Zestaw gracza według przepisu Razera
- SPIS TREŚCI -
Czas na chwilę relaksu w trakcie partyjki w ulubione gry i kilka nudnych testów syntetycznych. Służba nie drużba, jak to mówią... Wszystko po to, żeby zobaczyć czy wygląd DeathAddera idzie w parze z jego precyzją, ergonomią oraz niezawodnością. Od produktów z górnej półki można wymagać więcej, zatem gryzoń zostanie intensywnie zbadany. Pierw jednak obowiązkowa prezentacja zawartości pudełka, o której była mowa kilka akapitów wcześniej. Co my tu mamy dobrego? Czarne etui skrywa kilka broszurek oraz płytkę CD z programem konfiguracyjnym. W odróżnieniu od tego do Salmosy, tym razem otrzymujemy pełną wersję i nic z internetu ścigać nie trzeba (acz można). Instalujemy więc, żeby zobaczyć co ciekawego Razer nam zaoferuje.
Program zarządzający wygląda podobnie jak w innych produktach Razer. Z obsługą nie powinno być kłopotów, chociaż o polskiej wersji językowej można najwyżej pomarzyć. Cóż, bez „inglisza” dziś ani rusz. Wśród opcji znajdziemy te najważniejsze: przypisywanie funkcji klawiszom, makra, zmianę czułości oraz profile. Tutaj mała uwaga: mysz zawiesza się na kilka sekund przy zmianie DPI, ale zawsze wraca do życia. Reanimacja nie była ani razu potrzebna, trudno więc uznać to za wadę.
Zaglądając do zakładki z ustawieniami zaawansowanymi, można wyregulować ogólną czułość gryzonia oraz każdej z osi. Nie zabrakło także opcji akceleracji, prędkości przesuwania kursora czy prędkości rolki.
Test programem Mouserate na sprawdzenie częstotliwości pracy myszy nie przyniósł większych niespodzianek. Wartości 125 Hz i 500 Hz wypadają wręcz idealnie co do Hz. Dopiero przy 1000 Hz DeathAdder wyskoczył poza skalę. Nie wiem czym mogło to być spowodowane, ale poza tym incydentem mysz spisywała się świetnie.
Kolejny test polegał na sprawdzeniu niepożądanej obecności akceleracji wstecznej. Co się okazuje, zjawisko to nie istnieje w przypadku DeathAddera. Urządzenie jest precyzyjne i słucha się swojego właściciela niczym tresowany szczur. O gubieniu, odskokach i „świrowaniu” nie ma mowy. Podobne efekty zanotowano dla 450, 900 oraz 1800 DPI.
Co zaś się tyczy samych gier, tutaj czeka nas niemal czysta rozkosz. DeathAdder sprawuje się świetnie i jest bardzo precyzyjny, co można wywnioskować już po testach syntetycznych. Dalsze słodzenie nie ma sensu, więc pora skupić uwagę na innej ważnej kwestii - komforcie długotrwałego użytkowania. Wiadomo, że z tym może być rożnie, zaś dwa lub trzy tygodnie nie są wystarczającym okresem czasu żeby poznać nie tyle wszelkie zalety, co wady urządzenia. Aczkolwiek obcowanie z DeathAdderem to czysta przyjemność. Grając w kilka stosunkowo żywiołowych Fps (Call of Duty V i Unreal Tournament 3) nawet po kilku godzinach nie odczuwałem dyskomfortu. Moja ręka zadziwiająco polubiła się z opisywaną myszką, zaś w połączeniu z dobrą podkładką stworzyły duet doskonały. Tylko boki, skore do brudzenia, psują nieco ogólny efekt. Wniosek? Około150 zł jakie należy wydać, aby stać się legalnym posiadaczem DeathAddera to całkiem sensownie zainwestowane pieniążki.
Powiązane publikacje

Test klawiatury mechanicznej be quiet! Light Mount - Bardzo cichy gamingowy model z efektownym podświetleniem
6
Test klawiatury mechanicznej be quiet! Dark Mount - Cicha jak membrana, modułowa i niezwykle bogato wyposażona
43
Jaka myszka do grania? Jaka klawiatura mechaniczna? Poradnik zakupowy i polecany sprzęt dla graczy na kwiecień 2025
81
Test klawiatury mechanicznej Genesis Thor 660 G2 - Niewielka, bezprzewodowa i doprawiona przełącznikami Gateron
28