Recenzja Alice: Madness Returns - Wyznania schizofreniczki
- SPIS TREŚCI -
Kot, niby-żółw i imbryk
Trzeba przyznać, że design przeciwników w Alice: Madness Returs pozytywnie zaskakuje - równie wyczesanej galerii osobliwości ze świeca szukać. Bestiariusz to prawdziwa wylęgarnia dziwactw, których wygląd nie tyle straszy, co zdumiewa oraz każe się zastanowić, kim do jasnej cholery są twórcy tego tytułu? Demoniczny imbryk z trzema nogami i czerwonym okiem, smolisty glut o twarzy dziecinnej lalki, krab wyposażony w działo armatnie z cygarem w paszczy oraz gobliny ubrane w zastawę stołową, to tylko część menażerii. Żeby było zabawniej - każdy przeciwnik posiada słabe i mocne strony, więc wymaga obrania odmiennej taktyki. W Alice: Madness Returs zachodzi realna potrzeba kombinowania, ponieważ bez zmiany podejścia do określonego oponenta możemy co najwyżej dostać ataku apopleksji, kolejny raz zaliczając zgon. Jednych gagatków trzeba najpierw przewrócić bombą-królikiem i okładać maczugą, innych trafić w określony punkt oraz zamroczyć, zaś wyjątkowych twardzieli zmęczyć jeszcze bardziej wyrafinowanym sposobem. Sztuczna inteligencja przeciwników także nie zawodzi - bydlaki zręcznie wykonują zwody, unikają pocisków oraz wykorzystują chwilę naszej nieuwagi. Walka nawet na średnim poziomie trudności stanowi poważne wyzwanie.
Groteskowi adwersarze to oczywiście nie jedyne postaci zamieszkujące rozległą Krainę Dziwów, wszak spotkamy też rdzennych bohaterów powieści Lewisa Carrolla... zdeformowanych przez wyobraźnię ekipy Spice Horse oraz zapewne samego Americana McGees. Mentalny przewodnik Alicji, czyli kocur o spojrzeniu seryjnego mordercy i uśmiechu obłąkanego Jokera, to pierwsza znajoma „twarz” jaką ujrzymy po przekroczeniu bram światów. Odwiedzimy także Szalonego Kapelusznika rozłożonego na części pierwsze oraz kapitana Niby-Żółwia o głowie cielęcia i wyjątkowo markotnym usposobieniu (!?). Z białym królikiem w ogóle wiąże się głębsza paranoja - jego rola w całym spektaklu jest więcej niż istotna z punku widzenia fabuły. Oprócz fenomenalnie wykreowanych bohaterów pierwszoplanowych, występuje też plejada mniej lub bardziej zakręconych osobowości okazjonalnie przewijających przez ekran. Ryba w kształcie butelki, ostrygi tańczące kankana , mysz z drewnianymi kołami zamiast nóg... tego cyrku żaden fan kuriozum przegapić po prostu nie powinien.
Alice: Madness Returs jest tytułem szalenie wciągającym, szczególnie jeśli komuś nie przeszkadza połączenie Prince of Persia z Devil May Cry, ale prędzej czy później do rozgrywki zaczyna wkradać się monotonia. Skakanie, walka, skakanie, walka, cut-scenka, skakanie, walka... w pewnym monecie można doświadczyć uczucia przesycenia schematycznym charakterem zabawy. Jednak pomiędzy powtarzalnymi czynnościami i dialogami z postaciami niezależnymi, zaaplikowano sporo mini-gier wzorowanych na klasycznych produkcjach, wprowadzających mały powiew świeżego powietrza. Pomijając proste łamigłówki pokroju puzzli czy podchwytliwe zgadywanki, to Alice: Madness Returs zawiera jeszcze kilka przyjemnych odskoczni od rutyny dnia codziennego w Wonderland. Dwuwymiarowa platformówka przypominająca nieśmiertelne Mario czy wyzwania inspirowane Guitar Hero, otwierają skarbnicę ciekawych pomysłów. Świetnie prezentują się etapy w których kierujemy niewielkim statkiem i ciskając miny oraz kule armatnie, rozgramiamy ławice drewnianych rekinów i krabów-kanonierów - zupełnie jak w Pegazusowym Choujikuu Yousai Macross.
Pierwsza odsłona Alicji jest w pewnych kręgach uznawana za niemalże kultową, co akurat nie powinno dziwić, zważywszy na psychodeliczny klimat owego tworu z pogranicza sennego koszmaru i krwawej baśni. W kolekcji każdego maniaka nietuzinkowych gier American McGee's Alice powinna stanąć na półce obok takich legend jak Clive Barker's Undying, chociaż tytuł jest ze względu na swój wiek ciężko dostępny. I tutaj należą się twórcom gromkie brawa, bowiem dorzucili pierwszą odsłonę do sequela nie zapominając nawet o wprowadzeniu obsługi xBoxowego pada. Zamiast jednej, otrzymujemy więc dwie wykręcone niczym faworki w karnawale produkcje. Osoby z zaległościami mogą je zatem szybko nadrobić, zaś starzy wyjadacze odświeżyć wspomnienia z epoki panowania engine Quake III, kiedy do pełni szczęścia wystarczył Pentium III 500 MHz wspomagany 128 MB RAM i 16 MB akceleratorem 3D. Brakuje tylko solidnej porcji LSD ;] Swoją drogą, pomimo ponad dekady na karku American McGee's Alice wciąż prezentuje się przyzwoicie i przynosi sporo radochy.
Powiązane publikacje

Recenzja The Elder Scrolls IV: Oblivion Remastered - Pięknie odświeżony klasyk z zachowaną esencją oryginału
90
Recenzja Assassin's Creed Shadows - recykling w sosie azjatyckim. Ubisoft próbuje odbić się od dna skacząc na plecy feudalnej Japonii
130
Recenzja Avowed - powrót do świata znanego z Pillars of Eternity. Kawał dobrego cRPG z kilkoma potknięciami do dopracowania
127
Recenzja Kingdom Come Deliverance II - triumfalny powrót Henryka ze Skalicy. Pierwszy mocny kandydat do gry roku
150