Zgłoś błąd
X
Zanim wyślesz zgłoszenie, upewnij się że przyczyną problemów nie jest dodatek blokujący reklamy.
Błędy w spisie treści artykułu zgłaszaj jako "błąd w TREŚCI".
Typ zgłoszenia
Treść zgłoszenia
Twój email (opcjonalnie)
Nie wypełniaj tego pola
.
Załóż konto
EnglishDeutschукраїнськийFrançaisEspañol中国

Recenzja Grand Theft Auto V - Druga młodość GTA: San Andreas

Sebastian Oktaba | 27-09-2013 21:32 |

Trzech synów matka miała...

Grand Theft Auto V przynosi fundamentalne zmiany w konstrukcji rozgrywki, bowiem w odróżnieniu od poprzedników, gdzie zawsze mieliśmy do dyspozycji jednego bohatera, teraz równocześnie pokierujemy losami trójki zwyrodnialców. Pomiędzy postaciami możemy się nawet płynnie przełączać - wystarczy przytrzymać odpowiedni klawisz, wybrać ikonkę z facjatą i natychmiast zmieniamy perspektywę. Migracja jest dostępna praktycznie w dowolnym momencie zabawy, pomijając zawirowania fabularne wyłączające na pewien czas któregoś z gangsterów. Poza kontrolą protegowani są całkowicie samowystarczalni, algorytmy sztucznej inteligencji i skrypty działają bardzo sprawnie, więc milusińscy nie potrzebują naszego protektoratu w chwilach wolnych od rozpierduchy. Jeśli jednego z nich porzucimy na pustkowiu, to zamiast bezczynnie koczować pod gwiazdami, wróci do miasta taksówką i zatrzyma w nocnym klubie ze striptizem. Często po upływie kilkunastu minut zastaniemy cwaniaczków w odmiennym stroju, podczas podróży do bliżej niekreślonego punktu albo w niestandardowych sytuacjach np.: półnagich śpiących na plaży. Niezależność bohaterów to bardzo sprytna zagrywka, dodająca grze odrobiny nieprzewidywalności i smaczków, jakże istotnych przy budowaniu wiarygodnego klimatu.

Całkowita przeciwstawność charakterów, odmienne podejście do problemów czy wreszcie przynależność do różnych warstw społecznych - teoretycznie trzech muszkieterów kompletnie do siebie nie pasuje. Jest to jednak zabieg absolutnie zamierzony i ukierunkowany na podkreślanie kontrastów, zaś wszystkich łączy wspólne zamiłowanie do dużych pieniędzy, budujące nić porozumienia. Najpierw poznajemy Franklina, młodzieniaszka pochodzącego z murzyńskiego getta Los Santos, zdominowanego przez ziomali nieustannie jarających trawę, noszących ciuchy w stanowczo zbyt dużym rozmiarze i nadużywających słowa „czarnuch” względem swoich pobratymców. Rodzinna okolica nie należy do przyjemnych, ale imiennik trzydziestego drugiego prezydenta Stanów Zjednoczonych snuje ambitne plany, szukając poważnych kontaktów z przestępczym półświatkiem. Jest pracowity, zdeterminowany oraz umiarkowanie rozsądny, czego najbardziej brakuje pozostałym recydywistom. Ot, sympatyczny gość... tylko pozbawiony animuszu. Przy pozostałych gangsterach wygląda jak chłopaczek z dobrego domu, który przypadkowo dołączył do drużyny facetów z prawdziwymi jajami.

Drugi w kolejności pojawia się Michael - nieco sfrustrowany lecz dobrze ustawiony czterdziestolatek, który jest właścicielem okazałej willi w centrum miasta, puszczalskiej żony, dwójki głupich bachorów i ciężkiego bagażu tajemnic z przeszłości. Kryzys wieku średniego odreagowuje napadami agresji, jakie usiłuje stłamsić chodząc na terapię do pazernego doktorzyny zbijającego fortunę na podobnych gagatkach. Michael jest moim osobistym faworytem, gdyż oprócz usposobienia i reprezentowanego stylu (zalatuje włoszczyzną), historia tego człowieka wydaje się najciekawsza. Jako ostatni do ferajny dołącza Trevor - obsceniczny, wulgarny, obleśny i nieobliczalny kmiot o twarzy pospolitego menela - jego zdjęcie znajdziecie w encyklopedii obok terminu psychopata... Zresztą, przypomina Jacka Nicholsona z Lśnienia. Sylwetka wiejskiego twardziela wydaje się odrobinę przejaskrawiona, aczkolwiek nie sposób zaprzeczyć, że stanowi jedną z najbardziej barwnych osobowości stworzonych przez Rockstara. Dopiero po odblokowaniu trzeciej postaci, co zajmuje przynajmniej kilka godzin, Grand Theft Auto V rozpościera skrzydła wzbijając na wyżyny gameplay'owego kunsztu.

Możliwość przeskakiwania między protagonistami nie ogranicza się wyłącznie do luźnego śmigania po mieście, ale została wykorzystana w sposób optymalny tj.: korzyści z posiadania drużyny czerpiemy także w trakcie wykonywania regularnych zadań. Zyskujemy wtedy niesłychaną swobodę działania, zwłaszcza jeśli scenariusz pozwala na dowolne operowanie podopiecznymi, co nadaje kampanii iście filmowego rozmachu. Część zadań została oczywiście obarczona pewnymi restrykcjami personalnymi, jednak wraz z rozwojem wydarzeń przybywa wyzwań wymagających kombinowania, które dynamiką przebijają chyba wszystko, co dotychczas zaprezentowała seria. Spojrzenie na otaczającą nas rzeczywistość w pewnym stopniu zależy również od tego, czyją skórę aktualnie przywdziejemy. Rozpoczynając wątek zdradliwej żony Michaela nim samym, zobaczymy bardziej rozbudowaną scenkę, niż gdybyśmy podjęli wyzwanie arbitrażowo jako Franklin. Niestety, większość zleceń przypisano konkretnym osobnikom, zatem przejście gry wyłącznie jednym z łobuziaków definitywnie odpada. Suma summarum - wprowadzone zmiany naprawdę dobrze przemyślano i zręcznie zaimplementowano.

Bądź na bieżąco - obserwuj PurePC.pl na Google News
Zgłoś błąd
Sebastian Oktaba
Liczba komentarzy: 27

Komentarze:

x Wydawca serwisu PurePC.pl informuje, że na swoich stronach www stosuje pliki cookies (tzw. ciasteczka). Kliknij zgadzam się, aby ta informacja nie pojawiała się więcej. Kliknij polityka cookies, aby dowiedzieć się więcej, w tym jak zarządzać plikami cookies za pośrednictwem swojej przeglądarki.