Recenzja Call of Duty WWII PC - Stare wraca, bo nowe już było
- SPIS TREŚCI -
Trochę singla, trochę multiplayera
Call of Duty WWII jak wszystkie poprzedniczki jest stuprocentową zręcznościówką, dlatego nie oczekujciejakichkolwiek niuansów mających podnieść realizm, poza całkiem sugestywnym przedstawieniem działań wojennych. Prowadzenie ognia to wierna kopia mechaniki pamiętającej czasy pierwszego Modern Warfare. Trajektoria lotu pocisków jest zawsze idealnie prosta, dzięki czemu zdezelowanym rewolwerem zdejmiecie gościa przyczajonego za workami kilkaset metrów dalej, wystarczy tylko precyzyjnie ustawić kursor i headshot murowany. Strzelanie do niezbyt rozgarniętych nazistów uprzyjemnia bogaty arsenał, gdzie znajdziemy między innymi M1 Garand, STG-44, Luger, M1911, Panzerschreck, miotacz płomieni oraz MG-42. Szwankuje natomiast poprawność historyczna, ponieważ w bunkrach Normandii szwaby masowo posługują się PPSh-41PPSh-41, czyli popularną rosyjską pepeszą. Dźwigać możemy maksymalnie dwie giwery plus wyposażenie dodatkowe (granaty, miny), a jeśli chcielibyście zapytać o kwestię progresu bohatera, zdobywanie punktów doświadczenia i zdolności specjalnych - tutaj niczego takiego nie przewidziano. Call of Duty WWII jest zupełnie zwyczajną pierwszoosobową strzelaniną, pozbawioną elementów wychodzących poza sztywne gatunkowe ramy.
Jedno badziewie Sledgehammer Studios postanowiło niestety zachować - sekwencje QTE. Wcześniej ich obecność bywała średnio pożądana, stanowiły wszak typowy zapychacz, ale przynajmniej lekkostrawny oraz wymagający minimum kombinowania. Teraz postanowiono sprawę nieco utrudnić, ponieważ najpierw trzeba skierować kursor myszki w wydzielony obszar na ekranie i dopiero wtedy wcisnąć określony przycisk, żeby postać wykonała swoje działanie. Wszystko obarczono też bardzo krótkim czasem reakcji. Jeśli nie zdążymy zaliczamy zgon i musimy powtarzać durną czynność, kierując brzydkie słowa pod adresem programistów. Myślicie, że wystarczy zapamiętać konkretny klawisz, aby drugie podejście zakończyło się sukcesem? O naiwności! Za każdym razem trzeba klepnąć inny przycisk - czegoś równie wkurzającego dawno nie widziałem. Wybitnie średnio wypada też dubbing, miejscami przypominający amatorskie produkcje odgrywane przez aktorów drugiego sortu, chociaż oryginalną obsadę w osobach Jonathana Tuckera czy Jeffrey’a Pierce’a też trudno nazwać wybitną. Singla idzie jeszcze przetrawić, czara goryczy ulega zaś przelaniu w trybie zombie, gdzie poszczególne głosy dobrano fatalnie („O nie! Coraz więcej poległych żołnierzy!”).
Multiplayer jak zwykle stawia na dynamiczne i lekkochaotyczne grupowe starcia, którym daleko do wielkich bitew znanych z Battlefield. Efekt wojennej zawieruchy osiągnięto poprzez małe plansze, gdzie kontakt z przeciwnikiem jest kwestią zaledwie kilku sekund, więc nawet ograniczenie sprintu niespecjalnie przeszkadza. Skutkiem tego niezależnie od wybranego trybu, miałem wrażenie uczestnictwa w drużynowym deathmatchu. Bodajże raptem dwie mapki przełamują schemat, pozwalając trochę poszaleć na średnim dystansie, zatem maniaków Battlefield 1 nowy Call od Duty raczej odrzuci. Jest wprawdzie asymetryczny tryb Wojny wzorowany na Szturmie, gdzie jeden zespół atakuje wskazane pozycje, drugi natomiast broni newralgicznych punktów, aczkolwiek skala potyczek nie dorównuje konkurencji, pomimo iż koszenie graczy salwami MG-42 na plaży Omaha wypada bardzo przyjemnie. Rozgrywki sieciowe tracą niestety typowo drugowojenny klimat, ponieważ możemy stworzyć awatara o dowolnej aparycji, zaś ulepszenia giwer przyznawane za progres bohatera bardzo często są fikcyjne. Kolejnym problemem jest balans broni na poszczególnych planszach - karabiny bezdyskusyjnie rządzą w niewielkich dystryktach, podczas gdy snajperki (metodą quick scope) to podstawa na większych mapach. Reszta ekwipunku ma drugorzędne znaczenie, więc najczęściej wszyscy wybierają identyczne dywizje (dawnej klasy).
Zdecydowanie ciekawszą formą zabawy wieloosobowej są zombiaki, czyli kooperacyjny czteroosobowy tryb przetrwania, którego korzenie sięgają Call of Duty: World at War. Rozgrywka tradycyjnie polega na odpieraniu kolejnych watach umarlaków, zdobywaniu punktów otwierających przejścia, rozwijaniu naszej postaci, kupowaniu skuteczniejszego uzbrojenia oraz power-upów za lokalną walutę (wolty). Całość okraszono prostymi zadaniami wymagającymi ścisłej współpracy i dobrej znajomości mapy, nadającym Ostatniej Rzeszy nietuzinkowego charakteru, mocno przypominającego obydwie odsłony Left 4 Dead. Chociaż na razie udostępniono zaledwie jedną pełnoprawną planszę, to wystarczająco skomplikowaną, grywalną, wielopoziomową oraz klimatyczną, aby każdorazowo dostarczyć około godziny niezłej rozróby z umarlakami. Oczywiście jeśli dotrzemy do końca. Kolejne epizody pojawią się niebawem w płatnych DLC. Moim zdaniem to absolutnie najlepszy element Call of Duty WWII, nawet pomimo stosunkowo skromnej zawartości, jaki wreszcie powinien doczekać się osobnej produkcji. W obydwu przypadkach (zombie i multiplayer) nie zabrakło loot boxów z losowym wyposażeniem, które możemy kupować za prawdziwe pieniążki, a jeśli żałujemy gotówki, to przynajmniej powinniśmy oglądać szczęście innych graczy. Takie zachowania są nawet premiowane! Wiem, wiem, wiem... brzmi to naprawdę idiotycznie, ale takich dziwnych czasów dożyliśmy.
Powiązane publikacje

Recenzja The Elder Scrolls IV: Oblivion Remastered - Pięknie odświeżony klasyk z zachowaną esencją oryginału
91
Recenzja Assassin's Creed Shadows - recykling w sosie azjatyckim. Ubisoft próbuje odbić się od dna skacząc na plecy feudalnej Japonii
130
Recenzja Avowed - powrót do świata znanego z Pillars of Eternity. Kawał dobrego cRPG z kilkoma potknięciami do dopracowania
127
Recenzja Kingdom Come Deliverance II - triumfalny powrót Henryka ze Skalicy. Pierwszy mocny kandydat do gry roku
150