Recenzja Aliens: Colonial Marines - Bardzo kwaśna strzelanina
- SPIS TREŚCI -
- 1 - Swój czy Obcy? Jeśli Obcy, to lej go w pysk!
- 2 - Przepraszam, czy trafiliśmy pod właściwy adres?
- 3 - Kosmiczne nieporozumienie, czyli Obcy w pełnej krasie
- 4 - Ping! Ping! Ping! Ta maszyna potrzebna nie będzie
- 5 - Robale! Setki robali! Znaczy się... błędów
- 6 - Platforma testowa
- 7 - Galeria screenów Aliens: Colonial Marines
- 8 - Anty-galeria screenów Aliens: Colonial Marines
- 9 - Grafika i Podsumowanie
Przepraszam, czy trafiliśmy pod właściwy adres?
Aliens: Colonial Marines to rasowy shooter z widokiem pierwszoosobowym, gdzie naszymi najlepszymi przyjaciółmi są podręczny arsenał oraz ziomale z korpusu kolonialnych marines. Twardzi niczym góry Kaukazu, wytrzymali jak woły pociągowe i bardziej waleczni od samego Williama Wallace'a. Oto pobieżna charakterystyka typowego poborcy żołdu, który gotowy jest podjąć się nawet najbardziej karkołomnej misji, byle otrzymać swoją dolę. Zgodnie z zapowiedziami, akcja Aliens: Colonial Marines rozpoczyna się bezpośrednio po drugim filmie o xenomorphah, rozwijając wątki dotychczas nieporuszane na wielkim ekranie. W osobie kaprala Christophera Wintera wyruszamy ze wsparciem dla kolegów po fachu znajdujących się w ciężkim położeniu, aby ostatecznie rozwikłać zagadkę czarnej plamy pomiędzy wydarzeniami Aliens i Alien 3. Jeśli chodzi o podłoże fabularne, to wybrano chyba najlepszy możliwy scenariusz, pozwalający na dużą elastyczność oraz interpretację faktów. Zacznijmy jednak od początku...
Sygnał ratunkowy wysłany z pokładu krążownika USS Sulaco przez filmowych bohaterów Aliens, dociera do dowództwa kosmicznej floty i stawia na równe nogi generalicję, która natychmiast wysyła na miejsce zdarzenia oddział rozpoznawczy. Kiedy kontakt z pierwszą ekipą zostaje nagle przerwany, zaś ostatni meldunek okazuje się dramatycznym wołaniem o pomoc, oddelegowane zostają kolejnej korpusy kolonialnych marines. Mija kilkanaście tygodni zanim nasza taksówka szczęśliwie dociera do celu, a zaraz po przebudzeniu słyszymy szorstki głos kapitana, rozkazujący całej jednostce spinanie pośladów. Ledwo zdążymy założyć pancerz, sprawdzić stan uzbrojenia oraz wypastować buciory, zostajemy wysłani w głąb korytarzy do walki z najbardziej niebezpieczną bronią biologiczną we wszechświecie. Wprawdzie Predatora podczas wojaży tutaj nie spotkamy, ale pomimo okrojonego składu na samotność raczej nie powinniśmy narzekać.
Obecności oficer Ellen Ripley, kaprala Hicksa oraz dziewczynki uratowanej z pogromu na księżycu LV-426, jacy przebywali na pokładzie USS Sulaco ostatecznie nie stwierdzamy, aczkolwiek równie ożywionej atmosfery na dryfującej po orbicie kupie złomu dawno nie było. Bezceremonialna jatka z udziałem marines i xenomorphów trwa w najlepsze, sytuacji pomimo przybycia posiłków wcale nie udaje się opanować, natomiast problemów przybywa w lawinowym tempie. Nieoczekiwanie do akcji wkraczają jeszcze uzbrojeni najemnicy korporacji Weyland-Yutani, którzy zamiast wspomóc dzielnych chłopców z piechoty w pacyfikowaniu obcasów, sami otwierają ogień w kierunku żołnierzy. Afera zaczyna śmierdzieć na kilometr, szybko znajdujemy dowody potwierdzające ryzykowne badania z xenomorphami w roli głównej, a koniec końców lądujemy na LV-426... Zapowiada się dłuuugi dzień...
Scenariusz byłby nawet znośny, gdyby ktokolwiek wiedział jak zbudować wiarygodną historię, ponieważ w ekipie odpowiedzialnej za Aliens: Colonial Marines takiej osoby nie zatrudniono. Fabuła jest przeraźliwie nudna, mało emocjonująca oraz sprzeczna z filmowym pierwowzorem. Jedyne czym tytuł punktuje, to liczne elementy charakterystyczne dla serii: lądowniki, roboty załadunkowe, automatyczne wieżyczki oraz oczywiście same lokacje i przeciwnicy. Już podczas intro napotkamy znajomą twarz Bishopa, ale nawiązań jest znacznie więcej, chociaż zwykle mocno nieudolnych oraz bezczelnie oczywistych. Wystarczy spojrzeć na członków naszego oddziału - pyskata Bella to ewidentna próba podrobienia Vasquez, natomiast O'Neill z podobnym skutkiem naśladuje Drake'a, czyli najbliższego kumpla tejże bojowej niewiasty. Reasumując - wieje amatorszczyzną od samego początku.
- « pierwsza
- ‹ poprzednia
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
- 6
- 7
- 8
- 9
- następna ›
- ostatnia »
- SPIS TREŚCI -
- 1 - Swój czy Obcy? Jeśli Obcy, to lej go w pysk!
- 2 - Przepraszam, czy trafiliśmy pod właściwy adres?
- 3 - Kosmiczne nieporozumienie, czyli Obcy w pełnej krasie
- 4 - Ping! Ping! Ping! Ta maszyna potrzebna nie będzie
- 5 - Robale! Setki robali! Znaczy się... błędów
- 6 - Platforma testowa
- 7 - Galeria screenów Aliens: Colonial Marines
- 8 - Anty-galeria screenów Aliens: Colonial Marines
- 9 - Grafika i Podsumowanie
Powiązane publikacje

Recenzja The Elder Scrolls IV: Oblivion Remastered - Pięknie odświeżony klasyk z zachowaną esencją oryginału
91
Recenzja Assassin's Creed Shadows - recykling w sosie azjatyckim. Ubisoft próbuje odbić się od dna skacząc na plecy feudalnej Japonii
130
Recenzja Avowed - powrót do świata znanego z Pillars of Eternity. Kawał dobrego cRPG z kilkoma potknięciami do dopracowania
127
Recenzja Kingdom Come Deliverance II - triumfalny powrót Henryka ze Skalicy. Pierwszy mocny kandydat do gry roku
150