Dying Light. Survival horror o zombie z polskim rodowodem
- SPIS TREŚCI -
Bądź jak zombie, nie używaj mydła
Kampanię podzielono na szereg kilkuetapowych zadań, pozostawiając grającemu możliwość wyboru dogodnego momentu (noc / dzień) rozpoczęcia kolejnego rozdziału historii, która pomimo usilnych starań scenarzystów nie porywa. Emocje protegowanego wydają się sztuczne, bohaterowie drugoplanowi poza nielicznymi wyjątkami nijacy, a zwroty akcji średnio zaskakujące. Zresztą, to przecież tylko survival horror z zombiakami. Wciąga bardziej sama rozgrywka niż konstrukcja wątku fabularnego. Wprawdzie zlecenia różnorodnością nie grzeszą, ale zapewniają wystarczająco dużo hardcorowych wyzwań, aby kompletnie zniwelować nudę. Oprócz misji głównych nie zabrakło także kontraktów pobocznych, których jest całkiem sporo i zaliczenie wszystkich wymaga niezłej obrotności. Większość można wykonać kiedy znajdziemy wolną chwilę, acz część obarczono limitem czasowym. Skrzynie z zaopatrzeniem zrzucane drogą powietrzną nie będą przecież czekać w nieskończoność, a chętni rozszabrować drogocenny ładunek zawsze się znajdą. Podobnie sprawa wygląda ze zdarzeniami losowymi, których aktualność trwa maksymalnie kilka minut.
Amatorzy grupowego zwiedzania metropolii opanowanej przez zombiaki mogą także skosztować trybu kooperacji, pozwalającego oczyszczać miasto w czteroosobowym składzie. Zabawa w kwartecie zapewnia sporo atrakcji, niemniej trochę wypacza wiarygodność scenariusza. Ponieważ w Dying Light zamiast czterech bohaterów wzorem Dead Island czy Left 4 Dead kierujemy poczynaniami jednego, cudowne rozmnożenie agenta Crane'a wywołuje lekką konsternację, zwłaszcza iż twórcy postanowili nie wyjaśniać tego zjawiska. Kolejny tryb sieciowy (Be The Zombie) dostępny wyłącznie nocą przypomina skrzyżowanie Evolve i Alien vs Predator, gdzie jedna strona musi zniszczyć gniazda odmieńców, druga natomiast bronić ich przybytków. Prawdziwa rywalizacja zaczyna się kiedy kontrolę nad Łowcą przejmuje doświadczony gracz - szybszy, zwinniejszy oraz wytrzymalszy od ocalonych, posiadający też szereg unikalnych zdolności (m.in.: sieci jak Spider-Man). Żeby ukatrupić takiego stwora potrzebna jest ścisła współpraca i latarki UV, których światło pozbawia Łowcę energii wystawiając na odstrzał. Jeśli trafimy na ogarniętych zawodników emocje po obydwu stronach barykady są piorunujące.
Poziom trudności jest stosunkowo wysoki, dlatego niezbyt zdeterminowanych graczy Dying Light prędzej czy później prawdopodobnie zniechęci. Adwersarze są naprawdę wymagający, aczkolwiek nie zawdzięczają tego nadzwyczajnej sztucznej inteligencji, której od umarlaków trudno oczekiwać, skoro zdecydowana większość ledwo potrafi sforsować krawężnik... Twarde gęby wytrzymują po prostu przynajmniej kilka mocarnych ciosów zanim łaskawie polegną. Jednostki w zaawansowanym stadium mutacji bywają już bardziej rozgarnięte, chociaż od oponentów z kultowego F.E.A.R. mogłyby co najwyżej pobierać lekcje przebiegłości. Również często spotykani najemnicy zostali chyba zarażeni wirusem głupoty, bowiem nie grzeszą spostrzegawczością, szybko tracą zainteresowanie naszą skromną osobą i pozbawieni zostali zdolności wspinaczki (!). Dobrze odwzorowano natomiast reakcję na dźwięki - używanie broni palnej, petard lub ładunków wybuchowych w otwartych lokacjach zwykle przyciąga dodatkowe towarzystwo i może służyć odwróceniu ich uwagi.
Dying Light nie ustrzegło się mniejszych i większych wpadek technicznych, wśród których występują anomalie ewidentnie wskazujące, że epidemia w Haranie zdeformowała lokalny ekosystem. Wielokrotnie byłem zaskakiwany przez zombiaki spadające z niebios, chociaż w okolicy nie występowało żadne wzniesienie, tłumaczące skąd mogłaby skoczyć śmierdząca przesyłka :) Ciała w bezwładzie zachowują się niczym szmaciane kukiełki, co wygląda zabawnie gdy kopniakiem zrzucimy gagatka z pierwszego piętra. Kolizje obiektów, wnikanie sylwetek przeciwników w infrastrukturę czy podciąganie na niewidzialnych krawędziach, to niestety zjawiska występujące częściej niż powinny. Zdarzają się także historie z pogranicza groteskowego żartu... kiedy oponent wrzucony na kolce zaczyna rytmicznie podskakiwać. Osobiście nie doświadczyłem żadnych baboli uniemożliwiających dalszą rozgrywkę, ale podobno występuje błąd resetujący zdobyte umiejętności, zabijający motywację do dalszego grania.
- SPIS TREŚCI -
Powiązane publikacje

Recenzja The Elder Scrolls IV: Oblivion Remastered - Pięknie odświeżony klasyk z zachowaną esencją oryginału
89
Recenzja Assassin's Creed Shadows - recykling w sosie azjatyckim. Ubisoft próbuje odbić się od dna skacząc na plecy feudalnej Japonii
130
Recenzja Avowed - powrót do świata znanego z Pillars of Eternity. Kawał dobrego cRPG z kilkoma potknięciami do dopracowania
127
Recenzja Kingdom Come Deliverance II - triumfalny powrót Henryka ze Skalicy. Pierwszy mocny kandydat do gry roku
150