Recenzja Dying Light: The Beast - Kyle Crane jest wściekły i niebezpieczny jak nigdy dotąd. Sprawdzamy obiecujący spin-off
- SPIS TREŚCI -
- 1 - Recenzja Dying Light: The Beast - Kyle Crane jest wściekły i niebezpieczny jak nigdy dotąd
- 2 - Recenzja Dying Light: The Beast - Zemsta w czasach zarazy
- 3 - Recenzja Dying Light: The Beast - Parkourowy plac zabaw i strachy w ciemnościach
- 4 - Recenzja Dying Light: The Beast - Galeria screenów
- 5 - Recenzja Dying Light: The Beast - Podsumowanie
Recenzja Dying Light: The Beast - Zemsta w czasach zarazy
Zanim jednak zaszalejemy, przyjdzie się nam podnieść z kolan – i to momentami dosłownie. Pierwsze minuty stanowią przebitkę z brutalnych eksperymentów, jakie tajemniczy naukowcy robią na obolałym ciele Kyle’a Crane’a (w angielskiej wersji powracający bezbłędny Roger Craig Smith). Jak wiemy od pierwszych trailerów, najpopularniejszy bohater serii jednak żyje. Pytanie tylko, czy owa egzystencja faktycznie była lepsza od śmierci. Gdy świat rozpadał się od rozwijającej się w zastraszającym tempie epidemii, Crane był główną „atrakcją” tajemniczego Barona – antypatycznego socjopaty mającego chorą wyobraźnię i mogące ją zaspokoić środki. A związek z tym ma traktowanie konkretnych jednostek niczym królików doświadczalnych, wstrzykując im zombie-mutacje, które nigdy nie powinny zostać połączone z istotą ludzką. Ale tam gdzie inne „obiekty” prędzej czy później padają jak muchy, Crane wbrew wszelkim założeniom nadal uparcie się trzyma. W otwierającej cutscence dochodzimy do punktu zwrotnego, gdy nasz naszprycowany do cna śmiałek, prawdopodobnie już nad grobem, wykorzystuje zamieszanie na sali operacyjnej, by wyrwać się z matni. Wspiera go w tym Olivia -nieznajoma kobieta porozumiewająca się z nim przez komunikator, kiedy wokół rozpętuje się piekło. Teraz głównym celem Crane'a nie jest już niesienie pomocy, a zemsta na Baronie i jego siepaczach. Aby tego dokonać, musi zapoznać się z lokalną ludnością, ale nade wszystko rozważyć, czy jest gotów postawić na szali swoje człowieczeństwo poprzez zabijanie tzw. chimer - bossów w grze i jednocześnie zwalistych potworów posiadających w organizmie składniki mogące rozwinąć ów dar i przekleństwo zarazem.
Przed radosnym śmiganiem po lokacjach, najpierw będzie trzeba na nowo porządnie chodzić. Deweloperzy z Techlandu wykorzystali swoje doświadczenie i zafundowali świetne wprowadzenie do narracji. Czołganie się osłabionym mężczyzną po już nie tak sterylnej podłodze, łapanie zastrzyków adrenaliny, by móc chociaż powłóczyć nogami, a w tle histeryczne krzyki zwiastujące nadciągających wrogów. Tak jak w pierwszym Dying Light Kyle zleciał z przestworzy, tak teraz będzie musiał się podnieść z kolan, miarowo odzyskując swoje siły i coś ekstra. Taki manewr na powrót wrzucił mnie do uniwersum, i to niezależnie od tego, że pomimo najszczerszych chęci nie zdążyłem odkurzyć sobie po latach „jedynki”. Do tego wspaniała odmiana po ślamazarnym prologu z dopiero co recenzowanego przeze mnie Borderlands 4. Klaustrofobiczna atmosfera absorbuje w mig i sądzę, że nawet ktoś, dla kogo będzie to dopiero pierwsze doświadczenie w świecie Dying Light, ma szansę bezboleśnie zaangażować się w opowieść, traktując ją jako zupełnie odrębną. Zresztą jeszcze na poziomie menu możemy sobie kliknąć w całkiem zgrabnie ujęte streszczenie wcześniejszych wydarzeń, dobre zarówno dla fanów mających długą przerwę od ostatniej rozgrywki, jak i wspomnianych nowicjuszy.
Dość prędko też gra komunikuje nam, że w tym uniwersum nie ma taryfy ulgowej. Nie żeby pierwsze przygody znanego z "jedynki" bohatera były jakieś specjalnie pokrzepiające duszę. Kyle został tam odarty praktycznie ze wszystkiego i nawet gdy odnosił jako taki sukces, ceną za to było jego zdrowie (wszak na starcie rozgrywki został wtedy zainfekowany), a w dłuższej perspektywie również życie bliskich mu ludzi. Sam cel niesienia ratunku też przecież można określić jako zupełnie spalony - infekcja rozszerzyła się, co doprowadziło do okoliczności znanych z Dying Light 2. Crane był zaszczuty i koniec końców, pomimo swoich niebywałych zdolności przetrwania schwytany. Gdy los daje mu szansę na odbicie się w innym miejscu i czasie, nawet Hiob tego uniwersum nie jest przygotowany na zmiany. Antyzyna, w czasach sprzed schwytania kluczowy punkt walki o ocalenie, straciła na znaczeniu, a społeczność stała się jeszcze bardziej złamana zaistniałą sytuacją. Wyraźnie uderza to w wartości Kyle'a, który jednak do końca nie utracił serca do nierzadko bezinteresownego pomagania ludziom - instynktu mocno wyodrębnionego w Harran oraz na jego obrzeżach w dodatku do gry. Liderka pewnej usiłującej się utrzymać przy życiu grupy w Castor Woods to osoba po przejściach, ceniąca pragmatyzm, którego nie podziela tkwiący przez lata w izolacji i dopiero zaznajamiający się z nowym porządkiem Crane. Daje to całkiem niezły punkt wyjścia dla snutej opowieści. No i nie zapominajmy o alter ego Kyle'a. W końcu teraz nie tylko w odpowiednich warunkach stanie się absurdalnie silny, ale będzie mógł ową potęgę wzmacniać - pytanie tylko, za jaką cenę. Fabularny aspekt tej sytuacji będzie się silnie wiązał z jedną z ważniejszych mechanik gry, o czym trochę więcej potem.
Pierwsza faza przechodzenia fabuły przebiegła pod znakiem swoistej euforii spowodowanej poczuciem powrotu na stare śmieci. Niby pozostały pewnie związki z drugą częścią, ale Techland wyraźnie postarał się, by fan "jedynki" poczuł się jak w domu. Ścieżka dźwiękowa nawiązuje do niej tak bezpośrednio, jak to tylko jest możliwe, a pewne motywy (np. budynek, w którym ukrywają się znękani mieszkańcy) jako żywo przywodzą na myśl gromadkę ocaleńców z Harranu. Dopiero po paru godzinach radosnej eksploracji, zaglądania w każdy kąt i rozmawiania ze wszystkimi, z którymi da się rozmawiać, mogłem spojrzeć na pewne aspekty nieco bardziej krytycznie. Nie jest specjalnym zaskoczeniem, że scenariusz The Beast raczej nie będzie się bił o najwyższe branżowe nagrody. Powiedzmy sobie szczerze, Techland nigdy specjalnie nie szalał, jeśli chodzi o szeroko pojętą narrację, na ogół stawiając na prostotę i częstokroć pozostawiając tu i tam mankamenty. Jak wiadomo, ta gra miała być pierwotnie rozszerzeniem do części drugiej, ale twórcy uznali, że ma potencjał na rozwinięcie jej do skali pełnoprawnej pozycji. I jakkolwiek jestem z tego zadowolony, da się wyodrębnić momenty, gdy cała narracja snuje się trochę za bardzo, ewentualnie wybrane questy w zbyt dużym zakresie opierają się na pokonywaniu kolejnych odległości, by przedłużyć doświadczenie. Dlatego wątek główny w kilku miejscach się rozmywa, do tego brakuje nam naprawdę charyzmatycznych NPC-ów. Zaiste, deweloperzy z lekka przesadzili, wspominając na jakimś etapie promocji, że mamy do czynienia z niemal trzecią częścią gry. Co oczywiście nie umniejsza ogólnej jakości projektu.
- SPIS TREŚCI -
- 1 - Recenzja Dying Light: The Beast - Kyle Crane jest wściekły i niebezpieczny jak nigdy dotąd
- 2 - Recenzja Dying Light: The Beast - Zemsta w czasach zarazy
- 3 - Recenzja Dying Light: The Beast - Parkourowy plac zabaw i strachy w ciemnościach
- 4 - Recenzja Dying Light: The Beast - Galeria screenów
- 5 - Recenzja Dying Light: The Beast - Podsumowanie
Powiązane publikacje

OD - Pierwszy zwiastun tajemniczej gry z gatunku survival horror od Hideo Kojimy. Gra wykorzysta Unreal Engine 5 i MetaHuman
40
HBO Max – filmowe i serialowe nowości VOD na 22 - 28 września 2025. Wśród premier Kill Bill, Jackie Brown oraz Miami Vice
2
Netflix – filmowe i serialowe nowości VOD na 22 - 28 września 2025. Wśród premier Alice in Borderland, Ród Guinnessów oraz Mantis
3
Pierwsze recenzje techniczne gry Silent Hill f pokazują moc Unreal Engine 5. Konsola PlayStation 5 ze skalowaniem z 360p
106