Recenzja StarCraft II: Wings of Liberty - Powrót króla!
- SPIS TREŚCI -
Czas na Terran
StarCraft II: Wings of Liberty zgodnie z oczekiwaniami przedstawia perypetie ziemskich kolonistów, skupiając główną uwagę na postaci Jima Raynora - znajomego z „jedynki”. Były zarządca Konfederacji na planecie Mar Sara popadł obecnie w poważne kłopoty, chociaż nadal pozostaje jednym z najbardziej doświadczonych żołnierzy walczących z inwazją oślizgłych Zergów, których horda ponownie zaczyna siać spustoszenie. Oskarżony o wzniecanie buntów, zniszczenie wartościowego mienia oraz permanentną niesubordynację, musi użerać się nie tylko z siłami Dominium (wroga frakcja Terran) oraz agresywnymi robalami, lecz także niesprzyjającymi mediami kipiącymi od propagandy. Dla nieświadomej prawdy opinii publicznej Raynor może być wrogiem numer jeden, ale to wyłącznie manipulacja jego najbardziej zaciętego wroga - Arcturusa Mengska. Dawna owocna współpraca owych panów przeobraziła się wskutek pewnych zdarzeń w szczerą nienawiść, więc teraz stoją po przeciwnych stronach barykady (jeden bodajże tam, gdzie kiedyś ZOMO) wzajemnie utrudniając życie, wydobywanie artefaktów i podbijanie nowych światów. Swoją drogą, Jim nie jest zupełnie klasycznym bohaterem paradującym w srebrnej zbroi, dosiadającym białego ogiera (mecha?) i zabawiającym znudzone niewiasty. Skłonności do opróżniania kolejnych butelek Whiskey, niedbała fryzura, gęsty zarost oraz przepocony podkoszulek świadczą o tym, iż zmaga się z demonami przeszłości. Jim jest więc herosem wiarygodnym, niepozbawionym skaz i trosk, zatem bardzo ludzkim, co korzystnie wpływa na klimat gry.
Naturalnie, kampania została tak pomyślana, aby maksymalnie wciągnąć nas w międzygalaktyczny konflikt nie zanudzając wyłącznie rozterkami głównego bohatera. Obok Raynora przewija się wiele wyrazistych postaci drugoplanowych, wśród których nie zabraknie również doskonale znanych twarzy, mord, facjat tudzież pysków. Nie jest chyba żadną tajemnicą, iż Sara Kerrigan niegdysiejsza wybranka serca naszego protegowanego przemieniona przez Zergów w Królową Ostrzy, będzie jednym z czołowych szwarccharakterów. Swoje pięć minut dostanie także Mroczny Templariusz Zeratul oraz pokaźna grupka „młodych wilków” głodnych sławy, sprawiedliwości lub pieniędzy. Zakuty w pancerz Marines Tychus Findlay o twarzy urodzonego recydywisty z wiecznie żarzącym się cygarem czy enigmatyczny Gabriel Tosh (szaman VooDoo), to bardzo kolorowe osobowości, których zamiary wobec Jima ciężko rozgryźć. Generalnie, większość niezależnych bohaterów jest niejednowymiarowa, posiada bogaty życiorys lub ukrywa jakieś tajemnice, co zdecydowanie wyróżnia StarCraft II od innych tego typu produkcji. Dopiero obcując z Wings of Liberty widać, jak miałkie były Supreme Commander 2 oraz Command & Conquer 4: Tiberian Twilight. Blizzard mający już doświadczenie w łączeniu klasycznych strategii z cRPG (WarCraft III) poszedł jednak o krok dalej, rozdzielając rozgrywkę na dwie płaszczyzny - taktyczną i fabularną, dlatego monetami Wings of Liberty przypomina... Mass Effect II. O ile sfera RTS jest niemal identyczna jak w wiekowym poprzedniku, tak podczas przerw możemy rozmawiać z NPC albo majstrować przy uzbrojeniu. Szkoda tylko, że autorzy nie pokusili się o wprowadzenie dialogów z prawdziwego zdarzenia - poza tym wszystko świetnie wyważono.
Taaak... wolne chwile pomiędzy zadaniami nie upływają wyłącznie na obserwowaniu konwersacji zrealizowanych w formie przerywników filmowych, które chociaż stanowią integralną, to wcale nie najważniejszą część gry. Innowacje zaimplementowane w StarCraft II są daleko bardziej posunięte, ale udostępniane stopniowo wraz z rozwojem wydarzeń i rozszerzaniem załogi. Mniej więcej od trzeciej misji przenosimy się z obskurnej knajpy na pokład statku kosmicznego Hyperion, oprócz podwyższonego komfortu podróży, odblokowuje również cztery nowe „sektory” działalności. Przeznaczenie mostka kapitańskiego nie wymaga chyba objaśnień, ale warto wspomnieć, że znajdziemy tutaj zarówno zaliczone jak i nierozegrane jeszcze misje. Drugim wartym bliższej uwagi miejscem jest kantyna, wbrew logice nie oferująca szerokiego wyboru napoi wyskokowych czy hazardowych uciech, lecz bardziej praktyczne usługi. U znajomego typka spod ciemnej gwiazdy istnieje sposobność zamówienia za odpowiednią opłatą oddziału najemników, gotowego do natychmiastowej interwencji w trakcie zmagań, co w pewnych sytuacjach bywa nawet przydatne. Zaraz obok stoi automat z unowocześnioną wersją kultowego Lost Viking, gdzie myśliwcem Terran rozgramiamy wrogie samoloty Protoskiej floty w stylu nie mniej kultowego River Raid. Nic nie stoi także na przeszkodzie, aby obejrzeć najświeższe wiadomości lub posłuchać muzyki (zwróćcie uwagę na nazwy utworów ;]) z szafy grającej. Jednak to dopiero ułamek możliwości jakie oferuje Hyperion...
Powiązane publikacje

Recenzja The Elder Scrolls IV: Oblivion Remastered - Pięknie odświeżony klasyk z zachowaną esencją oryginału
91
Recenzja Assassin's Creed Shadows - recykling w sosie azjatyckim. Ubisoft próbuje odbić się od dna skacząc na plecy feudalnej Japonii
130
Recenzja Avowed - powrót do świata znanego z Pillars of Eternity. Kawał dobrego cRPG z kilkoma potknięciami do dopracowania
127
Recenzja Kingdom Come Deliverance II - triumfalny powrót Henryka ze Skalicy. Pierwszy mocny kandydat do gry roku
150