Recenzja Battlefield V - Odgrzewany kotlet, ale z dobrej wołowiny
- SPIS TREŚCI -
- 1 - Druga część Battlefielda 1, czy jednak coś więcej?
- 2 - Singleplayer, czyli kilka historii stanowiących trening przed grą sieciową
- 3 - Singleplayer: co jeszcze można powiedzieć o gameplay'u
- 4 - Multiplayer, czyli jeszcze intensywniejsze wydzielanie adrenaliny
- 5 - Platforma na jakiej testujemy gry
- 6 - Singleplayer: galeria screenów
- 7 - Multiplayer: galeria screenów
- 8 - Oprawa wizualna i podsumowanie
Singleplayer: co jeszcze można powiedzieć o gameplay'u
No i zostaje nam jeszcze misja Tyralierzy, czyli moim zdaniem misja najciekawsza fabularnie, choć niepozbawiona (przesadnej?) poprawności politycznej. Żyjemy w epoce, gdzie historia lubi być wybielana, a ofiary przeszłości są rehabilitowane (choć najczęściej już nie żyją, ale najwyraźniej nikomu to nie przeszkadza). Tak jest też w Tyralierach. Mamy bowiem historię ciemnoskórego (bo kolonialnego) oddziału piechoty francuskiej, którego perypetie, w lekko ironicznym tonie można skonkludować następująco: pamiętajmy, że za Francję walczyli nie tylko biali, choć po samej wojnie wszyscy fakt ów skrzętnie ukrywali. Dziś niech więc sprawiedliwości stanie się zadość: powiedzmy głośno, że byliśmy podłymi rasistami usuwając ciemnoskórych żołnierzy nie tylko ze zdjęć wykonanych na wojnie, ale także z całej historii. Z jednej strony naturalnie dobrze, że dziś mówi się głośno o takich rzeczach, z drugiej zaś nagminność podobnych postaw w dzisiejszych mediach sprawia, że robi mi się już niedobrze od patrzenia na to, jak bardzo wszyscy dziś chcą się kajać i wracać do przeszłości, z której i tak nikt nie wyciąga wniosków.
Dobra, moje 3 minuty na filozofię się skończyły - wracamy na front. Konkludując wszystkie trzy kampanie muszę jeszcze raz podkreślić, że niosą one ze sobą interesujące historie, które jednak raczej nie sprawią, że niedzielny gracz pochyli się nad nimi na dłużej. Zrezygnowano z przesadnego patosu, który zarzucano twórcom przy okazji premiery Battlefielda 1, jednak takie wycofanie przyniosło ze sobą zarazem jakąś bliżej nieokreśloną płaskość produkcji: to jest John, John miał w życiu przesr*ane, John jest czarny, nikt go nie lubi, umiera mu ojciec, John idzie na front, John strzela, jeździ, czołga się i zostaje legendą samego siebie, bo nikt poza nim nie dowie się czego dokonał. Być może nie wypada trywializować w temacie wojny, jednak podsumowaniem jakie właśnie uczyniłam chcę pokazać, że mimo dobrych chęci fabułę w każdej z misji spłycono do bólu. Ot podjęto temat, zrobiono dwuzdaniowe wprowadzenie i proszę bardzo: Colt w dłoń i strzelamy. A wszystko dlatego, że każda z historii nie jest wystarczająco długa, abyśmy mogli w pełni się w niej zanurzyć.
Choć EA DICE zapowiadało zmiany w mechanice względem poprzedniczki to przyznam, że nie wypatrzyłam ich wielu. Największą innowacją w grze jest jednak chyba możliwość obrania własnego stylu gry. Trochę jak w grach pokroju Dishonored nigdy nie jesteśmy zmuszeni iść konkretną ścieżką, ani też nie jesteśmy zobligowani, by w konkretnych misjach grać tylko stylem skradankowym, bądź tylko jako szturmowiec. Mamy ochotę wpaść do miasteczka i wytłuc wszystko co się rusza i mówi po niemiecku? Proszę bardzo. Ale możemy też znaleźć tajne przejścia i drabinki i ostatecznie dachami wysokich budynków ominąć pół miasta, po czym ze snajperki zdjąć kluczowych wrogów pilnujących wejścia do ważnego dla nas hangaru. To podobało mi się bardzo, ale chyba właśnie dlatego, że osobiście lubię, gdy nie narzuca mi się sposobu walki. Nie pamiętam jak w odsłonie sprzed dwóch lat wyglądała forma trudności gry, jednak w BFV przed startem każdej misji będziemy mogli wybrać jej poziom, który poskutkuje innym zachowaniem się broni (odrzut itp), czy czujniejszymi przeciwnikami.
Na pewno zwrócicie uwagę także na to, że środowisko w grze ulega zmianom zgodnie z tym, co od początku zapowiadali twórcy: walą się budynki, przewracają drzewa - super, szkoda tylko, że po kilku sekundach od zawalenia się obiekty ulegają niezbadanej bliżej anihilacji (to jest znikają). Ale najwyraźniej jest to wymagane, aby osiągnąć większą płynność gry... No i byłabym zapomniała: w grze siądziemy za sterami ciężarówek czy tankietek, a w misji Nordlys przywdziejemy... narty. Wszystko po to, by szybciej poruszać się pomiędzy konkretnymi punktami na mapach. I jest to dobry moment, by zauważyć jak wyglądają misje. Najczęściej startujemy z jakiegoś punktu i musimy wykonać zadania na mapie, w kolejnych (oddalonych od siebie o 400-700 metrów) punktach. Transport został więc najwyraźniej przewidziany, by graczy nie trafił szlag, w momencie przemierzania tych - co tu dużo ukrywać - pustawych przestrzeni, łączących kolejne punkty (np. garnizony). Jeśli uda Wam się zniszczyć najbliższy możliwy środek lokomocji, bądź go nie znajdziecie, co zmusi Was do mozolnej wędrówki, to najszczersze wyrazy współczucia. Aha, i nie - czołgiem nie pojeździmy, w przestworzach też nie poszybujemy (chyba, że przez chwilę w misji wprowadzającej). Czołg oczekuje nas w dodatku The Last Tiger, zaś jeśli latanie, to tylko w trybie multi.
- SPIS TREŚCI -
- 1 - Druga część Battlefielda 1, czy jednak coś więcej?
- 2 - Singleplayer, czyli kilka historii stanowiących trening przed grą sieciową
- 3 - Singleplayer: co jeszcze można powiedzieć o gameplay'u
- 4 - Multiplayer, czyli jeszcze intensywniejsze wydzielanie adrenaliny
- 5 - Platforma na jakiej testujemy gry
- 6 - Singleplayer: galeria screenów
- 7 - Multiplayer: galeria screenów
- 8 - Oprawa wizualna i podsumowanie
Powiązane publikacje

Recenzja The Elder Scrolls IV: Oblivion Remastered - Pięknie odświeżony klasyk z zachowaną esencją oryginału
91
Recenzja Assassin's Creed Shadows - recykling w sosie azjatyckim. Ubisoft próbuje odbić się od dna skacząc na plecy feudalnej Japonii
130
Recenzja Avowed - powrót do świata znanego z Pillars of Eternity. Kawał dobrego cRPG z kilkoma potknięciami do dopracowania
127
Recenzja Kingdom Come Deliverance II - triumfalny powrót Henryka ze Skalicy. Pierwszy mocny kandydat do gry roku
150