Recenzja Mass Effect 2 - Gwiezdny chłopak powraca
- SPIS TREŚCI -
No i masz efekt
O tym, że Mass Effect 2 położy jeszcze większy nacisk na efektowne kanonady niż „jedynka”, było wiadomo od dawna. BioWare deklarowało wyeliminowanie słabych punktów poprzednika, przy jednoczesnym zachowaniu jego najlepszych cech. Wobec tego, jak pacjent miewa się po operacji? W kontekście całości, stosunkowo nieźle. Mechanika walki nie uległa drastycznym zmianom, ale odrobinę usprawniono i uproszczono sprawdzone rozwiązania. Fakt, potyczki nieznacznie zyskały na dynamice, zaś celowanie nie nastręcza większych problemów. Pamiętać przy tym należy, że podczas wymiany ognia wciąż obowiązują zasady znane z Gears of War i wyskakiwanie przed lufy przeciwników z okrzykiem „hurra!”, nie zdaje egzaminu. Trzeba zatem wybierać bezpieczne pozycje do strzału oraz skrupulatnie wykorzystywać uwarunkowania terenu. Wszelkiego rodzaju pudła, kontenery, betonowe bloki czy ściany są naszymi sprzymierzeńcami. Dodatkowo, szanse na okaleczenie oponentów celnym strzałem w kończynę lub oślepienie pociskiem posłanym prosto między oczy, podnoszą atrakcyjność starć. Ot, zupełnie jakbyśmy łupali w klasycznego shootera. Sterowanie miejscami (jego mać!) wciąż kuleje doprowadzając do szewskiej pasji, nad czym twórcy chyba zapomnieli w międzyczasie popracować. Oczywiście zachowano możliwość zatrzymania akcji w dowolnym momencie, żeby aktywować specjalne umiejętności lub wydać rozkazy członkom drużyny. Wszakże, dobra koordynacja oraz wzajemne uzupełnianie się ekipy wpływa korzystnie nie tylko na efektywność, ale i przyjemność płynącą z gry. Dlatego warto wnikliwie przeanalizować atuty oraz słabe strony kompanów. Drobne elementy taktyczne się ostały, aczkolwiek nie popadajmy w zachwyt - Mass Effect 2 coraz bliżej do strzelaniny wzbogaconej pierwiastkiem strategii oraz licznymi cechami RPG, niż odwrotnie. Z drugiej strony, opisywany produkt nie aspiruje do miana „erpega” czystej krwi lecz hybrydy epickiej przygody z wartką akcją. Reasumując, nie jest to zwykła prostacka sieczka, ale nie wymaga również napoleońskiego instynktu. Przystępność przekuto bezpośrednio na ogromną grywalność.
Kwestie ulepszania sprzętu niosącego ból i cierpienie, bronią zwanego oraz pozostałego ekwipunku rozwiązano inaczej niż w prekursorze. Znalezione programy badawcze mające na celu doposażenie naszej drużyny, realizuje się w laboratorium pokładowym Normadnii, zaś sam statek również można rozbudowywać. Oczywiście nie za darmo. Najpierw należy pozyskać niezbędne surowce i pierwiastki, bynajmniej niedostępne na pchlim targu. Problem? Niekoniecznie, bowiem wątek ekonomiczny zrealizowano co najmniej poprawnie, czyniąc z niego filar rozgrywki. Przecież podróżując przez galaktyki mijamy dziesiątki niezamieszkałych planet, skrywających pod swoimi skorupami lub kłębami gazów cenne minerały. Jednak zamiast osobiście fatygować cztery litery, kruszyć skały i brudzić ręce, cały proces zautomatyzowano. Skanowanie ciał niebieskich oraz wysyłanie sond okazuje się zdecydowanie efektywniejszą oraz szybszą metodą wydobycia. Kilka kliknięć myszką plus uważna obserwacja diagramów i magazyny zaczynają wypełniać się cennymi składnikami. Połączono więc przyjemne z pożytecznym, wykorzystując niespożytkowany wcześniej potencjał eksploracji planet. Stanowi to jednocześnie miły przerywnik pomiędzy kolejnymi misjami gdzie zazwyczaj trup ściele się gęsto. Przejrzysta mapa wszechświata znacznie ułatwia lokalizowanie interesujących obiektów, nad które kierujemy miniaturkę naszego statku, ale o podróżny za jeden uśmiech trzeba zapomnieć (za dwa też). Od teraz zachodzi potrzeba tankowania krążownika, coby odbywać skoki do sąsiednich galaktyk (ciekawe kto ma monopol na paliwo rakietowe). Wiem, brzmi trochę zagmatwanie lecz w praktyce ogarnięcie finansów przychodzi bez trudności. Gospodarowanie zasobami stanowi silną motywację do odkrywania układów, dotychczas pozbawionego głębszego sensu. Płacz, zgrzytanie zębów i obgryzanie paznokci, towarzyszące prowadzeniu łazika MAKO, nie jest udziałem sequela. Toporna, sześciokołowa kupa złomu definitywnie przeszła do historii.
Korzenie cRPG Mass Effect zauważalne osłabły, ale konwersacje rzecz jasna nie zostały zeń usunięte. Bądź co bądź, komunikacja werbalna z NPC zawsze była kwintesencją produkcji BioWare. Owszem, przyjemnie jest rozwalić kilku łapserdaków z działka laserowego, aczkolwiek czasami warto otworzyć usta wykazując się zdolnością dyplomacji czy darem przekonywania. Drzewko, lub raczej kółko dialogowe, żywcem wyciągnięto z poprzednika. Część graczy przyjmie tą wiadomość z radością, pozostali niekoniecznie będą zachwyceni. Zastosowany system ma swoje wady i zalety, chodzi tylko o to, żeby plusy nie przysłoniły nam minusów (lub odwrotnie). Nadal wybierając zagadnienie nie można być absolutnie pewnym, co dokładnie wyduka Shepard. Po prostu wskazujemy pewną myśl, która w konsekwencji może zaowocować inną reakcją niż oczekiwaliśmy. Brakuje dosłowności, do czego trzeba niestety przywyknąć. Natomiast żeby urozmaicić dyskusje z postaciami niezależnymi polegające na prostej wymianie słów, ewentualnych uprzejmości bądź gróźb, twórcy postanowili pójść o krok do przodu. W Mass Effect 2 możemy wpływać na swoich rozmówców nie tylko siłą argumentu, ale szeroko korzystać z metod przymusu bezpośredniego. Sposobność przytulenia, wyrzucenia dyskutanta przez okno („i kto miał rację?”) czy nastraszenia nieokrzesanego młokosa ratując go przed wstąpieniem do najemników i niechybną śmiercią, stanowi świetne urozmaicenie debat. Humanitarne lub bezwzględne rozstrzygnięcie spornych kwestii jest w zasięgu ręki, dosłownie i w przenośni. Naturalnie, nasza postawa względem innych nagradzana jest punktami prawości albo egoizmu, otwierającymi nowe opcje dialogowe. Zasadniczo, poziom konwersacji poprawiono co sprawia, że niezwykle łatwo poczuć się jak prawdziwy komandor Shepard od którego poczynań zależą losy wielu istnień. Zarówno wyreżyserowanie scen, dynamika ujęć oraz zaangażowanie przedstawionych charakterów w swoje role ujmuje za serducho. Wrażenie uczestniczenia w interaktywnym filmie jest chyba wystarczającą rekomendacją dla Mass Effect 2. Good job BioWare.
Powiązane publikacje

Recenzja The Elder Scrolls IV: Oblivion Remastered - Pięknie odświeżony klasyk z zachowaną esencją oryginału
89
Recenzja Assassin's Creed Shadows - recykling w sosie azjatyckim. Ubisoft próbuje odbić się od dna skacząc na plecy feudalnej Japonii
130
Recenzja Avowed - powrót do świata znanego z Pillars of Eternity. Kawał dobrego cRPG z kilkoma potknięciami do dopracowania
127
Recenzja Kingdom Come Deliverance II - triumfalny powrót Henryka ze Skalicy. Pierwszy mocny kandydat do gry roku
150