Recenzja Sony LinkBuds Open. Z całą pewnością są to słuchawki nietypowe, ale czy warto je kupić? Sprawdzam
- SPIS TREŚCI -
Sony LinkBuds Open - jakość wykonania, ergonomia, komfort, etui
Sony LinkBuds Open wyróżniają się pod kilkoma względami, ale z pewnością jednym z najważniejszych jest stylistyka. Główną częścią obudowy jest korpus, w którym umieszczono elektronikę i akumulator. Jest on wykonany z tworzywa sztucznego i bardzo pękaty. Do tego stopnia, że ma wręcz kształt kulisty i przypomina wyrośniętą borówkę, zwłaszcza jeśli ktoś wybierze słuchawki w wersji fioletowej (oprócz tego jest biała i czarna). Na zewnątrz korpusu widoczny jest otwór mikrofonu, tylko jeden w każdej słuchawce, ponieważ nie ma tutaj funkcji ANC. Oprócz tego pod powierzchnią kryje się panel dotykowy, który najwyraźniej otacza mikrofon (przynajmniej częściowo), bo gesty dotykowe rozpoznawane są po obu jego tronach. Temat jakości obsługi dotykowej poruszę podczas opisywania aplikacji.
Nie da się przeoczyć tego, że na cały korpus naciągnięta jest silikonowa nakładka, z bardzo miękką “powietrzną” wypustką, która na tej kulistej główce przypomina czapkę smerfa. Dlaczego “powietrzną”? Ponieważ jest ona wewnątrz pusta, a po założeniu utrzymuje do pewnego stopnia ciśnienie powietrza. Jej funkcja jest prosta: zmniejszanie ryzyka wypadnięcia słuchawek z uszu, co… nie sprawdza się niestety (a przynajmniej nie w moich uszach). Główny korpus z elektroniką jest relatywnie ciężki, a element wchodzący do ucha jest bardzo lekki i nie ma żadnej uszczelki zwiększającej tarcie. Ponadto jest on tylko w jednym rozmiarze, więc np. w moich uszach spoczywa z lekkim luzem. Efekt jest taki, że ja z tymi słuchawkami mogę pracować przy komputerze i mogę chodzić, ale w przypadku biegania, cytując klasyka jest “tak średnio, bym powiedział, tak średnio”. A jeśli chodzi o ćwiczenia na siłowni, to LinkBuds Open u mnie całkowicie odpadają, bo wypadają mi z uszu średnio raz na minutę. Być może u niektórych osób taka sytuacja nie będzie miała miejsca, zwłaszcza jeśli ktoś ma trochę mniejsze / ciaśniejsze uszy.
Ogólną jakość wykonania oceniam jednak bardzo wysoko, podobnie jak wygodę podczas spokojnego noszenia. Słuchawki są lekkie, obłe i można zapomnieć, ze się je nosi, do momentu, aż nie poczujemy, ze jedna wypada z ucha. Warto też dodać, że wspomniane czapeczki silikonowe można wymienić na inne, w różnych kolorach: popielatoróżowy, zielony, popielatoniebieski, popielatofioletowy oraz czarny. Ich koszt to około 45 - 50 zł za parę, w sumie dość drogo, jak na małe gumki nakładane na słuchawki. Efekt jest taki, że pomimo oferowania tylko trzech wersji kolorystycznych, słuchawki można wzbogacić o dodatkowe akcenty barwne (najlepiej wygląda to w połączeniu z białymi słuchawkami). Domyślne, fabryczne nakładki są tylko przezroczyste (jedna para). Wewnętrzna część korpusu mieści w sobie metalowe styki do ładowania akumulatora oraz czujnik zbliżeniowy, dzięki któremu działa funkcja automatycznej pauzy po wyjęciu słuchawek z uszu oraz wznawiania odtwarzania po ponownym włożeniu.
Najbardziej nietypowa jest jednak część wchodząca do ucha. Ma ona kształt klasycznego amerykańskiego pączka z dziurą w środku (donut). Owa dziura ma oczywiście przekazywać zewnętrzne dźwięki do ucha użytkownika, natomiast sam przetwornik dynamiczny o średnicy 11 mm jest umieszczony w pierścieniu wokół niej. Wygląda to cudacznie, ale… działa. Na wewnętrznej części tego są rzecz jasna otwory, przez które wydostaje się dźwięk (ciśnienie akustyczne). Jak już wspomniałem wcześniej, element wchodzący do ucha nie ma żadnej nakładki zwiększającej tarcie i pozwalającej zwiększyć jego rozmiar. Z tego powodu w moich uszach słuchawki spoczywają trochę za luźno i relatywnie często wypadają podczas pochylania głowy lub potrząsania nią.
Jak przystało na słuchawki całkowicie bezprzewodowe (TWS), są one sprzedawane w komplecie z etui ładującym. Ma ono wymiary około 46 x 46 x 29 mm, więc jest małe. Wykonano je z dwóch rodzajów tworzywa sztucznego: dolna część oraz całe wnętrze mają matową powierzchnię i jednolity kolor, a górne wieczko jest błyszczące i ma wtopione ślady ciemniejszego tworzywa, co daje efekt podobny do marmuru. Ważną informacją, którą trzeba podkreślić, jest brak ładowania indukcyjnego (bezprzewodowego) w etui. Słabo jak na słuchawki za ponad 700 zł. Nawet znacznie tańsze modele mają tę funkcję. W efekcie ogniwo ładować można tylko za pomocą przewodu z wtykiem USB-C. Port znajduje się z tyłu etui, obok przycisku do ręcznego wymuszenia parowania Bluetooth. Z przodu jest też dioda informująca o ładowaniu. Oprócz tego w opakowaniu znaleźć można krótki, około 10-centymetrowy przewód USB-A do USB-C oraz klasyczną papierologię. Żadnych dodatkowych nakładek silikonowych z dłuższą lub krótszą wypustką (a szkoda).
- SPIS TREŚCI -
Powiązane publikacje

Recenzja Xiaomi Buds 5 Pro. Rewelacyjna jakość dźwięku, ale sporo funkcji tylko dla smartfonów Xiaomi
17
Recenzja Hator Phoenix 2. Słuchawki do gier z ANC, Bluetooth 5.4, LDAC i dwoma mikrofonami za niecałe 450 zł
11
Recenzja 70mai 4K Omni. Bardzo wysoka jakość wideo, nagrywanie w 360 stopniach, wiele przydatnych funkcji, ale dość wysoka cena
18
Recenzja Corsair Void Wireless v2. Bezprzewodowe słuchawki gamingowe do PC, PS5 i smartfona, ze świetnym czasem pracy
5