Recenzja Wolfenstein 2009 PC - Aufiderzein Blazkowicz!
- SPIS TREŚCI -
Britisz Komando! Ju hef noł czens tu eskeip!
Opisywany tytuł pomimo oczywistych podobieństw, znacznie różni się od doskonałego Return to Castle Wolfenstein. Realia i tematyka pozostały niezmienione, niestety sporo z dawnej atmosfery bezpowrotnie przepadło. Elementy okultystyczne nadal są wszechobecne, aczkolwiek niektóre zostały zmarginalizowane podczas gdy inne przesadnie wyeksponowano. Aura tajemnicy została złożona na ołtarzu fantastyki, przez co Wolfenstein wydaje się znacznie bardziej oderwany od rzeczywistości niż RTCW. Zombie oraz super żołnierze zwyczajnie powszednieją w porównaniu do obecnych wynaturzeń. Nie każdemu taki stan rzeczy będzie odpowiadał, niemniej Raven dobrze odrobił pracę domową. Wolfenstein jest niesłychanie dynamiczny, kipiący od strzelanin oraz krwawej jatki. Pojawiło się również kilka nowych rozwiązań lecz Wolf to nadal rasowe, bezpretensjonalne Fps oferujące potężną dawkę czystej grywalności. Widać, że programiści inspirowali się serią Call of Duty o czym świadczy wygląd kompasu z zaznaczonymi celami misji. Zniknął także pasek energii życiowej, pojawił się natomiast znacznik granatów. Brakuje jedynie filmowego rozmachu oraz wyreżyserowanych scen, które jednak z powodzeniem zastępuje wartka, bezpardonowa młócka. Trup ściele się gęsto niemal na każdym kroku. Purpurowa jucha obficie tryska z rozszarpanych ran, głowy wybuchają, zaś kończyny malowniczo fruwają w powietrzu. Animacje zgonów wykonano bardziej niż gut. Gdyby alianci posiadali w szeregach przynajmniej jednego prawdziwego Blazkowicza, wojna skończyła by się już 1940 roku. Do konkretów przechodzimy bardzo szybko o czym świadczyć może fakt, że pierwszą giwerą jaką pochwycimy nie będzie nóż bądź Luger, lecz pistolet maszynowy MP 40. Chwilę później pojawiają się pierwsi smakosze ołowiu rodem z Wermachtu, nie pozwalający lufie wystygnąć. W trakcie exodusu wymordujemy dziesiątki, steki, nawet tysiące szkopów oraz pozostałego ścierwa. Gra usatysfakcjonuje każdego, kto liczył na stosunkowo nieskomplikowaną rzeźnię. Ciekawe, jak Wolfenstein sprzeda się w kraju nad Odrą, bo w entuzjazm rodaków nie śmiem wątpić.
Istotne zmiany dotknęły także sposobu w jaki zwiedzamy świat gry. Dotychczas stale podążaliśmy naprzód, pozostawiając za sobą tylko zgliszcza oraz podziurawione zwłoki. Charakter zabawy pozostał liniowy, aczkolwiek tym razem zdecydowano się na kompletnie odmienne rozwiązanie. Zaimplementowano namiastkę swobody, bowiem dzielnice miasteczka Isenstadt pełnią rolę bazy wypadowej. Właśnie z tych lokacji będziemy się przemieszczać w rejony związane z wykonaniem konkretnych zadań. Cała osada składa się raptem z kilkunastu ulic i przejść, zatem nie mamy do czynienia z rasowym sanboxem. Osoby związane z ruchem oporu tudzież inną organizacją oferują nam najróżniejsze, najczęściej zaś samobójcze misje. Dalej pozostaje już tylko uzupełnienie zapasów i odszukanie przejścia, aby kontynuować rozpoczętą robotę. W praktyce wiele się nie zmieniło. Jedynym poważnym mankamentem takiego zabiegu pozostaje przymus wracania do Isenstadt, co po niedługim czasie staje się zwyczajnie uciążliwe. Problem polega nie tylko na stracie cennych minut lecz nieustannych potyczkach z adwersarzami. Wielką zagadką jest dla mnie, dlaczego niezliczone niemieckie oddziały ciągle się odradzają i ponownie musimy wysyłać przyjemniaczków do krainy przodków. Naziści, jak to naziści, w latach 1939-1945 zajmowali się raczej prostymi sprawami: patrolami, strzelaniem do osób nie przestrzegających godziny policyjnej itp. więc nasza skromna osoba natychmiast zwraca ich uwagę. Skutek? Zbyt duża ilość strzelanin zaczyna odrobinę męczyć. Z drugiej strony straszące pustkami ulice dobrego wrażenia również by nie wywarły. Skala zjawiska nie jest tak dotkliwa jak w przypadku Far Cry 2 lecz ekipa Raven mogła się bardziej postarać. Wystarczyło wprowadzić wskaźniki kontroli nad dzielnicami, tym bardziej że NPC często wspierają Blazkowicza w walce z okupantem.
Po niespełna dwóch godzinach intensywnych przygód w nasze ręce wpada drugi tajemniczy medalion. Niepozorne świecidełko oferuje więcej niż można by się spodziewać - czyniąc z Blazkowicza niemal boga. Ściskając w ręku pradawny artefakt zyskujemy... moc przenoszenia się do innego wymiaru - Czarnego Słońca. Owszem, brzmi niedorzecznie, chociaż bez używania tegoż talizmanu obejść się nie sposób. W momencie aktywacji oprócz kolorystyki, także postrzegana przez nas rzeczywistość ulega gruntownym przeobrażeniom. Upiorna zieleń oraz intensyfikacja światła, to tylko aspekt wizualny. WOAL oferuje znacznie więcej praktycznych atrakcji. Sposobność używania niewidocznych przejść, spowolnienie czasu, uwidacznianie wrażliwych punktów oponentów czy łatwiejsze ich namierzanie to dopiero początek. Niejednokrotnie wykorzystamy zdobycz do sforsowania przeszkód terenowych, pułapek bądź rozprawienia się z trudniejszym przeciwnikiem. Trzeba niestety zauważyć, że zagadki wymagające pomocy WOAL są raczej proste i tendencyjne. Pomimo tego projektanci poziomów wyraźnie oznaczyli miejsca interakcji, zupełnie jakby wątpili w inteligencję oraz spostrzegawczość graczy. Nie jest to jednak absolutnie zbędny bajer. WOAL to coś więcej niż pusta przestrzeń stworzona specjalnie na potrzeby Blazkowicza. Po drugiej stronie żyją mroczne istoty, niekoniecznie zadowolone z faktu naruszania ich terytorium przez naszą postać. Początkowo zagrożenie nie występuje, ba, nawet z powodzeniem wykorzystujemy pomniejsze okazy. ale kres sielanki następuje stosunkowo szybko. Potencjał ofensywno-defensywny medalionu systematycznie rośnie, zaś energii go zasilającej mamy wszędzie pod dostatkiem – dosłownie emanuje spod ziemi. Osobiście nie byłem zachwycony obecnością aż tak „kosmicznych” pomysłów, gdyż spodziewałem się czegoś na miarę Return to Castle Wolfenstein. Oczekiwałem porcji okultyzmu i naciąganych faktów, czyli niczego nowego. Otrzymałem zaś produkt przypominający Prey skrzyżowany z Soul Reaver, które to przecież z Drugą Wojną Światową niewiele mają wspólnego. Sam nie wiem jakim cudem wszystko trzyma się kupy, jednocześnie świetnie sprawdzając w trakcie zabawy.
- SPIS TREŚCI -
Powiązane publikacje

Recenzja The Elder Scrolls IV: Oblivion Remastered - Pięknie odświeżony klasyk z zachowaną esencją oryginału
91
Recenzja Assassin's Creed Shadows - recykling w sosie azjatyckim. Ubisoft próbuje odbić się od dna skacząc na plecy feudalnej Japonii
130
Recenzja Avowed - powrót do świata znanego z Pillars of Eternity. Kawał dobrego cRPG z kilkoma potknięciami do dopracowania
127
Recenzja Kingdom Come Deliverance II - triumfalny powrót Henryka ze Skalicy. Pierwszy mocny kandydat do gry roku
150