Zgłoś błąd
X
Zanim wyślesz zgłoszenie, upewnij się że przyczyną problemów nie jest dodatek blokujący reklamy.
Błędy w spisie treści artykułu zgłaszaj jako "błąd w TREŚCI".
Typ zgłoszenia
Treść zgłoszenia
Twój email (opcjonalnie)
Nie wypełniaj tego pola
.
Załóż konto
EnglishDeutschукраїнськийFrançaisEspañol中国

Kiedyś to było, czyli w którą stronę idzie gamedev i dlaczego w złą?

Ewelina Stój | 24-03-2019 11:00 |

Kiedyś to było, czyli w którą stronę idzie gamedev i dlaczego w złą?Tak, mam wiele do zarzucenia dzisiejszym grom i tak, będzie nerwowo, bez eufemizmów i bez podbarwiania na różowo. Gamedev się stacza, szybuje w dół niczym ustrzelona kaczka w sezonie polowań na... kaczki. Moje drugie, bardziej samokrytyczne ja podpowiada mi jednak, że wina jest raczej po mojej stronie. Że robię się stara, a wyznacznikiem mej starości jest nie tylko obawa o utratę zębów i włosów, ale także zmiana nastawienia w stosunku do wszystkiego co nowe i wszystkich urodzonych później ode mnie (czyli z powodu 500+, do jakiejś połowy Polaków). Może to znak czasów, że gaming zmienia się, ewoluuje, przeistacza się z poczwarki (a może to była larwa?) w pięknego motyla. Albo ćmę. Brudną, złowieszczą, czarną jak dusza diabła ćmę, która wyciąga zza pazuchy portfel, i uśmiechając się zuchwale niepełnym uzębieniem, woła słowami piosenki ABBY: "money, money, money"...

Mikrotransakcje, DLC, słaba optymalizacja, mało oryginalne gry, wszechobecne battleroyale... Czy gaming się stacza? Czy to nieunikniona ewolucja, którą musimy zaakceptować?

Kiedyś to było, czyli w którą stronę idzie gamedev i dlaczego w złą? [1]

Piszę te słowa strudzony Czytelniku, podczas gdy w tle pobiera się moja ukochana gra Deus Ex: Mankind Divided, którą to niegdyś kupiłam na promocji. Nie, nie w Biedronce, a na Steamie. Na platformie od zachłannego Valve, które na myśl o Tencencie moczy się w nocy niczym 4-latek. Wróćmy jednak do sedna, choć powyższe słowa także mają swoje znaczenie. Chcę uwypuklić bowiem, jak dobre gry robiono jeszcze nie tak dawno. Co rozumiem pod pojęciem "dobre"? Cóż, gusta są różne. Jeden woli córkę, inny matkę, a jeszcze inny... ojca, ale nie mi wnikać co, gdzie, z kim i dlaczego wąsy. Gry dobre dla mnie to takie, za które zapłacę raz (chciałoby się dodać "na długi czas") i zapomnę o pozostałych kosztach. Co prawna mój ukochany, wspomniany już Deus Ex także pojawił się w towarzystwie płatnych DLC (bo to do tych tworów naturalnie piję, a właściwie pluję jadem), ale tytuł ma także inne przymioty, dzięki którym wybaczam mu te wstrętne drogie dodatki. Ciekawa fabuła, zróżnicowany (relatywnie) gameplay, wciągająca formuła, klimat, udźwiękowienie... Ach, mogłabym tak do jutra. Może zahacza to nieco o "fanbojstwo" (fanboizm? niee, jednak chyba fanbojstwo), bo przecież grze można także wiele zarzucić (optymalizacja), ale to wciąż jedna z gier, która zachowała cień dawnej chwały...

Kiedyś to było, czyli w którą stronę idzie gamedev i dlaczego w złą? [4]

Okej, wstęp wstępu przeczytaliście, a więc teraz dalsza część wstępu - rozwinięcie wstępu (grafomania wrodzona, nieleczona). I aż Wam współczuję, bo dalej będzie tylko gorzej. Jednak winna będzie już nie tylko moja grafomania, a szeroko pojęty gamedev XXI. wieku (brzmi podniośle, w praktyce to świat battle royali i tak zwanych "spoconych dzieciaków" - nie, epitet ten to nie mój wymysł, zainteresowanych zachęcam do wygooglowania). Ów gameplay, o którym pisałam kilkanaście zdań wyżej (jeszcze przed zauważalnym atakiem ADHD), cierpi dziś na wiele odmian nowotworów. Wspomniałam już o pladze DLC oraz wołającej o pomstę do nieba optymalizacji, a także ironizowałam o różowych latach battleroyal'owych. Z optymalizacją często idą w parze także tzw. one day patche, czyli aktualizacje pojawiające się na dzień po premierze tytułu i ważące niekiedy tyle samo (bądź więcej), co pierwsza instalka. Drżą Wam już ręce? W ustach zrobiło się sucho? Bardzo dobrze, lecimy dalej. Kolejne hasło: mikrotransakcje. Dobra, możecie iść zaparzyć sobie melisę. Poczekam.

Kiedyś to było, czyli w którą stronę idzie gamedev i dlaczego w złą? [5]

Już? Świetnie, bo na deser mam jeszcze - nazwijmy to - wojnę launcherów. Epic, Steam, Origin, Battle.net, Bethesda.net, Uplay, GOG Galaxy, Red Tube... (a nie, czekajcie, pomyliłam skróty na pulpicie). Nie wspominając o tym, że większość gier to nie tyle chłam, co kolejne kalki, które już nie zaskakują, nie zachęcają i - co najgorsze - nie chcą zniknąć. Tak, wiem "zrób lepszą grę, przekonaj się sama, jak ciężki to kawałek chleba". Naturalnie zignoruję te zarzuty (mając więcej w czterech literach, żyje się dłużej) i odniosę się do nich tylko częściowo. Myślę bowiem, że poniekąd właśnie ta możliwość, że każdy może dziś robić gry sprawiła, że zalało nas tyle - nie bójmy się tego słowa - szajsu. Z drugiej strony udaje się dzięki temu "wydłubać" od czasu do czasu jakieś indycze perełki, ale przecież niniejszy felieton zaplanowano w barwach deszczowej, listopadowej nocy podczas przemarszu oddziałów Schutzstaffel. Postawiłam więc już tezę, że gamedev błądzi i po omacku zmierza w ciemny las pełen rodziców z wyczyszczoną kartą kredytową. Teraz muszę ją udowodnić, a jako że bywam ignorantką, tekst będzie mocno stronniczy. Gamedev się stacza. O. A niechaj nawet wypłynie jad, choć moim zdaniem szkoda na niego życia. Podobnie zresztą, jak na niektóre gry...

Kiedyś to było, czyli w którą stronę idzie gamedev i dlaczego w złą? [8]

Żyjąc w moim miasteczku, czuję się jak mieszkaniec trzeciego świata (nie mam nic do trzeciego świata - zazdroszczę im nawet karnacji i białych zębów). Jestem bowiem ograniczona (jakkolwiek to brzmi) do trzech dostawców Internetu (może i do czterech, ale do ostatniej kanciapy jakoś bałam się wchodzić). Jak się pewnie domyślacie, światłowód dotrze tu jakoś w roku 3500. Wyobraźcie teraz sobie każdego takiego człowieka, który ma Internet jeszcze bardziej karykaturalny, niż ja. Nazwijmy go Sławek. Sławek kupuje sobie grę w pudełku, po czym będąc już w domu otwiera je, by dostać zawału. Zanim jednak wylądował w karetce, w środku ujrzał jedynie świstek, a na nim kod, do aktywowania na jakimś launcherze. Nazwijmy go Stój Launcher. Bo dlaczego nie. Sławek wraca ze szpitala, upewnia się, że w pudełku faktycznie nie ma płyty, a sam kod i przypisuje go do swojego konta o epickiej (gra słów zamierzona) nazwie Stój Launcher. To już kolejny Launcher na jego komputerze. Ma już Biegnij Launcher, Klęknij Launcher i Nie rusz, to na święta Launcher. Sam już nie pamięta co gdzie jest, ale to nie ważne, bo to i tak w większości nie jego gry. W każdym razie pewnego dnia mogą zniknąć bez pożegnania, bez sajonara i bez pocałuj mnie... No, w wiadomo co. Ale cóż począć. Taki jest już regulamin, którego naturalnie nie czytał.

Kiedyś to było, czyli w którą stronę idzie gamedev i dlaczego w złą? [7]

Sławomir wklepuje klucz, po czym klika na "aktywuj kod". Przewidywany czas ściągnięcia gry, ważącej 60 GB wynosi 1334225654785322 dni i 6 godzin. No cóż. Prędkość Internetu Sławomira wymusiła na nim naukę zaginania czasoprzestrzeni. Gdy już to uczynił i nareszcie nazajutrz uruchomił grę, ta uraczyła go powiadomieniem, że oto pojawił się "one day patch". Aktualizacja łatająca dwa problemy (dwie literówki w tłumaczeniu na uproszczony chiński) waży jedyne 78 GB. Jakim cudem ja się pytam więcej od pierwotnych plików gry? Niezbadane są decyzje deweloperskie, ale choć mam na to pewien zamysł, to nic nie powiem, bo pewnie się mylę i wywiozą mnie na taczkach. Mija kolejnych 765435787089 dni i 6 godzin, po czym Sławomir uruchamia upragnioną grę. I tak minął dzień drugi od zakupu... Ale jest! Tak! Wyczekiwana 6 lat produkcja AAA, która pozwoli nam na zabawę w otwartym, pełnym przygód świecie i pozwoli na kreowanie tego świata poprzez nasze wybory! (nie, wcale nie piję do Anthema). Co dostaje Sławomir? No właśnie. Biegunki, zaś serwery... zatwardzenia.

Kiedyś to było, czyli w którą stronę idzie gamedev i dlaczego w złą? [16]

Nasz bohater, pomimo Internetu zza Morza Śródziemnego nie należy do plebsu. O nie, pod jego biurkiem mruczy 16 koni, o przepraszam - 16 rdzeni i równie wiele pamięci operacyjnej, a także procesor graficzny, którego nazwy nie zdradzę, bo wyjdzie na kryptoreklamę (ale ma w nazwie RTX - tyle mogę powiedzieć, pewnie i tak nikt się nie skapnie). Przeczekawszy cztery ekrany ładowania, podczas których Sławek skoczył do sklepu po czteropak, z uśmiechem dosiadł do biurka, ale czar prysł podobnie jak gaz, który ulotnił się z otwieranego właśnie nektaru bogów. Gra "zdecydowała", że sprzęt bohatera ze spokojem będzie działać na najwyższych ustawieniach graficznych. Co się jednak dzieje podczas gameplay'u? Tytuł zacina się bardziej, niż moja ciotka, która jąka się odkąd spadła z drabiny (true story). Karta graficzna wyje bardziej, niż krowa podczas dojenia, a od ciepła wydobywającego się z obudowy komputera, Mruczkowi zajęły się kłaki. Nic to. Sławomir nie był w stanie pomóc sierściuchowi. W katatonii, w ciężkim szoku wlepiał oczy w lewy górny róg monitora, gdzie pewien program wskazywał 14 FPS. Gdyby biedak wiedział, że najgorsze dopiero przed nim...

Kiedyś to było, czyli w którą stronę idzie gamedev i dlaczego w złą? [9]

Sławek jest jednak graczem cierpliwym i dużo wybacza. Pomyślał więc, że musi poczekać na kolejny patch, który przyniesie oczekiwaną optymalizację. Pół roku później (nie, wcale nie piję do Kingdom Come: Deliverance) i po tysiącu pobranych, dodatkowych gigabajtach, gra zaczyna działać! Ale co to? Wyłącza się niemal co 15 minut? To jeszcze krócej, niż "wytrzymuje" sam Sławomir, w trakcie... biegu. Sławek ma więc wyrozumiałość i czeka na kolejny patch, kolejnych kilka miesięcy, aż wreszcie pojawia się ten, który ostatecznie rozwiązuje problem wywalania do pulpitu (nie, wcale nie piję do Just Cause 4). Gra, którą kupił nasz pechowy gracz dwa lata temu, to gra akcji, która oferuje zarówno zabawę dla pojedynczego gracza, jak i dla wielu. Ale Sławek (imię powtarza się zbyt często, więc dajmy mu pseudonim Łiskacz - bynajmniej nie z powodu kota), kupił grę tylko dla singleplayera. To gracz ze starej gwardii, taki jak ja i Ty. Gracz, który nocami pykał w Call of Duty 2 ucząc się przy tym niemieckiego (Sanitäter! Sanitäter!). Przechodzi więc kampanię, miałką jak dania w pobliskiej restauracji przed przybyciem Magdy Gessler, by przekonać się, że po czterech godzinach nadszedł jej koniec. Koniec kota już w sumie też, ale Łiskacz nie czuł swądu palonej kocizny. Ze złości postanowił skupić się na czymś innym i dać upust swym emocjom w multiplayerze. A wtedy się zaczęło...

Kiedyś to było, czyli w którą stronę idzie gamedev i dlaczego w złą? [17]

Przez perypetie związane z czekaniem na "życiodajne" aktualizacje, od premiery minęło już kilkanaście miesięcy. Szczęśliwcy, którzy nie przechodzili podobnych problemów co Łiskacz, potrafili już swoją grą dobić do wysokich rang, nabyć umiejętności i szacunku w "wirtualnej dzielni" (to jest na mapach). Nic dziwnego, że Sławka ubijają jak dziką świnię, jeszcze szybciej, niż potrafi wypowiedzieć słowo "mikrotransakcja". I wtedy wpada na - jak mu się wówczas wydaje - genialną myśl. Sławek jest darmozjadem. Ma bogatych rodziców, więc pomimo 37 wiosen na karku, nie pracuje i wciąż przebywa w świecie wirtualnym, co zdążyło już wypaczyć jego głowę, ale ja nie o tym. Pod osłoną nocy zakrada się do sypialni rodziców, by zdobyć kartę kredytową ojca. Swoimi zwinnymi palcami, które wykazują początki reumatoidalnego zapalenia stawów (od klawiatury naturalnie) prędko wklepuje wymagane numery, by już po chwili cieszyć się w grze ciężkim arsenałem, rozgramiającym nawet największych twardzieli. Bohater ma chociaż tyle szczęścia, że ojciec raczej nie dopatrzy się braku pięciu tysięcy złotych.

Kiedyś to było, czyli w którą stronę idzie gamedev i dlaczego w złą? [3]

Zostawmy jednak Sławka, który już od kilku lat cyklicznie okrada rodziców, by kupić nowe skórki, nie zastanawiając się, że na emeryturze włoży zęby w ścianę (o ile mu nie wypadną). Jeśli jest szczęśliwy w tym swoim multiplayerze, niechaj będzie. Ludzie mają w życiu różnego rodzaju rozrywki, które prócz zabawy nie wnoszą niczego konstruktywnego. Jedni nałogowo grają w battle royale i choć mogę tego nie rozumieć, to uzmysłowiłam sobie, że wcale nie muszę. Jak dziś pamiętam, ile godzin zmarnowałam grając w Harvest Moon: Back to the Nature za dzieciaka. Niechaj więc każdy marnuje swój cenny czas jak mu się tylko żywnie podoba. Problem jednak wynika z czego innego. Na początku wspomniałam coś o kalkach. I teraz do tego wrócę. Przyznam, że dostając wysypki od tytułów takich jak Fortnite czy Apex Legends niewiele wiem o tym gatunku, bo i nie chcę. No cóż... trochę jednak muszę z racji zawodu. Nawet w to grałam, ale przy zasłoniętych roletach, żeby nikt nie widział. Obserwując więc jednym okiem co dzieje się w tym obszarze zaczynam naprawdę bać się o przyszłość gier. Wartościowych gier. Ale to już tak poważnie - wcale się nie zgrywam. Specjalnie nie chciałam rozpisywać się o tym, jak to twórcy wolą wypuścić kolejną grę multiplayer, bo z takiej są większe pieniądze. To wiedzą wszyscy i nie trzeba pisać o tym po raz kolejny. Treść piosenki ABBY, która zadebiutowała już w "prewstępie" wstępu, zupełnie wystarcza, by zobrazować, co jest największym nowotworem dzisiejszego gamedevu. Pieniądze. I obawiam się, że nie doczekamy się już powrotu, gdzie kupowaliśmy grę, instalowaliśmy ją z płyty i wszystko działało, a my mogliśmy wsiąknąć w fabułę na wiele godzin.

Kiedyś to było, czyli w którą stronę idzie gamedev i dlaczego w złą? [11]

Cięcie gier na kawałki, by później doklejać fragmenty w kolejnych DLC, "żerowanie" na młodszych (ale nie tylko) graczach, którzy wyciągają od rodziców grubą forsę na mikrotransakcje dające przewagę w grze, niedokończone produkcje, które po premierze łata się w pośpiechu (i które mają w pewnie sposób zapobiec piractwu), podczas gdy gracze rzucają talerzami o ścianę, podkradanie pomysłów na kolejny battle royale, podkradanie deweloperów ("chodź do nas, nasz launcher zedrze z ciebie mniej")... To wszystko największe raczyska. Złośliwe, bytujące najczęściej w dzieciach i nastolatkach, bo to ich młode umysły są przecież wciąż elastyczne i najpodatniejsze na takie zabawy... I o ile początkowo przeszło mi przez myśl, że może faktycznie starzeję się i przejmuję starcze powiedzenie, że "kiedyś było lepiej", to po tych kilkunastu akapitach i wielu przemyśleniach dochodzę do wniosku, że problem faktycznie tkwi z samym gamedevie. I może brakuje mi wyobraźni, ale średnio widzę przyszłość samych gier, które choć może coraz bardziej efektowne, to zarazem coraz bardziej puste, niczym łeb ... (w miejsce kropek należy wpisać nazwisko znienawidzonego polityka bądź celebryty).

Kiedyś to było, czyli w którą stronę idzie gamedev i dlaczego w złą? [12]

Przepraszam. Miało być na poważnie. Serio, taki był plan, ale ataku ADHD się nie przewidzi. Ostatecznie myślę jednak, że deweloperzy mieliby więcej powodów do przepraszania, niż ja... Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło: bawiłam się bowiem niesamowicie dobrze, lepiej niż w trakcie niejednej gry, a i utwierdziłam się w przekonaniu, że deweloperzy gonią za szybkim zarobkiem, co generuje marne produkty. Zresztą, tak dzieje się nie tylko w gamedevie. Czasu mamy coraz mniej, pieniędzy chcemy coraz więcej - efekty są więc jakie są. Podczas gdy pobierał mi się Deus Ex mogłabym w sumie napisać całą sagę o Sławku i o problemach dręczących gamedev (a raczej dręczących graczy), ale po co, skoro można wzorować się na "lepszych". (Kolejne zdania cechują basowy ton, niczym pewnego znanego lektora z reklam radiowych) Tekst ów jest bowiem zaledwie niewielką częścią historii Sławomira. Kolejne przygody niesamowitego bohatera poznacie w nadchodzących DLC, kosztujących więcej, niż podstawowa historia, ale kto by na to zawracał uwagę. Pamiętajcie, że w oczekiwaniu na magiczne, kipiące emejzingiem i jednorożcami dodatki, dzięki magii mikrotransakcji, możecie kupić bohaterowi bezgłośne kapcie z futra bizona, pozostające w ofercie limitowanej. A jeszcze lepiej to zróbcie po prostu zrzutę na szczepionkę zwalczającą chorobę zwaną jako battle royale, DLC i inne takie "gejmingowe przymioty XXI. wieku"...

Kiedyś to było, czyli w którą stronę idzie gamedev i dlaczego w złą? [13]

PS: A może to raczej kwestia upadku kultury? (osobistej swoją drogą). Może chodzi o to, że wszystko już było, mało co jest w stanie nas zaskoczyć, dlatego deweloperzy maja problem z wyprodukowaniem czegoś co fabularnie wyrwie nas z butów i opuści szczękę aż do podłogi? Może jestem w mniejszości, która roni po cichu łzę za dawną świetnością, reszta zaś zadowala się wielogodzinnymi pościgami w battle royale, wyczekuje kolejnych DLC, a także podnieca się na myśl o nowej skórce do karabinu? Cóż, z pewnością jestem wymierających gatunkiem, romantykiem tęskniącym za starymi czasami, niemogącym zaakceptować, że wszystko wokół - tak więc i gaming - ewoluuje. Niekoniecznie w pozytywny sposób. Idąc za fizycznym pojęciem entropii, że wszechświat dąży do rozpadu, do degradacji, można zamknąć wszystko w większą, spójną całość. Powiedzieć, że faktycznie kiedyś było lepiej, a mówienie w ten sposób nie będzie oznaką starości (no, niech będzie, że dojrzałości), a efektem obserwacji, że kolejne pokolenia gubią się jakby w tym wszystkim coraz bardziej, bez pełnej tego stanu rzeczy świadomości.

Kiedyś to było, czyli w którą stronę idzie gamedev i dlaczego w złą? [14]

Bądź na bieżąco - obserwuj PurePC.pl na Google News
Zgłoś błąd
Liczba komentarzy: 161

Komentarze:

x Wydawca serwisu PurePC.pl informuje, że na swoich stronach www stosuje pliki cookies (tzw. ciasteczka). Kliknij zgadzam się, aby ta informacja nie pojawiała się więcej. Kliknij polityka cookies, aby dowiedzieć się więcej, w tym jak zarządzać plikami cookies za pośrednictwem swojej przeglądarki.