Zgłoś błąd
X
Zanim wyślesz zgłoszenie, upewnij się że przyczyną problemów nie jest dodatek blokujący reklamy.
Błędy w spisie treści artykułu zgłaszaj jako "błąd w TREŚCI".
Typ zgłoszenia
Treść zgłoszenia
Twój email (opcjonalnie)
Nie wypełniaj tego pola
.
Załóż konto
EnglishDeutschукраїнськийFrançaisEspañol中国

Achtung! Blazkowicz! Recenzja Wolfenstein: The New Order

Sebastian Oktaba | 29-05-2014 10:07 |

Deutschland! Deutschland! Über alles! Śpiewały tłumy zgromadzone przed kancelarią III Rzeszy, kiedy nazistowskie Niemcy ogłaszały zwycięstwo nad aliantami, obiecując rychłe wprowadzenie nowego porządku. Pomyślne zakończenie II Wojny Światowej umożliwiło szkopom zrealizowanie skrzywionej wizji zjednoczonej Europy - smaganej skórzanym esesmańskim batem i pokornej niczym baranek. Wszyscy musieli polubić golonkę, zaakceptować rubaszne dowcipy, bezwzględną cenzurę oraz wszechobecny zamordyzm w wykonaniu germańskich oprawców. Nieposłusznych masakrowały najróżniejsze odmiany robotów - wymarzone wunderwaffe Hitlera zapewniające jego koleżkom przewagę na niemalże każdym froncie. Ponieważ konwencjonalne armie, sojusze i politycy zawiedli, zwolennikom wolności pozostało tylko jedno hardcorowe rozwiązanie... wezwać do pomocy legendarnego Williama B.J. Blazkowicza. Super komandos o swojsko brzmiącym nazwisku już wcześniej przeganiał widmo nazistowskiej dominacji. Teraz jest naprawdę wkurzony i powraca w Wolfenstein: The New Order z zamiarem skopania agresorom czterech liter. Achtung! Ogłaszam alarm zwiastujący krwawą rzeźnię!

Autor: Sebastian Oktaba

Pierwsze plotki o kolejnym wcieleniu kultowej strzelaniny napełniły mnie obawami, że przyszłość serii przekazano zespołowi nie mającemu bladego pojęcia co począć z Blazkowiczem, którego majestat zwyczajnie przerasta ich kompetencje. Mówimy przecież o ikonie shooterów, pradziadku gatunku i archetypie wszystkich bohaterów wojennych. Komu zatem powierzono realizację tego niełatwego projektu? Studiu MachineGames jakie dotychczas niczym nadzwyczajnym nie zasłynęło, aczkolwiek zrzesza weteranów ze Starbreeze, czyli twórców Kronik Riddicka oraz The Darkness. Teoretycznie to dobra wiadomość, ale wcześniejszą odsłonę przygotowywało znacznie bardziej doświadczone Raven i mówiąc wprost - spieprzyło robotę. Pamiętając ostatnie spotkanie z Blazkowiczem, którego nie zaliczam do szczególnie udanych, spoglądałem w kierunku nowego Wolfensteina bardzo nieufnie. Żerowanie na kultowych markach to standardowa taktyka dużych wydawców, jakich interesuje przeważnie szybki zarobek niskim kosztem, dlatego The New Order prawie z automatu wpisałem na listę niespełnionych nadziei. Postanowiłem tylko kontrolnie sprawdzić czy programiści zasłużyli na przykładne rozstrzelanie...

Alternatywną wersję historii z nazistami wygrywającymi II Wojnę Światową można jeszcze zaakceptować, wszak nieustanne krzyżowanie ich przebiegłych planów byłoby zwyczajnie nudne, niemniej czas rozgrywania się fabuły odrobinę zaskakiwał. Lata sześćdziesiąte XX wieku jakoś niespecjalnie pasowały do samobójczej misji Blazkowicza. Zniknęła także okultystyczna otoczka pięknie wkomponowana w wydarzenia Return to Castle Wolfenstein, którą następnie bezskutecznie starano się odtworzyć w Wolfenstein wypuszczonym jesienią 2009 roku. Tym razem scenarzyści poszli w przeciwnym kierunku. Zamiast bluźnierczych rytuałów i poszukiwania sojuszników z innych wymiarów, szkopy wykorzystują maszyny kroczące oraz eksperymenty genetyczne, aby ostatecznie zmiażdżyć wrogów III Rzeszy. Jesteście lekko rozczarowani? Takie wytyczne są jednak znacznie bliższe oryginałowi niż mogłoby się wydawać, wystarczy przypomnieć sobie głównego bossa pierwszego Wolfenstein, natomiast ambicje niemieckich inżynierów w tworzeniu nieprawdopodobnych konstrukcji należą do powszechnie znanych. Chociaż wszystko co zobaczymy na ekranie to rasowe sciencie-fiction, Wolfenstein: The New Order wydaje się mniej kuriozalny od poprzednika.

Zanim w ogóle zaakceptowałem decyzję MachineGames musiałem trochę ochłonąć, zwłaszcza iż jestem dozgonnym fanem rewelacyjnego RTCW ociekającego mroczną atmosferą, której stężenie w nowym Wolfenstein wyraźnie zmalało. Całe szczęście wątek megalomańskiej nazistowskiej myśli technologicznej i tajnych projektów również stwarza ogromne możliwości nadinterpretacji, będącej idealną pożywką do snucia opowieści łączącej odrobinę faktów, rzeczywistych miejsc oraz postaci z kompletnie nieprawdopodobnymi pomysłami. Suma summarum - sekrety III Rzeszy to świetna inspiracja na mięsistego shootera. Przeniesienie rozwałki we wczesne lata sześćdziesiąte XX wieku okazało się wyłącznie zabiegiem stylistycznym, bowiem pomimo upływu czasu adwersarze pozostali niezmienni, podobnie jak filozofia działania B.J. Blazkowicza, który ciągle jest tym samym niewzruszonym, brutalnym i gruboskórnym egzekutorem. Pewnie, że wolałbym realia II Wojny Światowej okraszone nutką czarnej magii, ale skoro Wolfenstein: The New Order pozostał z grubsza wierny konwencji, postanowiłem dać produkcji szansę. Poza tym, zwyczajnie lubię dzielić się z nazistami ołowiem - odpręża mnie to skuteczniej niż popołudniowa drzemka.

Wymagania Wolfenstein: The New Order zabijają? Test wydajności

Bądź na bieżąco - obserwuj PurePC.pl na Google News
Zgłoś błąd
Sebastian Oktaba
Liczba komentarzy: 12

Komentarze:

x Wydawca serwisu PurePC.pl informuje, że na swoich stronach www stosuje pliki cookies (tzw. ciasteczka). Kliknij zgadzam się, aby ta informacja nie pojawiała się więcej. Kliknij polityka cookies, aby dowiedzieć się więcej, w tym jak zarządzać plikami cookies za pośrednictwem swojej przeglądarki.