Recenzja Bioshock: Infinite - Miasto grzechu w chmurach
- SPIS TREŚCI -
- 0 - Lotnik lata, letnik przelatuje
- 1 - Brak Ci wigoru? W takim razie go zażyj!
- 2 - Słodka Elizabeth i gorzkie życie Bookera
- 3 - Klimat - Fly high! Touch the sky!
- 4 - Miasto (nie) moje, a w nim...
- 5 - Platforma testowa na jakiej sprawdzamy gry
- 6 - Galeria screenów Bioshock: Infinite
- 7 - Antygaleria screenów Bioshock: Infinite
- 8 - Grafika, wymagania sprzętowe i podsumowanie
Klimat - Fly high! Touch the sky!
Klimat Bioshock: Infinite urzeka niesamowitą głębią od pierwszych chwil, kontynuując chlubne tradycje znakomitych poprzedników, którzy łączyli elementy fantastyczne z odzwierciedleniem rzeczywistych problemów trawiących współczesne społeczeństwo. Poruszanie kontrowersyjnych, filozoficznych bądź egzystencjalnych kwestii to domena dorosłych cRPG, dlatego znalezienie rasowego shootera z ambicjami, to zadanie trudniejsze niż mogłoby się wydawać. Bioshock: Infinite pod względem fabuły, otoczki i przesłania rozgniata konkurencję na krwawą miazgę, znajdując się znacznie bliżej wyśmienitego Deus Ex: Human Revolution, aniżeli pospolitych odmóżdżających z Call of Duty i Battlefield na czele. Genialne wyczucie smaku jakim wykazali się twórcy, zasługuje na pełne uznanie w świetle gniotów zalewających rynek, pozbawionych niestety tego wszystkiego, co najważniejsze w grach. Fikcję wymieszano tutaj z postaciami oraz wydarzeniami historycznymi, nadając secesyjno-utopijno-teokratycznemu (uff..) państwu pogrążonemu w wojnie domowej unikalnego charakteru.
Początkowa scena przedstawiająca bohatera, płynącego niewielką łódką w kierunku latarni morskiej, to delikatne nawiązanie do dwóch pierwszych odsłon cyklu, jakie rozgrywały się w utopijnej podwodnej metropolii. Ulewny deszcz ogranicza widoczność, upiorny mrok spowija nabrzeże, zaś wnętrze budowli skrywa kolejne niespodzianki... jakie szybko przestają mieć znaczenie, bowiem obiekt ten pełni funkcję daleko wykraczającą poza czysto nawigacyjną. Prawdziwa orgia zmysłów zaczyna się jednak dopiero po przekroczeniu progu Columbii. Zalana wodą świątynia mieniąca się blaskiem tysięcy zapalonych świec, aksamitna muzyka powodująca wszechogarniającą błogość i ogólna podniosłość lokacji sprawiają, że czułem się jakbym odleciał do innego wymiaru. Dawno już żadna produkcja nie wywarła na mnie równie dużego wrażenia przy pierwszym kontakcie...
Dalej sytuacja wygląda jeszcze ciekawiej, ponieważ zaraz po opuszczeniu wyciszonej enklawy bractwa zarządzanego przez ślepego kaznodzieję i przejściu dość specyficznego rytuału, trafiamy do serca podniebnej aglomeracji. Niemniej zamiast rozpadającego się ekosystemu wzorem położonego na dnie oceanu Rapture, zastajemy pulsujące życiem miasto o unikalnej atmosferze, które dosłownie powala swoją naturlanością. Columbia na pozór przypomina eden - piękna słoneczna pogoda, soczyście zielone trawniki oraz spokój mieszkańców, wprawiają w zachwyt bliski uwielbieniu. Ludzie gromadnie zasiadają na ławeczkach, głównymi arteriami przemykają parady, nad dachami wybuchają fajerwerki i krążą sterowce, a ruchome budynki stale zmieniają krajobraz. Tego nie sposób opisać nawet najpiękniejszymi słowami, to trzeba po prostu zobaczyć! Wystarczy wejść na jarmark, żeby totalnie odfrunąć przy Infinite...
Sielanka kończy się szybciej niżbym sobie życzył, ale spirala wydarzeń tylko przybiera na intensywności, popychając fabułę na coraz bardziej wzburzone wody. Rajski płaszczyk brutalnie zerwany, umazany we krwi i sponiewierany buciorami ksenofobicznej władzy, ujawnia prawdziwe oblicze Columbii, rządzonej przez tyranów niewahających się zabijać niewinnych, aby utrzymać status quo. Mieszanka skrajnie patriotyczno-niepodległościowych poglądów, religijnych mrzonek i czystego szaleństwa, podszytego ideologiami wywodzącymi się wprost z epoki późnego imperializmu, to esencja Bioshock: Infinite. Antyutopia przedstawiona na ekranie jest bardzo wiarygodna, natomiast smaczku dodaje fakt, że mechanizmy jej działania oparto na Stanach Zjednoczonych Ameryki XIX wieku, które niewiele miały wówczas wspólnego z równouprawnieniem i tolerancją.
- « pierwsza
- ‹ poprzednia
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
- 6
- 7
- 8
- 9
- następna ›
- ostatnia »
- SPIS TREŚCI -
- 0 - Lotnik lata, letnik przelatuje
- 1 - Brak Ci wigoru? W takim razie go zażyj!
- 2 - Słodka Elizabeth i gorzkie życie Bookera
- 3 - Klimat - Fly high! Touch the sky!
- 4 - Miasto (nie) moje, a w nim...
- 5 - Platforma testowa na jakiej sprawdzamy gry
- 6 - Galeria screenów Bioshock: Infinite
- 7 - Antygaleria screenów Bioshock: Infinite
- 8 - Grafika, wymagania sprzętowe i podsumowanie
Powiązane publikacje

Recenzja The Elder Scrolls IV: Oblivion Remastered - Pięknie odświeżony klasyk z zachowaną esencją oryginału
91
Recenzja Assassin's Creed Shadows - recykling w sosie azjatyckim. Ubisoft próbuje odbić się od dna skacząc na plecy feudalnej Japonii
130
Recenzja Avowed - powrót do świata znanego z Pillars of Eternity. Kawał dobrego cRPG z kilkoma potknięciami do dopracowania
127
Recenzja Kingdom Come Deliverance II - triumfalny powrót Henryka ze Skalicy. Pierwszy mocny kandydat do gry roku
150