Recenzja Singularity - Zegarmistrz światła purpurowy
- SPIS TREŚCI -
Czas na małą rzeź
Czego można oczekiwać od Singularity, skoro za produkcję tytułu odpowiada legendarne Raven blisko zaprzyjaźnione z Id Software? Wnioski nasuwają się samoistnie, jeżeli prześledzimy bogate portfolio obydwu developerów. Primo - jest to strzelanina pełną gębą, nastawiona na nieprzerwaną akcję (przez cholernie duże „A”) oraz permanentne maltretowanie lewego przycisku myszy. Secundo - łączy cechy oldschool'owego FPS z nowoczesnymi akcentami, urozmaicającymi i podnoszącymi widowiskowość rozgrywki. Najprościej zatem scharakteryzować Singularity jako mieszankę sprawdzonych oraz autorskich pomysłów, doprawionych krwistym sosem. Kampanię zrealizowano w sposób przywodzący na myśl Call of Duty Modern Warefare, umieszczając gracza w centrum wydarzeń i stale poddając najróżniejszym bodźcom, narzucając przy tym szaleńcze tempo. Dzieje się sporo, więc naprawdę trudno narzekać na nudę jeżeli lubimy ostrą sieczkę. Natomiast retro-klimat pod wieloma względami bardzo przypomina Bioshock, co zawdzięcza wszechobecnej architekturze socjalizmu, poczuciu odizolowania, skokami do lat pięćdziesiątych XX wieku oraz umiejętnemu połączeniu science-fiction z horrorem. Zresztą, wypadek z pierwiastkiem E99 budzi słuszne skojarzenia z substancją Adam, odpowiedzialną pośrednio za apokalipsę podwodnego miasta Rapture. W opisywanej produkcji bez trudu odnajdziemy echa drugiej odsłony Half-Life, F.E.A.R czy nawet S.T.A.L.K.E.R., co świadczy o niebywałej zręczności „żonglerskiej” twórców, potrafiących spożytkować dorobek gatunku i samemu dorzucić od siebie trzy grosze.
Dekadencka atmosfera Singularity bywa gęsta niczym zsiadłe mleko, choć nie jest to typowy survival-horror pokroju ściskającego trzewia Dead Space. Iście upiorna wizja katastrofy systematycznie ustępuje miejsca regularnej jatce, żeby ostatecznie zatracić sugestywny pierwotny wydźwięk, nad czym szczerze ubolewam. Ostatni etap to prawdziwe disko-piekło, gdzie przekąski serwuje sam diabeł w krótkich spodenkach. Aczkolwiek zanim ponury nastrój rozwieją odgłosy bezpardonowej rzezi, zdążymy nacieszyć się soczystym klimatem. Przybywszy na Katorga-12 zastajemy zdewastowane instalacje wojskowe, brudne ulice oraz opuszczone pojazdy, jakby wszyscy mieszkańcy wysypy nagle wyparowali. Zewsząd przemawia obdarty z majestatu „duch komunizmu”, poszarpane sztandary Związku Radzieckiego, propagandowe antyamerykańskie plakaty i pomniki wodzów narodowych, powoli przeistaczające się w ruinę. Przemierzając zaniedbane laboratoryjne korytarze instynktownie można wyczuć, że niezidentyfikowane zagrożenie jest coraz bliżej i lepiej trzymać naładowaną giwerę w gotowości. Jednak zanim wpadniemy na pierwszego mutanta doświadczymy także przelotnych wizji, częściowo wyjaśniających zdarzenia z przeszłości. Czytając zachowane notatki załogi, przeglądając filmy instruktażowe (zrealizowane na modłę... Bioshock) oraz odsłuchując dzienniki naukowców, powoli składamy strzępy informacji do kupy starając zrozumieć, komu zawdzięczamy obecny bałagan. Dyskretne sygnały, jak piłka spadające ze schodów, radosne śmiechy dzieci, szepty w mroku czy wyschnięte ciała pod ławkami uświadamiają, iż Katorga-12 była świadkiem straszliwej tragedii, której skutki będziemy niebawem zwalczać.
Singularity wzorem Call of Duty: Modern Warefare przypomina chwilami interaktywny film, garściami czerpiąc inspiracje z produkcji autorstwa Infinity Ward, czego Raven nawet nie próbuje ukrywać. Gra została skrupulatnie wyreżyserowana oraz szczelnie oskryptowana, co przekłada się na kompletną liniowość rozgrywki, ale jednocześnie podkręca jej intensywność. Spirala wydarzeń szybko nabiera rozpędu, scenka goni scenkę i pierwsza połowa Singularity zlatuje błyskawicznie. Pospieszne opuszczanie płonącego budynku, gdy slalomem wymijamy języki ognia dźwigając na plecach rannego laboranta, to jedynie inauguracja hardcorowej imprezy. Incydenty w których musimy podać komuś pomocną dłoń lub samemu narażeni jesteśmy na niebezpieczeństwo, przewijają się stosunkowo często. Czasami oślizgły potwór skoczy nam do gardła i powali na glebę łaskocząc jęzorem, innym razem fragment ściany prawie przygniecie nogi albo stracimy przytomność w wyniku wybuchu, obserwując jak zamglony obraz powoli zanika. Szczególnie emocjonująca jest ucieczka sprzed plutonu egzekucyjnego ze związanymi rękoma, gdzie zdani tylko na głos w słuchawce za... suwamy ile sił w nogach unikając świszczących kul. Niestety, im dalej w las tym paradoksalnie mniej drzew. Końcowe rozdziały mają wyraźnie uboższą formę, kładąc główny akcent na tyleż finezyjne co hurtowe pacyfikowanie nieprzyjaciół. Dzięki Bogu, że zabawa wciąż daje sporo satysfakcji - Singularity to przecież stuprocentowy shooter od weteranów branży.
Powiązane publikacje

Recenzja The Elder Scrolls IV: Oblivion Remastered - Pięknie odświeżony klasyk z zachowaną esencją oryginału
90
Recenzja Assassin's Creed Shadows - recykling w sosie azjatyckim. Ubisoft próbuje odbić się od dna skacząc na plecy feudalnej Japonii
130
Recenzja Avowed - powrót do świata znanego z Pillars of Eternity. Kawał dobrego cRPG z kilkoma potknięciami do dopracowania
127
Recenzja Kingdom Come Deliverance II - triumfalny powrót Henryka ze Skalicy. Pierwszy mocny kandydat do gry roku
150