Dying Light. Survival horror o zombie z polskim rodowodem
- SPIS TREŚCI -
Biegnij szybciej bo się ściemnia!
Przemierzając ulice Haranu rozświetlone promieniami słońca, można odnieść mylne wrażenie iż wszyscy przeciwnicy to powolne i nierozgarnięte sztywniaki, występujące w rolach manekinów do okładania żelastwem. Faktycznie, typowy zombiak jest powolny, otumaniony, porusza się niezgrabnie stanowiąc znikome zagrożenie dla sprytnego biegacza. Jesteśmy wtedy panami sytuacji - wykonujemy zuchwałe slalomy między głupolami, skaczemy zgniłkom po głowach, bezkarnie obijamy mordy gazrurką. Śmiejemy się patrząc jak gryzonie próbując sforsować nawet najmniejszą przeszkodę zaliczają twarde lądowanie. Zabawa jest bezstresowa dopóki świeci słoneczko... bo kiedy zapadnie zmrok tracimy licencję łowiecką i zostajemy zwierzyną. Budzą się wówczas potwory przypominające pijawki ze S.T.A.L.K.E.R. - szybkie jak cholera, agresywne niczym politycy opozycji i nieludzko sprawne fizycznie. Musimy wtedy zachować szczególną ostrożność albo spie... sznym krokiem poszukać kryjówki.
Maszkary grasujące nocami mają wyostrzone zmysły, potrafią się wspinać i śmigają jak zawodowi sprinterzy. Podejmowanie walki z takimi wynaturzeniami jest bezcelowe. Wprawdzie dysponujemy latarką ultrafiletową, zdalnie włączanymi pułapkami błyskowymi oraz flarami odstraszającymi gagatków, ale ostatecznie jedynym pewnym sposobem uniknięcia śmierci jest dotarcie do bezpiecznej strefy. Wtedy zaczyna się ostra jazda bez trzymanki. Czując nieświeży oddech kreatur za plecami, wbiegając w absolutną ciemność, lawirując między budynkami i desperacko chwytając się krawędzi autentycznie trzęsłem portkami! Pierwsze podejście było traumatycznym przeżyciem, jednak do końca kampanii niewiele się zmieniło. Uwierzcie staremu redaktorowi na słowo - Dying Light ujawnia po zmroku swoje drugie oblicze. Nawet nie przypuszczałem jak diametralnie odmieni się charakter rozgrywki gdy zgaśnie światło, a trochę gier przecież widziałem. Dlaczego warto ryzykować pożarcie zamiast grzecznie przenocować w kanciapie? Cóż... ilość punktów doświadczenia zdobywanych po zmroku zostaje podwojona. Sprawdza się zatem powiedzenie - jest ryzyko, jest zabawa.
Kolejny element odróżniający Dying Light od pozostałych survivali z widokiem pierwszoosobowym, to ogromna swoboda przemieszczania inspirowana Assassin's Creed oraz Mirror's Edge, zapewniająca bohaterowi przewagę nad zwykłymi przeciwnikami, którzy nie posiadają parkour'owych zdolności. Ponieważ wdrapać można się praktycznie na każde domostwo, rusztowanie, samochód, latarnię, ogrodzenie czy skaliste urwisko, zwykłe bieganie ulicami stanowi najmniej interesującą ewentualność. Wybijanie na oponentach, kopnięcia z rozbiegu, wykonywanie wślizgów oraz kotwiczki jeszcze poszerzają spektrum ruchów, niezbędnych do skutecznego i płynnego sprintowania. Trzeba bowiem pamiętać, że Dying Light stawia bardziej na unikanie zagrożenia, aniżeli wpadanie w środek rozróby z szelmowski uśmiechem Jacka Nicholsona. Konfrontacje stanowią ostateczność, więc dopóki istnieją jakiekolwiek wyjścia awaryjne zdecydowanie polecam zeń korzystać, zwłaszcza podczas nocnych eskapad kiedy szanse przeżycia drastycznie maleją.
W momencie starcia kondycja naszego protegowane okazuje się... zaskakująca słaba. Wystarczy kilka silniejszych uderzeń i giniemy, straciwszy kilkaset punktów przetrwania, aby porażka była bardziej dotkliwa. Żadnej taryfy ulgowej misiaczki. Wzorem Dead Island walczymy głównie bronią podręczną m.in.: gazrurką, kijem baseballowym, saperką, nożami czy wiosłem. Inaczej wyprowadza się jednak ciosy obuchami, a inaczej bronią sieczną - pierwsze są powolne lecz ogłuszają wroga, natomiast drugie pomimo swojej szybkości narażają atakującego na kontrę. Giwery także występują, aczkolwiek ilość amunicji jest limitowa, zaś strzelanie mało soczyste. Lepsze wrażenie wywierają już potyczki bezpośrednie, gdzie purpurowa jucha bryzga na wszystkie strony i słychać tępy dźwięk metalu miażdżącego zesztywniałe cielska. Rynsztunek trwale się zużywa, niemniej można tworzyć własne przedmioty, modyfikować posiadane i korzystać z różnych gadżetów. Zwolennicy mordowania gnijącego ściera nie zostali wystawieni na pożarcie, chociaż walka do najprzyjemniejszych nie należy.
- SPIS TREŚCI -
Powiązane publikacje

Recenzja The Elder Scrolls IV: Oblivion Remastered - Pięknie odświeżony klasyk z zachowaną esencją oryginału
89
Recenzja Assassin's Creed Shadows - recykling w sosie azjatyckim. Ubisoft próbuje odbić się od dna skacząc na plecy feudalnej Japonii
130
Recenzja Avowed - powrót do świata znanego z Pillars of Eternity. Kawał dobrego cRPG z kilkoma potknięciami do dopracowania
127
Recenzja Kingdom Come Deliverance II - triumfalny powrót Henryka ze Skalicy. Pierwszy mocny kandydat do gry roku
150