Recenzja Flatout: Apokalipsa - Wirtualny kurs prawa jazdy
Grałeś? Nie jedź!
Dobrze, o tym że gnębienie komputerowych przeciwników wpisane jest w statut Flatout: Apokalipsa już wiadomo. Siłą rzeczy trzeba jeszcze po czymś jeździć, a na myśli mam trasy. Scenerii nie ma przesadnie wiele, ale są za to interaktywne i pełne przeróżnych niespodzianek. Zdemolujemy między innymi kurniki i zagrody na przedmieściach. Zajrzymy z „wizytą” do marketowej galerii, przejeżdżając pędem przez centrum metropolii oraz przetrzemy zabłocone szlaki gdzieś pośród pustyni i lasów. Choć trasy nie grzeszą różnorodnością, występują w kilkudziesięciu wariantach. Często pojawiają się skróty, nic też nie stoi na przeszkodzie, aby ścinać zakręty zasuwając przez pola, rzeczki, dachy czy wszelkiej maści tunele. Za pierwszym przejazdem nie bardzo wiadomo czy jesteśmy jeszcze na, czy już poza wyznaczoną drogą. Na myślenie nie ma jednak zbyt wiele czasu, tempo zmagań jest iście szatańskie! Samochody zderzają się ze sobą, blacha skrzypi, elementy karoserii fruwają w powietrzu, a na co drugim zakręcie ktoś wjeżdża komuś w tyłek. Sama radość, chociaż obudzony duch rywalizacji w obliczu panującej agresji i chamstwa, może co niektórym udzielić się zbyt mocno.
Najlepsze w tym wszystkim jest jednak to, iż na przepychankach, kolizjach i efektownych kraksach się nie kończy. Droga jest jednym wielkim polem bitwy. Wyobraźmy sobie taką sytuację. Jadę około 150 km/h na pełnym gazie zbliżając się do zakrętu, ale nie zwalniam - za plecami już ustawił się rządek delikwentów, tylko czekających, aby mnie wyprzedzić. Niestety manewr wykonuję niedbale i maszyna odmawia posłuszeństwa. Lecę więc bezradnie w kierunku wystawy sklepowej, zastanawiając się, ile ze mnie zostanie po tym spotkaniu. Jakież jest moje zdziwienie, gdy taranuję domniemaną przeszkodę! Niewiele myśląc wciskam gaz do dechy, potrącam jednego z konkurentów, ten wykonuje obrót o 180 stopni tarasując innym kierowcom drogę. Reszta stawki z impetem wpada na biedaka doszczętnie masakrując jego pojazd, podczas gdy ja w pospiechu oddalam się z miejsca zdarzenia. Sytuacja jakich wiele. Demolka panująca na drogach w Flatout: Apokalipsa jest wręcz nie do opisania. Każdy kto lubi zwariowane samochodówki, musi chociaż raz spróbować owej przyjemności.
W tym szaleństwie jest zasada - za każdy rozwalony przedmiot - podobnie jak za kolizje i ewolucje - otrzymujemy doładowanie nitro. We Flatoucie nie służy ono wyłącznie do przyspieszania, lecz w dużej mierze ma za zadanie być wykorzystywane jako narzędzie zniszczenia, szczególnie, że punktowane jest nie tylko kto pierwszy przekroczy linię mety. Tytuł dla mistrza destrukcji czy „buldożera” oznacza dodatkowe kredyty, kalkulując się często znacznie bardziej niż wykręcanie najlepszych czasów na przejazdach. Wystarczy tylko przy okazji przywalić w jak największą ilość elementów otoczenia i skasować jak najwięcej bryk przeciwników. Rozwalić można prawie wszystko, co nie jest drzewem, stalowym rusztowaniem lub betonową ścianą: znaki, płoty, bannery, słupy, drzwi do stodoły, snopki siana, stację benzynową, bojlery, kaktusy i wiele innych elementów. Nieźle wygląda „deszcz” opon, gdy nie wyrobimy się w zakręcie wpadając na bandę. W sumie, autorzy chwalą się ponad 8000 obiektów do skasowania. Nie liczyłem, ale faktycznie sporo tego.
Tryb kariery obejmuje trzy klasy rozgrywek do wyboru. Zaczynamy z najniższego szczebla (derby), aby za zarobione pieniądze wykupić ciekawsze bryki. Później nie ma już znaczenia gdzie zechcemy startować, ograniczać nas będą tylko fundusze. Fundamentem Flatouta są klasyczne rajdy, w których zaliczamy okrążenia, przy okazji rozwalając przeciwników. Nie zabrakło kilku wariacji tychże konkurencji m.in.: w postaci walki z czasem, jak również klasycznego Destruction Derby (skojarzenia z dziadkiem DD jak najbardziej na miejscu). Celem zmagań „DD”, jest wyeliminowanie wszystkich na planszy - wygrywa ten, kto uzyska najwięcej punktów i przeżyje. Dla znudzonych przyziemnością wymienionych powyżej rozgrywek, pozostaje jeszcze m.in.: wystrzeliwanie przez szybę kierowcy do specjalnej siatki. Notabene przy wyjątkowo drastycznych wypadkach podczas trybu kariery, także można wylecieć „na śledzia”, co jest oczywiście dodatkowo punktowane. Chore, ale zabawne. Ciekawie wypada także „zabawa z bombą” przypominając film „Speed - niebezpieczna prędkość” na nieco odmiennych zasadach. Konkurencji jest w sumie kilka, ale trzonem zabawy pozostaje rozgrywanie pucharów.
Powiązane publikacje

Recenzja The Elder Scrolls IV: Oblivion Remastered - Pięknie odświeżony klasyk z zachowaną esencją oryginału
90
Recenzja Assassin's Creed Shadows - recykling w sosie azjatyckim. Ubisoft próbuje odbić się od dna skacząc na plecy feudalnej Japonii
130
Recenzja Avowed - powrót do świata znanego z Pillars of Eternity. Kawał dobrego cRPG z kilkoma potknięciami do dopracowania
127
Recenzja Kingdom Come Deliverance II - triumfalny powrót Henryka ze Skalicy. Pierwszy mocny kandydat do gry roku
150