Recenzja Just Cause 4 - wybuchowa piaskownica pełna robaków
- SPIS TREŚCI -
Rozwałka jednak szybko się nudzi
Dużym problemem podczas wykonywania przewidzianych misji w Just Cause 4 może być monotonia, zwłaszcza gdy porównamy przechodzenie tychże misji do innych zabaw i uciech gwarantowanych przez niezobowiązujący gameplay poza główną ścieżką. Produkcja spodoba nam się raczej tylko wtedy, gdy odkryjemy jak wiele jest w stanie zaoferować, i że faktycznie - zgodnie z zapowiedziami deweloperów - wszystko co przyjdzie nam do głowy podczas gry jest generalnie do zrobienia. Niezobowiązujące eksplorowanie mapy połączone naturalnie z obowiązkowym sianiem zniszczenia stanowi ogromny dysonans w porównaniu z zadaniami oferowanymi przez linią fabularną. Bo jeśli zechcemy ukraść helikopter, po czym z jego wnętrza uskutecznić na wyspie piekło na miarę z zabaw z GTA, to wracając do misji, w której będziemy musieli ustrzelić 30 kolesi, wyda nam się ona po prostu nudna zwłaszcza, że każda taka misja (tu się chyba powtórzę) nie niesie ze sobą istotnych zmian fabularnych. Abstrahując już od tego, że feeling podczas strzelania nie niesie żadnej satysfakcji: kolejne headshoty nie dają właściwie frajdy, a z każdej giwery strzela się tak samo. Aha, no i w grze zabrakło miejsca na materiały wybuchowe C4 jak i granaty...
Zmiana podejścia do gry z negatywnego na pozytywne nastąpiła we mnie w momencie, gdy zaczęłam już sprawnie posługiwać się wszystkimi dostępnymi narzędziami, nie zamykając się jedynie na broń palną. Zamiast zostać przyczajoną w bezruchu, bądź biegać zygzakiem po terenie, zaczęłam robić użytek z linki, dostępnych pojazdów, czy tak bardzo reklamowanej fizyki. I fakt, fun z gry w stał się o wiele większy gdy tylko nabrała ona dynamiki, jednak jak już zaznaczyłam: stało się tak tylko dzięki temu, że sama zdecydowałam się na zmianę stylu gry. Just Cause 4 pozwala zrobić nam niesamowity użytek z wciągarki czy wyciągarki, dzięki której nie tylko Szybciej przemieszczamy się między kolejnymi lokacjami, ale także pozbywamy się wrogów, bądź stojącym nam na drodze przedmiotów. Nic nie stoi więc na przeszkodzie, że stojący na drodze kontener poślemy w powietrze przyczepiają do niego kilka balonów, bądź połączymy ze sobą dwa unoszące się w powietrzu, wrogie helikoptery, które w efekcie się ze sobą zderzą kończąc żywot w efektownym wybuchu.
Jak już wyżej zaznaczyłam, ogranicza nas tylko kreatywność i im większą wyobraźnią się wykażemy, tym ciekawszą stanie się gra. Nic nie stoi bowiem na przeszkodzie, aby poderwać w powietrze wszystkie znajdujące się w zasięgu wzroku zwierzęta bądź aby wygodnie usadowić się na ogromnym kontenerze, na którym następnie przelecimy przez pół mapy korzystając z dostępnych gadżetów jak wspomniane balony czy dopalacze. Pytanie tylko... Po co? (Zwłaszcza, że nie mając granatów, nie możemy odwalić maniany z przestworzy...) A już na pewno: kiedy takowe eksperymenty zaczną nam się nudzić? Bez zbędnego przeciągania muszę przyznać, że niestety prędko. Nie wiem, może to kwestia indywidualna związana z moją ograniczoną wyobraźnią (choć ciężko mi w to uwierzyć), a może po prostu świat w Just Cause 4 nie jest na tyle uzależniający, aby chcieć wypróbowywać nowe rozwiązania w czasie dłuższym, niż w trakcie pierwszych kilku godzin. Mówiąc dosadnie: produkcja nie potrafi przyciągnąć do siebie na dłużej.
Owszem, różnorodność terenu, którego w serii nie było nigdy dotąd idąca w parze z tak rozległym terenem sprawia, że wydawałoby się, iż możliwości są to właściwie nieograniczone. Może nawet są, ale czasami miałam wrażenie, że większe emocje wywołuje we mnie wejście w zakręt (w prawdziwym życiu) samochodem z prędkością 95 km/h na terenie zabudowanym. Jakimś cudem nie pomaga więc nawet to, że w zależności od zakątka mapy, znajdziemy się w klimacie pustynnym, pokrytym śniegiem, w mieście, na obszarze militarnym czy w dżungli. Fakt, takie zróżnicowanie jest zdecydowanie w sporym plusem, Niemniej w oczy po jakimś czasie rzuca się inna kwestia: pomiędzy tymi obszarami w grze uświadczymy dziesiątek kilometrów pustek. Kluczowe lokacje są naturalnie bogate w detale i dopracowane, jednak wydaje się, że dla twórców nieistotne było to, co znajdzie się pomiędzy tymi lokacjami, a są to dziesiątki kilometrów, które niejednokrotnie będziemy przemierzać z frustracją na twarzy. Jak gdyby studio znów polegało jedynie na marketingu, który podkreśla jak wielki jest świat gry (przypomnę: 1024 km2). Na szczęście w trakcie rozgrywki odkryjemy punkty szybkiej podróży.
Powiązane publikacje

Recenzja The Elder Scrolls IV: Oblivion Remastered - Pięknie odświeżony klasyk z zachowaną esencją oryginału
91
Recenzja Assassin's Creed Shadows - recykling w sosie azjatyckim. Ubisoft próbuje odbić się od dna skacząc na plecy feudalnej Japonii
130
Recenzja Avowed - powrót do świata znanego z Pillars of Eternity. Kawał dobrego cRPG z kilkoma potknięciami do dopracowania
127
Recenzja Kingdom Come Deliverance II - triumfalny powrót Henryka ze Skalicy. Pierwszy mocny kandydat do gry roku
150