Recenzja Assassin's Creed Brotherhood - Gdzie jesteś bracie?
- SPIS TREŚCI -
Wróg mojego wroga
System walki w Assassin's Creed: Brotherhood jest dokładną kopią tego, jaki zastosowano w Assassin's Creed II - ewentualne różnice są czysto kosmetyczne. Ekipa Ubistoft nie wprowadzała żadnych poważniejszych innowacji, wszak nie było potrzeby wymieniać czegoś, co dotychczas sprawdzało się znakomicie. Starciom dynamiki odmówić nie można, zwłaszcza kiedy perfekcyjnie opanujemy większość ciosów z bogatego repertuaru Ezio Auditore de Firenze. Bohater obok wyprowadzenia kilku podstawowych ataków potrafi także chwycić przeciwnika i poderżnąć mu gardło, sprzedać kopa prosto w krocze przełamując gardę albo jednym precyzyjnym pchnięciem odesłać do krainy wiecznych łowów. Różnorakich kombinacji przygotowano bardzo dużo, zaś widowiskowość potyczek jest wprost proporcjonalna do ilości finiszerów. Nawet z kilkoma łapserdakami zwykle nie miewałem większych problemów dysponując xbox-owym padem, aczkolwiek na klawiaturze może być odrobinę mniej różowo. Niestety, przeciwnicy zamiast chmarą przystąpić do zmasowanego natarcia, nadal elegancko ustawiają się w kółeczku czekając na swoją kolei... Sztuczna inteligencjo, gdzie jesteś?
Skrytobójstwo to natomiast odrębna kwestia, często kluczowa, bowiem niektóre misje wymagają bezwzględnej dyskrecji. Strażnik wznieci alarm, zostaniemy wykryci i zlecenie trzeba zaczynać od ostatniego punktu kontrolnego. Wkurzające, ale jednak bliższe rzeczywistości niżeli barbarzyńskie i bezkarne mordowanie kogo popadnie, więc pomysł suma summarum uznaję za trafiony. Poza tym, pełną synchronizację niejednokrotnie uzyskamy tylko wtedy, gdy oszczędzając cele drugorzędne zlikwidujemy wyłącznie wskazany obiekt. Bezszelestne podchody mają także jeszcze jedną zaletę, mianowicie pozwalają błyskawicznie rozprawić się z oponentem, zanim zdąży dobyć miecza czy ściągnąć kolegów. Takiego delikwenta możemy zadźgać jednym ciosem zeskakując z gzymsu, zrzucić z dachu, poszlachtować i utopić lub wciągnąć w kopkę siana - kreatywność mile widziana. Assassin's Creed: Brotherhood bardziej niż poprzednik pozwala wczuć się w rolę mordercy, który ponad wszystko ceni precyzję, co było moim zdaniem słusznym posunięciem ze strony twórców.
Oczywiście, kto rozrabia ten powinien liczyć się z konsekwencjami - stróżów porządku prędzej czy później zainteresuje nasza skromna postać. Znikanie w tłumie, rozrzucanie drobniaków czy wykorzystywanie kurtyzan do odwrócenia uwagi, to rutynowe czynności pomagające złapać oddech. Jednak kiedy wskaźnik wykrycia widoczny nad głowami strażników przeskoczy z żółtego na czerwony, trzeba spinać poślady i zwiewać ile sił w nogach. Ucieczka po dachach, zanurkowanie w rzece lub skorzystanie z różnych dziwnych kryjówek pomoże zgubić ogon, ale statusu poszukiwanego nie zmniejszy. Osobiście trzeba wtedy pofatygować swój zadek i zerwać porozwieszane na murach afisze, przekupić herolda tudzież zabić upierdliwego urzędnika. O nowych rodzajach oręża nie będę wspominał i nadmienię tylko, iż przybyło parę ciekawych zabaweczek włącznie z bronią palną. Leonardo da Vinci też chętnie wesprze Ezio w krucjacie przeciwko ciemiężcom, doposażając starego znajomego w wymyślne narzędzia mordu.
Największą innowacją zaimplementowaną w Assassin's Creed: Brotherhood jest moduł multiplayer, którego brakowało dwóm poprzednim odsłonom. Warto podkreślić, że Ubisoft Montreal nie potraktowało rozgrywki wieloosobowej po macoszemu, bardzo poważnie podchodząc do tego zagadnienia. Jakie są efekty prac? Tryb „Wanted” to wariacja klasycznego deathmatchu - zabawa polega na eliminowaniu ukrytych w tłumie klonów przeciwników, ale jednocześnie sami jesteśmy poszukiwani, zaś stopień naszej „atrakcyjności” zależy od pozycji w rankingu czyli skuteczności. Regularnej walki tutaj w sumie nie uświadczymy, niemniej serce często zamiera w piersi z nerwów - im jesteśmy lepsi, tym trudniej utrzymać się przy życiu. Wojna nerwów, sprawdzian opanowania oraz czujności, tak pokrótce opisałbym wrażenia z rywalizacji. Z kolei tryb „Alliance” pozwala stanąć naprzeciw siebie trzem dwuosobowym drużynom, polującym na ofiary będące zarazem zakontraktowanymi zabójcami mających na celowniku nas samych... i vice versa. Brzmi enigmatycznie lecz w praniu sprawdza się znakomicie, szczególnie gdy wspólnie z towarzyszem dopracujemy trochę taktykę. Oczywiście nowe zdolności, modele postaci oraz mapy czekają na odblokowanie. Cóż, multiplayer nie przypomina typowych gier sieciowych, ale jest piekielnie grywalny i oryginalny, co tworzy iście wybuchową mieszankę. Duże piwo z pianką dla twórców!
Powiązane publikacje

Recenzja The Elder Scrolls IV: Oblivion Remastered - Pięknie odświeżony klasyk z zachowaną esencją oryginału
90
Recenzja Assassin's Creed Shadows - recykling w sosie azjatyckim. Ubisoft próbuje odbić się od dna skacząc na plecy feudalnej Japonii
130
Recenzja Avowed - powrót do świata znanego z Pillars of Eternity. Kawał dobrego cRPG z kilkoma potknięciami do dopracowania
127
Recenzja Kingdom Come Deliverance II - triumfalny powrót Henryka ze Skalicy. Pierwszy mocny kandydat do gry roku
150