Recenzja StarCraft II: Wings of Liberty - Powrót króla!
- SPIS TREŚCI -
Ale to już było...
Jak się rzekło - StarCraft II: Wings of Liberty jest epizodem poświęconym przede wszystkim Terranom, bo chociaż okazyjnie pokierujemy także Protosami, to właśnie ludzie grają tutaj pierwsze skrzypce. Obce rasy w trakcie kampanii występują stosunkowo często, ale zazwyczaj będziemy okładać po tyłku znienawidzonych ziomali z Dominium (nie, nie tych od Pizzy). Uspokoję tylko niezorientowanych, że o ile w „singlu” dowodzimy ludźmi, tak w multiplayer dostępne są już całkowicie grywalne trzy nacje. Skupmy teraz uwagę na konkretach, odpowiadając zarazem na pytanie czego należy się spodziewać? Hmmm... Filozofia walki podobnie jak prowadzenia Terran nie uległa gruntownej metamorfozie, nawet większość jednostek i budowli pozostała identyczna na czele z barakami, fabryką maszyn, zbrojownią czy lotniskiem. Zaletą ekspansywnych homo sapiens wciąż jest mobilność, gdyż kluczowe struktury mogą wzbić się w powietrze i przenieść we wskazany rejon, co skraca czas potrzebny do założenia kolejnej bazy. Zasadniczo mamy do czynienia z przyjemnym deja vu, choć Blizzard nie zapominał o drobnych usprawnieniach. Dajmy na to - magazyny (Supply Depot) można teraz chować w ziemi, w razie potrzeby wykorzystując jako barykadę, ale nie blokując trwale przejścia oddziałom. Pojawiły się również stanowiska z miotaczami ognia oraz wieża wyposażona w sensory ruchu. Tak czy owak, gros budynków nie zmieniło swojego przeznaczenia z tą różnicą, że ulepszenia wykupujemy na pokładzie Hyperiona. Suma summarum, płaszczyzna strategiczna StarCraft II przypomina wielkiego przodka praktycznie pod każdym względem.
Podstawą produkcji są (niespodzianka!) minerały i gaz wydobywane ze złóż rozsianych po planszy, najczęściej przeznaczane na wzmocnienie armii. Jednostek Terranom trochę przybyło, aczkolwiek starych znajomych absolutnie nie mogło zabraknąć. Piechota złożona z Marines, Firebat'ów, medyków i Ghost'ów (Nuke!) wspieranych przez Siege Tank'i, Goliath'y, Battlecruiser'y oraz Wrait'hy to przecież klasyka gatunku. Na liście nowości pojawiło się wprawdzie sporo interesujących konstrukcji, niemniej jakoś nie mogłem się do nich przekonać - pewnie z sentymentu do wymienionych wyżej weteranów. Jednak opancerzony Marauder nieźle spisuje się przeciwko lekkim celom, zaś Reaper to piechota z odrzutowymi plecakami idealna do zwiadu. Diamondback to z kolei szybki „łazik” niezastąpiony w walce podjazdowej. Natomiast chyba jednym z lepiej przemyślanych cacuszek jest Viking - samolot mogący zmienić się w mecha, co determinuje jakie cele może wtedy atakować. Bądź co bądź, każda jednostka ma swoje słabe i mocne strony, które umiejętnie wykorzystane mogą przesądzić o zwycięstwie albo porażce. Szkoda jedynie, iż oddziały nie zdobywają doświadczenia za zabitych wrogów podnosząc swoje statystyki, co wydawałoby się naturalną konsekwencją zmiksowania elementów RTS i cRPG.
Sporo dobrego mogę napisać także o wyglądzie oraz różnorodności map, jakie przyjdzie nam podczas ratowania ludzkości odwiedzić. Zahaczymy o światy zdominowane przez Protosów pełne antycznych budowli, pustynne rubieże przypominające scenerią Fallout, skaliste tereny jak po bombardowaniu meteorytów czy gęstą dżunglę z egzotyczną fauną (krewniacy Kakaru rządzą). Kreatywność i pomysłowość twórców zasługuje na uznanie - plansza na wulkanicznej planecie, gdzie co kilkadziesiąt sekund poziom lawy podnosi się pochłaniając wszystko co nie zdążyło opuścić zagrożonej strefy, zaiste zapada w pamięci. O zmiennych warunkach atmosferycznych i cyklu dobowym nie będę już wspominał, to wszak obecnie standard. Do zdobycia podczas kampanii czeka jeszcze pokaźna liczba achievementów, często dość wyszukanych i wymagających przynajmniej dwukrotnego przejścia danego scenariusza. Nie zapominano rzecz jasna o licznych nie tylko humorystycznych smaczkach w postaci nawiązań do gier Blizzarda, popkultury (zadanie Welcome to The Jungle), wydarzeń medialnych bądź ukrytych misjach. Całość tworzy razem fenomenalny klimat, który wynosi Wings of Liberty na wyżyny RTS deklasując gatunkowych rywali. StarCraft II zwyczajnie wymiata w kategorii „singlowych” strategii czasu rzeczywistego i szczerze wątpię, czy w najbliższym okresie pojawi się coś miodniejszego.
Powiązane publikacje

Recenzja The Elder Scrolls IV: Oblivion Remastered - Pięknie odświeżony klasyk z zachowaną esencją oryginału
91
Recenzja Assassin's Creed Shadows - recykling w sosie azjatyckim. Ubisoft próbuje odbić się od dna skacząc na plecy feudalnej Japonii
130
Recenzja Avowed - powrót do świata znanego z Pillars of Eternity. Kawał dobrego cRPG z kilkoma potknięciami do dopracowania
127
Recenzja Kingdom Come Deliverance II - triumfalny powrót Henryka ze Skalicy. Pierwszy mocny kandydat do gry roku
150