Recenzja Grand Theft Auto V - Druga młodość GTA: San Andreas
- SPIS TREŚCI -
Codziennie o tej porze wożę się po dworze
Nasi podopieczni nie należą do gatunku gangsterów działających w białych rękawiczkach, wprost przeciwnie, szanują tradycję i chętnie wprowadzają chaos na ulicach Los Santos za pomocą ołowiu. Wymiana ognia przypomina typowe strzelaniny z widokiem trzecioosobowym, niczego szczególnie innowacyjnego względem GTA IV tutaj nie uświadczymy, pomijając kilka drobnych usprawnień pracy kamery oraz systemu celowania. Kiedy zaczyna robić się gorąco, przyklejamy cztery litery do dowolnej zasłony, wychylamy zza węgła i posyłamy wystrzałową wiązankę w kierunku adwersarzy. Kanonady na stojaka nie nastręczają kłopotów (auto-aim można wyłączyć), ale podczas kierowania pojazdami sytuacja wygląda już katastrofalnie! Wystawiając łapsko za szybę natychmiast puszczamy serię ołowianych pestek, zamiast spokojnie wycelować i dopiero nacisnąć spust. Namierzenie czegokolwiek drugą analogową gałką w trakcie wariackiej jazdy graniczy z cudem, a skoro czterokołowcami poruszać będziemy się często, zaczyna to urastać do rangi poważnego problemu. Ktoś ewidentnie spieprzył sprawę, bo przecież w GTA IV szastanie ołowiem z auta działało zupełnie przyzwoicie.
Każda z głównych postaci została opisana ośmioma umiejętnościami, posiadającymi kilka stopni zaawansowania, które mniej lub bardziej świadomie rozwijamy w trakcie wojaży. Empiryczny model nabijania doświadczenia przypomina trochę The Elder Scrolls - jeśli nieustannie jeździmy samochodem, szybko staniemy się mistrzem kierownicy, zaś korzystając z giwer poprawimy celność. Wszyscy bohaterowie mają identyczny zestaw skilli, ale w jednej dziedzinie są ekspertami np.: Trevor to bezrobotny pilot z żółtymi papierami, zatem dobrze radzi sobie z samolotami i śmigłowcami. Ponadto, protagoniści otrzymali również po unikalnej umiejętności specjalnej, aktywowanej na życzenie gracza. Michaelowi przydzielono bullet time wyciągnięty żywcem z Max Payne, Trevor wpada w furię zadając większe obrażenia i staje się wytrzymalszy (berserk!), natomiast Franklin może spowolnić czas prowadząc pojazd. Ostatnia zdolność przydaje się sporadycznie (niski FPS na konsoli wystarczy ;]), ale pozostałe dwie rzeczywiście ułatwiają pacyfikowanie motłochu i wielokrotnie uchroniły mój tyłek przed niechybną śmiercią. Ogółem rozwój podopiecznych zaliczam na plus - jest niezbyt inwazyjny, dobrze przemyślany, a zarazem wzbogaca rozgrywkę o przydatne elementy.
Toporny system sterowania wymieniono na wybitnie zręcznościowy i ściśle powiązano z umiejętnościami, które odpowiednio rozwinięte faktycznie poprawiają kontrolę nad pojazdami. Zapomnijcie o nadsterownych, powoli rozpędzających się gablotach - teraz jeżdżenie przynosi nieporównywalnie więcej satysfakcji, łatwiej pokonuje się zakręty na pełnym gazie i manewruje pomiędzy innymi uczestnikami ruchu. Mnie osobiście pasuje takie podejście... tylko dlaczego przy okazji okrojono model zniszczeń? Wcześniej przywalenie w ścianę owocowało roztrzaskaną maską, zbitymi szybami i rozbebeszonym silnikiem, więc programiści podeszli do sprawy dość realistycznie. Teraz zderzenie czołowe z ciężarówką często przypłacimy lekko wgniecionym zderzakiem lub zbitymi reflektorami. Chociaż przy odrobinie samozaparcia samochód można doprowadzić do absolutnej ruiny, łącznie z urwaniem półośki czy zakleszczeniem opony w błotniku, to wizualnie uszkodzenia są mniej widowiskowe. Lepiej wyglądały pogniecione blachy, urwane fragmenty karoserii i pęknięte chłodnice w Grand Theft Auto IV.
Kolejnym ukłonem w kierunku GTA: San Andreas jest przywrócenie tuningu, którego bardzo brakowało w poprzedniej odsłonie, jednakże cierpliwi zostali sowicie wynagrodzeni. W dziupli nie tylko przemalujemy karoserię gubiąc policyjny ogon - założymy felgi, spojlery, wymienimy skrzynię biegów, przyciemnimy szyby, zainstalujemy turbodoładowanie, zmienimy blachy i pierdyliard innych drobnostek. Straciłem przynajmniej kilkanaście minut zanim przejrzałem wszystkie zakładki z częściami, ale wyjechałem z garażu zadowolony jakbym wygrał milion dolarów. Fury nareszcie zyskały statystyki odzwierciedlające ich zachowanie, więc grzebanie pod maską poprawia prędkość maksymalną, hamulce albo przyczepność. Zabawne, że Grand Theft Auto, będące przecież zwykłym sandbox'em, wyprzedza pod względem modyfikacji pojazdów ostatnie GRID i Need For Speed... Oczywiście, czasami wypadałoby zadbać także o samego siebie, zajrzeć do sklepów z ciuchami, zmienić fryzurę, strzelić odlotowy tatuaż - droga wolna! Opcje customizacji są nadspodziewanie szerokie, widać że twórcy poświęcili dużo energii na dopieszczenie najdrobniejszych detali, aby każdy znalazł dokładnie to, czego zwykle szuka w GTA.
Powiązane publikacje

Recenzja The Elder Scrolls IV: Oblivion Remastered - Pięknie odświeżony klasyk z zachowaną esencją oryginału
91
Recenzja Assassin's Creed Shadows - recykling w sosie azjatyckim. Ubisoft próbuje odbić się od dna skacząc na plecy feudalnej Japonii
130
Recenzja Avowed - powrót do świata znanego z Pillars of Eternity. Kawał dobrego cRPG z kilkoma potknięciami do dopracowania
127
Recenzja Kingdom Come Deliverance II - triumfalny powrót Henryka ze Skalicy. Pierwszy mocny kandydat do gry roku
150