Recenzja Call of Duty: Black Ops II - Ooops... znowu klops!
- SPIS TREŚCI -
Czas na Strike Force
Regularne dziesiątkowanie wrogów demokracji oraz ojczyzny hamburgerów, twórcy starali się urozmaicić misjami taktycznymi. Wbrew swojej dostojnej nazwie, zadania ochrzczone jako Strike Force niewiele mają wspólnego z rzeczywistym dowodzeniem, chociaż oferują jego namiastkę. Czy nowość w serii naprawdę wnosi coś istotnego do rozgrywki? Szczerze? Nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego usilnie starano się przemycić do kampanii akurat ten element zaczerpnięty z multiplayer'a, niespecjalnie pasujący do reszty liniowych zadań. Pierwsze wrażenie po uruchomieniu Strike Force rysuje się raczej negatywnie, bowiem programiści chcieli upchnąć w samouczku stanowczo zbyt wiele informacji. Później jest zdecydowanie ciekawiej, ale moim skromnym zdaniem Call of Duty: Black Ops II nie potrzebowało takich przyszywanych innowacji. Oczywiście, każdemu polecam samodzielnie sprawdzić jego walory, wszak są gusta i guściki.
Jak Strike Force wygląda w praktyce? Cyfrowa mapka służy do obserwowania planszy, gdzie zaznaczono zarówno nasze oddziały, obiekty strategiczne, jak i jednostki wroga. Możemy swobodnie obserwować wydarzenia, zaznaczać podwładnych oraz wskazywać gdzie powinni się udać. Interfejs w widoku strategicznym jest okrutnie toporny, nieprzyjazny i upierdliwy, aczkolwiek nie zostaliśmy skazani wyłącznie na wydawanie suchych rozkazów. W każdym momencie możemy przejąć kontrolę nad dowolną jednostką, aby osobiście przystąpić do rozwałki i pognębić adwersarzy. Nieważne czy upatrzyliśmy sobie żołnierza, wieżyczkę albo robota kroczącego. Co ciekawe, nawet podczas używania widoku pierwszoosobowego pozostawiono grającemu pewną władzę, jak chociażby sposobność przenoszenia działek automatycznych. Gorzej, że sztuczna inteligencja botów zwykle zawodzi, zaś pole walki szybko opanowuje chaos.
W przeciwieństwie do „singla” w Strike Force trzeba się wdrożyć, jako że opanowanie jego niuansów wymaga kilku dłuższych chwil. Zadania mają charakter poboczny - można je rozegrać w przerwie od ratowania świata albo kompletnie zlekceważyć. Trzeba jednak pamiętać, iż misje Strike Force zostały połączone z kampanią i będą dostępne tylko przez pewien czas, zanim nie dotrzemy do punktu zwrotnego fabuły. Cele postawione przed graczem są różnorakie - momentami mocno przypominają Unreal Tournament lub Counter Strike. Przyjdzie nam między innymi bronić newralgicznych punktów na planszy, eskortować ważny transport czy uwalniać przetrzymywanego zakładnika. Mniej doświadczeni fani Call of Duty mogą przeżyć traumę - tutaj trzeba robić coś więcej, niż tylko najeżdżać celownikiem na sylwetki przeciwników.
Pomimo funkcji czysto fakultatywnej, zadań Strike Force nie możemy powtarzać bez końca. Jeśli za trzecim podejściem nasze starania okażą się niewystarczające, misja definitywnie przepada, a życie toczy się dalej. Zaliczenie wszystkich dodatkowych kontraktów podobnież wpływa na zmianę zakończenia, więc teoretycznie nie musimy ich wykonywać, ale praktycznie ponosimy bolesne konsekwencje takiej decyzji. Zmuszanie gracza do odfajkowania Strike Force, bo inaczej coś ważnego go ominie, wydaje się pomysłem chybionym. Niby powinno to motywować do ponownego przejścia Call of Duty: Black Ops II, jednak bądźmy poważni - komu będzie się chciało znowu oglądać dokładnie to samo, wyłącznie dla kilkunastu sekund w finale? Zdecydowanie lepszym rozwiązaniem byłoby wskrzeszenie Special Ops z Modern Warfare, niż forsowanie z gruntu skazanego na porażkę Strike Force.
Powiązane publikacje

Recenzja The Elder Scrolls IV: Oblivion Remastered - Pięknie odświeżony klasyk z zachowaną esencją oryginału
89
Recenzja Assassin's Creed Shadows - recykling w sosie azjatyckim. Ubisoft próbuje odbić się od dna skacząc na plecy feudalnej Japonii
130
Recenzja Avowed - powrót do świata znanego z Pillars of Eternity. Kawał dobrego cRPG z kilkoma potknięciami do dopracowania
127
Recenzja Kingdom Come Deliverance II - triumfalny powrót Henryka ze Skalicy. Pierwszy mocny kandydat do gry roku
150