Recenzja Battlefield 1 PC - Na zachodzie sporo dobrych zmian
- SPIS TREŚCI -
Lwy dowodzone przez osły
Klimatu Battlefield 1 nie pożałowano - jest naprawdę sugestywny i dopieszczony, chociaż pod względem emocjonalnym czy trzymania realiów historycznych pewnie niektórych rozczaruje. Twórcy momentami próbowali wprawdzie oddać beznadzieję sytuacji zwykłych żołnierzy, uśmiercając bohaterów i przekreślając szczęśliwe zakończenia, aczkolwiek nie spodziewajcie się mrocznej psychologicznej sieczki. Chociaż za niemalże każdą opowieścią ukryto ludzki dramat, Battlefield 1 jest przede wszystkim dynamicznym shooterem, któremu nie starczyło ambicji do przekroczenia bezpiecznych granic. Okopów nie zawalają gnijące trupy, wykorzystanie śmiercionośnych gazów bojowych jest symboliczne, sceny śmierci wyglądają schludnie - dantejskich scen przedstawiających okrucieństwo grającym oszczędzono. Atmosfera wojennej zawieruchy wyszła DICE znacznie lepiej, bowiem wybuchy bomb, strzały z karabinów, warkot silników, wrzaski oponentów, świst pocisków artyleryjskich tworzą smakowitą wojenną symfonię. Bywały chwile tak intensywne napakowane fajerwerkami, zwłaszcza kampania poświęcona lotnikom i pancerniakom, że zaczynałem podejrzewać szwedzkich programistów o mentalne pozostawanie w uniwersum Star Wars: Battlefront.
Projekty lokacji również mocno podciągnięto, teraz przynajmniej sprawiają wrażenie większych, bardziej otwartych, oferują swobodę działania dotychczas niespotykaną w poprzednich odsłonach (singiel). Posterunek wroga możemy obejść z dowolnej flanki, zrobić rozpierduchę, wyminąć zagrożenie, wchodzić do budynków szukając kryjówki itp. Słusznie zrezygnowano z zamkniętych kwadratów. Najwięcej zyskują dzięki takiemu zabiegowi scenariusze z pojazdami naziemnymi oraz powietrznymi - czołgiem zniszczymy domostwa, rozjedziemy barykady, wyrąbiemy dziury w murach. Jest to cholernie przyjemne uczucie, zawdzięczane systemowi levolution pozwalającemu nawet w ograniczonym zakresie deformować środowisko naturalne. Niestety zabrakło tutaj odrobiny konsekwencji, skoro eksplozja pocisku wyrzeźbi w ziemi solidny krater, zniszczy stodołę lub stanowisko ogniowe, natomiast lichego drzewka żadnym sposobem nie złamiemy. Oczywiście nadal istnieje ściśle określona strefa działań, której opuszczenie skutkuje ukazaniem się smutnego komunikatu wzywającego do zawrócenia albo zostaniemy unicestwieni, jednak progres względem wcześniejszych cześci jest gigantyczny.
Odejście od korytarzowych plansz zmniejszyło widoczność skryptów, ciągle sterujących przebiegiem rozgrywki, ale połączone z dynamicznymi sekwencjami oraz widowiskowością pozwalają uznać odgórnie zaplanowane wydarzenia za zupełnie spontaniczne. Dopiero drugie lub trzecie przejście misji ujawniało pewną powtarzalność. Szkoda tylko, że inteligencja komputerowych przeciwników niewiele się zmieniła - ciągle strzelamy do kukiełek bezmyślnie tańczących przed celownikiem. Samo naparzanie zrealizowano przyjemnie, mechanika przypomina Battlefronta, wszak produkcja wykorzystuje identyczny silnik fizyczny. Giwerom brakuje natomiast odrzutu - nawet CKM sprawia wrażenie broni lekkiego kalibru, a karabiny automatyczne prują seriami niczym odpustowe kapiszonowce. Poza tym Headshoty wchodzą gładko, trupy padają hurtowo i tradycyjnie jesteśmy mistrzem ceremonii dumnie rozdającym ołowiane przepustki upoważniające do opuszczenia ziemskiego padołu. Oprócz możliwości zabijania na piechotę różnym typem broni (saperka, pistolety, strzelby, karabiny automatyczne i snajperskie), używania ówczesnych zdobyczy techniki (czołg, samolot, haubice) wprowadzono jeszcze... konie. Nieparzystokopytnym zwierzakiem można narobić trochę bigosu, chociaż zamiast strzelania z siodła lepiej spisuje się klasyczna szabelka, a manewrowanie galopującym wierzchowcem jest toporne.
Realizm? Ktoś pytał o realizm? Otóż w strzelaninie, której twórcy nawet nie próbowali nazywać quasi symulatorem, jego obecność w dużym stężeniu moim zdaniem jest całkowicie zbędna. Bardziej przydałaby się zwykła wiarygodność, czyli przestrzeganie zasad charakteryzujących epokę historyczną. Podstawowy rynsztunek jest niezawodny, maszyny zresztą też działają jakby wyjechały z garaży świeżo po przeglądzie technicznym, zaś awarie wynikają jedynie z odniesionych obrażeń. Spoko, elementy nadmierne uprzykrzające rozgrywkę w zręcznościowym shooterze byłyby raczej średnio odebrane. Pomieszanie z poplątaniem objawiające się używaniem sprzętu przez wojska, jakie w rzeczywistości przenigdy takowego nie posiadały, także jestem skłonny twórcom wybaczyć. Gorzej, jeśli mechanika używania niektórych broni zaczyna przypominać... Battlefronta. Porównanie pistoletu maszynowego MP18 oraz Blastera E-11 zdradza zbytnie podobieństwa w działaniu, co sugeruje stosowanie gotowych szablonów. Bitwa powietrzna nad Londynem w jakiej uczestniczy kilkanaście jednostek oraz gigantyczne sterowce, gdzie przecinamy chmury lawirując między pikującymi myśliwcami, również bardzo przypomina podniebne igraszki za sterami X-Wingów. OK, jest dynamicznie i spektakularnie, lecz mezalians obydwu uniwersów nie każdemu się spodoba.
Powiązane publikacje

Recenzja The Elder Scrolls IV: Oblivion Remastered - Pięknie odświeżony klasyk z zachowaną esencją oryginału
91
Recenzja Assassin's Creed Shadows - recykling w sosie azjatyckim. Ubisoft próbuje odbić się od dna skacząc na plecy feudalnej Japonii
130
Recenzja Avowed - powrót do świata znanego z Pillars of Eternity. Kawał dobrego cRPG z kilkoma potknięciami do dopracowania
127
Recenzja Kingdom Come Deliverance II - triumfalny powrót Henryka ze Skalicy. Pierwszy mocny kandydat do gry roku
150