Recenzja Duke Nukem Forever - Hail To The King... Dziadu?!
- SPIS TREŚCI -
You want some?
Projekty poziomów Duke Nukem 3D pomimo zaawansowanego wieku nadal zrywają gacie z tyłka, zawstydzając kolejne średnio udane klony Call of Duty gdzie wystarczy tylko przeć naprzód i wciskać przyciski, nieustannie napotykając niewidzialne ściany. Cały pierwszy epizod to prawdziwy majstersztyk, zaś plansze Hollywood Holocaust i Red Light District zapamiętałem z dokładnością do pojedynczego piksela. Od kontynuacji Księcia oczekiwałem więc czegoś na miarę poprzednika: perfekcyjnie przemyślanych, urokliwych oraz obszernych lokacji, pełnych sekretnych schowków i skrótów. Tymczasem otrzymałem skromnych rozmiarów, liniowe, totalnie oskryptowane oraz niezbyt oszałamiające wizualnie mapki, które nie dorównują przyprószonym siwizną „levelom” DN3D pod żadnym względem. Gdzie podziały się skrytki pełne wyposażenia? Gdzie możliwość skrócenia drogi poprzez rozwalenie ściany w drobny mak? Przepadły... Zdecydowanie najgorzej prezentuje się początek gry - Las Vegas jest zwyczajnie nudne i przeraźliwie brzydkie - screeny sprzed blisko dekady wyglądały ciekawiej. Dopiero na półmetku Duke Nukem Forever zaczyna nabierać rumieńców!
Gdyby wszystkie poziomy wyglądały jak Duke Burger i prezentowały podobny styl gameplaya, nową produkcję Gearbox mógłbym uznać za rzeczywiście udaną. Natychmiast przypomina się genialny etap z Duke Nukem 3D Atomic, który bezwzględnie wręcz męczyłem także w trybie multiplayer. Aczkolwiek tutaj śmigamy zminiaturyzowani (popularny motyw w DNF) pomiędzy słoikami z musztardą, kuchenkami gazowymi, rozlaną wodą i buchającą z rur parą, prowadząc nieustanną wymianę ognia z przeciwnikami, niekoniecznie pomniejszonymi. Groteskowość sytuacji, sam pomysł jej przedstawienia oraz dynamika tego zręcznościowego maratonu, idealnie wpisuje się w charakter Duke'a. Sympatycznym przerywnikiem w regularnej sieczce jest również senne marzenie Księcia - wówczas goszcząc w nocnym klubie musimy zdobyć gumki, popcorn i ulubiony wibrator pewnej damy, zanim otrzymamy stosowną nagrodę. Szkoda, że takich elementów jest niestety zbyt mało, aby podratowały przeciętny całokształt. Gra jest bardzo nierówna jeśli chodzi o estetykę oraz koncepcję plansz - Crysis 2 wypada tutaj nieporównywalnie lepiej.
Bożyszcze tłumów, etatowy heros, supergwiazda estrady oraz właściciel największego bicepsa na świecie, dłuższych dystansów pieszo pokonywać absolutnie nie powinien. Wcześniej obcy rozpieprzyli Księciu środek lokomocji (Damn! Those alien bastards are gonna pay for ruining my ride!), ale bohater szybko dorobił się nowego pupilka. Duke Nukem jako rasowy kozak otrzymał pojazd odpowiedni do jego formatu - Monster Trucka, którego użyteczność sprawdzimy głównie podczas rozdziału na dzikim zachodzie. Autko z dopalaczem nadaje się zarówno do przemieszczania po prerii, efektownych wyskoków z ramp, jak i rozsmarowywania przeciwników na krwawą miazgę. Zresztą, najróżniejszych wehikułów do wykorzystania znajdziemy w Duke Nukem Forever mnóstwo: sterowany radiem samochodzik, wózek widłowy, wagonik kolejki, podnośnik hydrauliczny oraz trochę stacjonarnego żelastwa. Czy wnoszą cokolwiek wartościowego do zabawy? Poza Monster Truckiem raczej nie - odnoszę wrażenie, że Gearbox chciało wykorzystać graciarnię jako zasłonę dymną, odwracając uwagę gracza od bijącej zewsząd przeciętności. Nieładnie!
Przeglądając wszystkie materiały (LINK), jakie w przeciągu ostatnich kilkunastu lat wypłynęły na światło dzienne łatwo zauważyć, iż spora część lokacji zawartych w Duke Nukem Forever ewidentnie pochodzi jeszcze z okolic 2000 roku. Miasteczko duchów, autostrada międzystanowa, kościół na pustyni oraz kasyno - każdy dociekliwy gracz zapewne rozpozna znajome miejsca. Najwyraźniej twórcy byli wyjątkowymi leniami, skoro zamiast skupić uwagę na designie plansz, postanowili tylko nieznacznie poprawić szatę graficzną, następnie złożyć poszczególne części do kupy wypuszczając „gotowe” arcydzieło. I masz babo placek - grywalność bardzo cierpi na takim niechlujstwie. O ile pacyfikowanie adwersarzy zostało zrealizowane dość przyzwoicie, krew tryska obficie, kończyny fruwają i czuć siłę przebicia giwer, tak frajda z eksploracji jest znacznie mniejsza od spodziewanej. Żebyśmy się dobrze zrozumieli - Duke Nukem Forever mógł otrzymać przestarzałą grafikę oraz kiepskie AI, niemniej w zamian oczekiwałem przynajmniej uber-miodności. Tymczasem satysfakcja z młócenia okazuje się, mówiąc delikatnie, umiarkowana...
Powiązane publikacje

Recenzja The Elder Scrolls IV: Oblivion Remastered - Pięknie odświeżony klasyk z zachowaną esencją oryginału
91
Recenzja Assassin's Creed Shadows - recykling w sosie azjatyckim. Ubisoft próbuje odbić się od dna skacząc na plecy feudalnej Japonii
130
Recenzja Avowed - powrót do świata znanego z Pillars of Eternity. Kawał dobrego cRPG z kilkoma potknięciami do dopracowania
127
Recenzja Kingdom Come Deliverance II - triumfalny powrót Henryka ze Skalicy. Pierwszy mocny kandydat do gry roku
150