Recenzja Crysis - Najładniejsza strzelanina wszech czasów
Jedno małe ale ...
Dobrze, żeby nie było zbyt wesoło znalazłem kilka (i to w patchu 1.21) idiotycznych błędów. Nie wpływają one na jakość rozrywki, dotyczą głównie interakcji z przedmiotami, niemniej sam fakt ich obecności należy zaznaczyć. Trudno wytłumaczyć, dlaczego podczas szarży czołgiem, potężna maszyna zatrzymuje się na małym krzaczku lub kamyczku. Jakiś absurd, żeby 60 ton stali musiało zważać na takie błahostki. Równie zabawna była sytuacja, gdy prowadzony przeze mnie Hummer odbił się od główki kapusty, jakby wjechał na minę ... Cóż, model fizyczny pomimo swojego zaawansowania nadal wymaga dopracowania. Im dłużej nad tym myślimy, tym więcej pytań pozostaje bez odpowiedzi. Między innymi dlaczego można skosić drzewo, ale słupa telegraficznego już nie? Czemu ogień się nie rozprzestrzenia? Szczytem głupoty są momenty, w których wróg napiera w nieskończoność. Ilu byśmy skośnookich nie położyli, zawsze nadejdzie następny patrol. Opór jest bezcelowy, więc lepiej dać sobie spokój z czystkami. Szkoda amunicji i czasu. Najgorzej zirytował mnie jednak sam koniec gry. Tuż przed ostatecznym rozwiązaniem najwidoczniej padł jakiś skrypt i komputer nie wykonywał operacji w taki sposób, żebym mógł definitywne zakończyć kampanię! Nie mogłem wsiąść do samolotu, który zabierał mnie z lokacji, bo złom tkwił w bezruchu! Musiałem powtarzać operację kilka razy zanim zaskoczył! Zresztą klatki animacji w finale lecą na mordę nawet przy 8800GT SLI (Very High), co doprowadzało mnie do szału, przez chwilę miałem ochotę zjeść pudełko Crysis na surowo. Nagrodą za przebyte męczarnie są piękne fajerwerki, prawie jak na 4 lipca, ale czasami i to nie wystarczy. Poza tym osoby, które nie przepadały za klimatem FarCry, mogą od razu dać sobie spokój z Crysis. Nowa produkcja CryTek garściami czerpie z pierwowzoru. Podobne pojazdy, podobne lokacje - co tu dużo gadać, od razu czuć że mamy do czynienia z drugą częścią. Sam model rozgrywki zbyt wielkich zmian także nie przeszedł, a więc nie należy spodziewać się rewolucji.
Księga Dżungli i Mission Imposible
Nie owijając w bawełnę, trzeba wytknąć Crysis niewielką różnorodność lokacji. Uzasadnienie tego faktu jest dosyć oczywiste - gra toczy się na tropikalnej wyspie, dlatego zewsząd otacza nas jedynie dżungla. Pytanie tylko, co to obchodzi przeciętnego gracza? Całe szczęście poziom wykonania mapy jest więcej niż bardzo dobry. Duże wrażenie robi przedzieranie się przez gęstwiny, możliwość wyboru kilku wariantów, aby dostać się do określonego punktu, czy też wielopoziomowość. Gdy temperatury spadną poniżej zera, krew zamarza w żyłach, a dobrze znane zielone doliny pokrywają się białym puchem – całkiem niespodziewana zmiana klimatu wychodzi grze na dobre. Wnętrze statku obcych z obniżoną grawitacją również jest miłą odskocznią od nadmiaru „zielonego”, ale na tym w zasadzie koniec. Trochę mało? Właśnie, po grze z takim potencjałem technologicznym spodziewać się można więcej „niespodzianek”. Chociażby „Prey”, przez wielu już zapomniany, wniósł do skostniałego gatunku fps całkiem dużo innowacyjnych rozwiązań. Call of Duty IV pokazał, jak powinna wyglądać kampania dla pojedynczego gracza. Gears of War zdefiniował na nowo pojęcie dynamicznej (non-stop) akcji. Crysis w tej kwestii nie wnosi nic.
W tym momencie docieramy do największej bolączki omawianego tytułu, którą jest mała różnorodność i niewielka ilość zadań do wykonania. Misje są wręcz szablonowe, niczym nie zaskakują i przerabialiśmy je tysiąc razy. Zabij, odnajdź, dotrzyj do punktu, osłaniaj zioma - oto indeks zleceń. Ostatnie rozdziały oczywiście fundują nam wielką rzeź z jeszcze większym Bossem na końcu. Brzmi znajomo? Gracz obeznany w tytułach fps, które pokazały się na rynku w ostatnich dwóch latach zapewne pokręci nosem. Trudno nie przyznać mu racji, w końcu podstawą zadowolenia ze spędzonego czasu przed monitorem nadal pozostaje satysfakcja z gry. Grywalność Crysisa bywa zróżnicowana, pierwsze przejście może wywołać uczucie podekscytowania, szczególnie gdy posiadany sprzęt gwarantuje zadowalającą szybkość działania. Za drugim podejściem, gdy nacieszymy (lub nacieszyliśmy) się możliwościami dewastacji i grafiką, zaczyna wiać nudą. Zapewne zapytacie, jak to możliwe że autorzy dali taką plamę. Nie wiem, widocznie skupili się tylko i wyłącznie na sprawach technicznych, zaniedbując całą resztę.
Powiązane publikacje

Recenzja The Elder Scrolls IV: Oblivion Remastered - Pięknie odświeżony klasyk z zachowaną esencją oryginału
91
Recenzja Assassin's Creed Shadows - recykling w sosie azjatyckim. Ubisoft próbuje odbić się od dna skacząc na plecy feudalnej Japonii
130
Recenzja Avowed - powrót do świata znanego z Pillars of Eternity. Kawał dobrego cRPG z kilkoma potknięciami do dopracowania
127
Recenzja Kingdom Come Deliverance II - triumfalny powrót Henryka ze Skalicy. Pierwszy mocny kandydat do gry roku
150