Recenzja Bulletstorm - Polacy zrobili niezłą rozróbę
- SPIS TREŚCI -
Strzelimy po jednym?
W Bulletstorm u podnóża zepsucia i miodności zarazem, leżą Superstrzały będące niczym innym, jak brutalnymi „fatalitami” dokonywanymi na wirtualnych przeciwnikach. Pomijając jednostkowe akcje przeprowadzane z użyciem broni, jak strzał w potylicę („Wejście od tyłu”) albo paszczę („Głębokie gardło”), najbardziej pożądane są kombosy z wykorzystaniem elementów otoczenia. Przykłady mógłbym mnożyć, ale przytoczę jedynie kilka najbardziej jajcarskich, wprost ociekających czarnym humorem. Wrzucenie gostka na gigantyczny kaktus, to „Akupunktura”, natomiast zakończenie jego egzystencji na metalowym pręcie nazwano „Laleczka VooDoo”. Prawda, że bardzo wymowne i niejednoznaczne? Co powiecie zatem na „Bombonierę” wymagającą wysadzenia samobójcy-kamikaze w tłumie adwersarzy czy „Gang-Bang” za grupową masakrę? Oczywiście, spotkamy i bardziej wyszukane metody mordowania, jak wepchnięcie wielkiego mutanta pod wciąż pracujący wirnik rozbitego śmigłowca... Gros baletów zaczynamy od potraktowania przyjemniaczka kopem lub smyczą, zaś kiedy szybuje czekając na wyrok, możemy nadać sprawom inny bieg i pokierować jego ciałem w odpowiednie miejsce: kable wysokiego napięcia, wentylator, przepaść, ognisko, wybuchowe beczki... Kombinacji jest mnóstwo i gdy raz spróbowałem głównego dania Bulletstorm, klasyczne faszerowanie ołowiem przestało mi wystarczać do pełni szczęścia. Niech żyją czerwone piksele! Przydałby się jednak tryb furii albo inny „booster” jeszcze bardziej wspomagający hurtową eksterminację.
Punkty zdobywane dzięki kombosom przeznaczamy na zakup amunicji, dopalacze do giwer oraz zwiększanie pojemności magazynków, co (znowu!) podnosi nasz morderczy potencjał. Standardowo żadna pukawka nie posiada alternatywnego trybu ognia, który w innych produkcjach jest zwykle dostępny od początku. W Bulletstorm trzeba nań najpierw zapracować: odblokować wybijając określoną ilość wrogów w odpowiednim stylu, a następnie zakupić w specjalnym zasobniku. Gra jest zdecydowanie warta świeczki, bowiem dopalacze gwarantują niezłą siłę przebicia, ubaw po pachy i sporo wizualnych atrakcji. Wypalenie z karabinu jednocześnie 100 pocisków spala oponentów w mgnieniu oka, pozostawiając tylko elegancki szkielet. Równie wesoło prezentuje się wystrzelenie racy z rewolweru (?) zapalającej nieszczęśnika i wynoszącej go w przestworza zamieniając w fajerwerki. Snajperka ze zdalnie kierowanymi pociskami czy strzelba generująca falę uderzeniową, potrafią narobić niezłego bałaganu i ułatwić życie amatorowi wypruwania flaków. Prawdziwa zabawa polega jednak na łączeniu wszystkich możliwości w efektowne sekwencje, co owocuje kolejnymi setkami punktów oraz osobistą satysfakcją. Zaiste, Bulletstorm jako shooter zawiera chyba wszystko, czego do radosnej naparzanki można sobie zażyczyć i przyznać trzeba, iż w swojej kategorii rządzi.
Klimat Bulletstorm przypomina, jak zostało już wcześniej wspomniane, zgrabne połączenie Serious Sam i Borderlands ze szczyptą Painkillera, zaś dociekliwi odnajdą tutaj także namiastkę Gears of War. Najnowszą grę People Can Fly z przygodami „Poważnego Sama” łączy ciepła, wręcz rajska kolorystyka oraz setki mięsa armatniego ładującego się przed lufę. Z drugiej strony, stylistyka opanowanej przez dzikusów planety, rozpadające się budynki i zardzewiałe maszyny przywodzą na myśl Borderlands. Natomiast szybkie tempo, wylatujący w powietrze po strzale z shotguna oponenci czy mnogość sposobów uśmiercania, zajeżdża na kilometr „Panem Killerem”. Ostatecznie, napompowani niczym balony bohaterowie o posturze kulturysty mogą nasuwać pewne skojarzenia z Gears of War, ale to już dziesiąta woda po kisielu. Najważniejsze, że atmosfera Bulletstorm jest naprawdę wystrzałowa i świetnie oddaje luźny charakter rozgrywki, którego nawet Duke Nukem mógłby pozazdrościć. Grayson Hunt oraz jego towarzysze obficie korzystają z wulgarnego słownictwa co chwilę rzucając k****, c**** albo innym iście siermiężnym przekleństwem, więc konwersacje i komentarze wygłaszane przez bohaterów, purystów lingwistycznych mogą doprowadzić do stanu bliskiego rozdrażnienia. Nie brakuje na szczęście bardziej wyszukanych anegdot pasujących do kontekstu, kiedy kąciki ust mimowolnie wędrują ku górze, chociaż przeważa mowa podwórkowa. Kwestia gustu tudzież wrażliwości, komu taki stan rzeczy będzie przeszkadzał i vice versa.
Powiązane publikacje

Recenzja The Elder Scrolls IV: Oblivion Remastered - Pięknie odświeżony klasyk z zachowaną esencją oryginału
91
Recenzja Assassin's Creed Shadows - recykling w sosie azjatyckim. Ubisoft próbuje odbić się od dna skacząc na plecy feudalnej Japonii
130
Recenzja Avowed - powrót do świata znanego z Pillars of Eternity. Kawał dobrego cRPG z kilkoma potknięciami do dopracowania
127
Recenzja Kingdom Come Deliverance II - triumfalny powrót Henryka ze Skalicy. Pierwszy mocny kandydat do gry roku
150