Recenzja Napoleon: Total War - Viva La (R)evolution?
Gdzie jest generał?
Napoleon: Total War przynosi również sporo modyfikacji w warstwie taktycznej gry. Po pierwsze generał przestał być wyłącznie jednostką wpływająca na morale, co zaowocowało rozszerzeniem strefy jego wpływów na polu bitwy. Oddziały znajdujące się w zasięgu mogą teraz liczyć na wsparcie lub zwiększenie siły ognia. Niebagatelne znaczenie odgrywają przyboczni doradcy, charakteryzujący się pewnymi zdolnościami, jak rozpoznanie lotnicze czy zwiększeniem morale w krytycznym momencie. Dowódcy bardziej doświadczeni rozstawiają swoje dywizje w drugiej kolejności, zyskując dodatkową przewagę nad rywalami. Pewnym absurdem wydaje się jedynie fakt, że generał nie może definitywnie odjeść do krainy wiecznych łowów i zawsze po kilku turach wraca do czynnej służby. Suma summarum, instytucja naczelnego wodza sprawdza się nieźle i moim skromnym zdaniem już dawno powinna zostać właśnie tak przedstawiona. Przejdźmy jednak dalej, ściślej do zadań fakultatywnych jakie od czasu do czasu stawia przed nami gra. Zajęcie konkretnej osady albo po prostu zawiązanie sojuszu z danym państwem, niesie ze sobą oczywiście pewne korzyści. Może to być unikalna jednostka specjalna nieodstępna w inny sposób, jak... Legiony Polskie. Rodzimy akcent to tylko jeden z licznych przykładów dlaczego warto podejmować robótki na boku. Poza tym, jednostki szybciej awansują i wydają się sprawniejsze niż w Empire. Tak na marginesie, metamorfozie poddano też interfejs gry, czyniąc go bardziej przejrzystym i intuicyjnym. Drobnym acz miłym szczegółem (pomijając klimatyczne przygrywki marszowe) jest wprowadzenie poziomu morale widocznego na flagach, ułatwiające orientację w sytuacji kogo najpierw wesprzeć.
Epoka Napoleońska, to okres kiedy artyleria decydowała o być albo nie być, czego echa przebrzmiewają w opisywanej odsłonie Total War. Prawidłowo rozstawiona potrafi wywołać niemałe spustoszenie w szeregach wroga, niejednokrotnie przesądzając o wyniku starcia (toczonego w czasie rzeczywistym). W „gorących” monetach przydaje się możliwość przejścia w tryb ognia zaporowego, gdy działa strzelają szybciej, ale później muszą odczekać moment żeby ostudzić lufy. Miażdżąca siła artylerii zastanawia, ale ostatecznie skłonny jestem dać wiarę w skuteczność ówczesnego wsparcia ogniowego. Wielki „comeback” zliczyła także kawaleria, która wraz z premierą Empire popadła w niełaskę na rzecz piechoty. Szarża konnicy ponownie staje się kluczowym narzędziem do osiągnięcia upragnionego zwycięstwa, zaś poprzedzona serią z muszkietów zwyczajnie wymiata (szaserzy rox!). Drobne poprawki dotyczące m.in.: wyświetlania parametrów zmęczenia żołnierzy, dokładają kolejną cegiełkę pod fundamenty naprawdę udanego produktu. Byłbym zapomniał - pewne zmiany postąpiły także w sferze bitew morskich. Rzecz rozbija się o komendę „zakotwiczenia”, nakazującą marynarzom porzucenie aktualnych obowiązków i przystąpienie do naprawy okrętu. Pomimo iż z dyplomatami się pożegnaliśmy, po mapie nadal wędrują szpiedzy oraz dżentelmeni. Szpicle jak zwykle zajmują się sabotażem, odkrywaniem zamiarów oponenta i wyprowadzaniem jego armii w pole, więc tutaj nie uświadczymy istotnych transformacji. Natomiast dżentelmeni z chęcią pomogą przyspieszyć badania naukowe czy podżegać do buntu we wrogim mieście. Sztuczną inteligencję względem Empire: Total War wprawdzie poprawiono, ale idiotyczne pomyłki oraz niewykorzystane szanse nadal są udziałem SI. Komputer potrafi przegrać z kretesem pomimo posiadania przewagi, zaskakując nieporadnością oraz błędnymi decyzjami. Creative Assembly przy okazji kontynuacji musi solidnie na tym elementem popracować.
Słabo rozwinięty (albo raczej zaniedbany) moduł multiplayer zawsze był bolączką serii Total War, która pokornie czekała na upragnioną rewolucję. Sam zastawiam się jak to możliwe, że dotychczas traktowano po macoszemu ten aspekt gry. I chociaż Napoleon nie przynosi rozwiązań sieciowego podboju z prawdziwego zdarzenia, to poczynione kroki należy uznać za zmierzające we właściwym kierunku. Opcja „wizytacji” pozwala bowiem na zaproszenie do zabawy innego gracza, więc co za tym idzie, rozegranie bitew kampanii we dwoje. Rywal przejmuje dowodzenie nad armią komputerowego przeciwnika, odciążając z tego trudnego obowiązku SI i rywalizacja nabiera rumieńców. Znalezienie znajomych (albo przypadkowych osobników) do szybkiej partyjki przez STEAM nie powinno być problemem, a takowa możliwość niesamowicie zwiększa atrakcyjność opisywanego tytułu. Nic nie stoi także na przeszkodzie, aby podobnie potraktować potyczki lądowe oraz morskie. Fani Total War powinni czuć się usatysfakcjonowani. Pozostaje tylko pytanie, dlaczego skala potyczek nie jest adekwatna do epoki. Wszelako, walki z udziałem kilku tysięcy żołnierzy, podczas gdy faktycznie uczestniczyło w nich kilkadziesiąt tysięcy, wydają się jedynie miniaturką prawdziwych batalii.
Powiązane publikacje

Recenzja The Elder Scrolls IV: Oblivion Remastered - Pięknie odświeżony klasyk z zachowaną esencją oryginału
89
Recenzja Assassin's Creed Shadows - recykling w sosie azjatyckim. Ubisoft próbuje odbić się od dna skacząc na plecy feudalnej Japonii
130
Recenzja Avowed - powrót do świata znanego z Pillars of Eternity. Kawał dobrego cRPG z kilkoma potknięciami do dopracowania
127
Recenzja Kingdom Come Deliverance II - triumfalny powrót Henryka ze Skalicy. Pierwszy mocny kandydat do gry roku
150