupów leżących na ulicach to normalka.
Dooobra... koniec cukrowania, czas znaleźć poważniejsze minusy Bioshock: Infinite, niż przeciętny bestiariusz czy mało odkrywcze zdolności specjalne. Po pierwsze, zabrakło jakiegokolwiek modułu multiplayer, który w strzelaninach jest pozycją obowiązkową. Trochę wkurza niezbyt precyzyjne celowanie z broni palnej, wymagającego zaangażowania trzeciego przycisku obok LPM i PPM, co nieszczególnie sprawdza się w trakcie intensywnej wymiany ognia. Pewne zastrzeżenia mam również do powtarzalności mieszkańców Columbii, którzy najwyraźniej skorzystali z promocji w lokalnej fabryce, dlatego wyglądają jak gigantyczna armia bliźniaków. Najbardziej bolesnym cierniem w tyłku Bioshock: Infinite okazują się jednak błędy stricte techniczne np.: strzelimy w radio definitywnie uszkadzając sprzęt, ale napisy z treścią audycji wciąż są wyświetlane. Kilkukrotnie wypałem poza planszę lub zaciąłem w ścianie, sztuczna inteligencja nie zachwyca, a graficznie ciężko mówić o majstersztyku. Mimo wszystko, gra nieprzyzwoicie syci!
- « pierwsza
- ‹ poprzednia
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
- 6
- 7
- 8
- 9
- następna ›
- ostatnia »
- SPIS TREŚCI -
- 0 - Lotnik lata, letnik przelatuje
- 1 - Brak Ci wigoru? W takim razie go zażyj!
- 2 - Słodka Elizabeth i gorzkie życie Bookera
- 3 - Klimat - Fly high! Touch the sky!
- 4 - Miasto (nie) moje, a w nim...
- 5 - Platforma testowa na jakiej sprawdzamy gry
- 6 - Galeria screenów Bioshock: Infinite
- 7 - Antygaleria screenów Bioshock: Infinite
- 8 - Grafika, wymagania sprzętowe i podsumowanie
Powiązane publikacje

Recenzja The Elder Scrolls IV: Oblivion Remastered - Pięknie odświeżony klasyk z zachowaną esencją oryginału
91
Recenzja Assassin's Creed Shadows - recykling w sosie azjatyckim. Ubisoft próbuje odbić się od dna skacząc na plecy feudalnej Japonii
130
Recenzja Avowed - powrót do świata znanego z Pillars of Eternity. Kawał dobrego cRPG z kilkoma potknięciami do dopracowania
127
Recenzja Kingdom Come Deliverance II - triumfalny powrót Henryka ze Skalicy. Pierwszy mocny kandydat do gry roku
150