Zgłoś błąd
X
Zanim wyślesz zgłoszenie, upewnij się że przyczyną problemów nie jest dodatek blokujący reklamy.
Błędy w spisie treści artykułu zgłaszaj jako "błąd w TREŚCI".
Typ zgłoszenia
Treść zgłoszenia
Twój email (opcjonalnie)
Nie wypełniaj tego pola
.
Załóż konto
EnglishDeutschукраїнськийFrançaisEspañol中国

Recenzja Supreme Commander 2 - Deus Ex Machina

Sebastian Oktaba | 09-04-2010 12:16 |

Zmiany, zmiany...

Nie tylko gospodarowanie zasobami w Supreme Commander 2 przeszło modyfikacje, ale również wielkość map na jakich toczą się starcia nie ominęły rewolucje. Niestety, wbrew przypuszczeniom, obszar działań wcale nie urósł lecz zauważalnie zmalał. Wcześniej misje były długie, zaś kolejne fragmenty terenu odkrywaliśmy wraz z rozwojem wydarzeń - co miało swój niekwestionowany urok. Teraz plansze w kampanii gabarytami raczej nie powalają, niektóre są wręcz skandalicznie małe. Pomimo iż ulokowanie wrogiej bazy wciąż pozostało początkowo nieznane, dziecinnie łatwo wydedukować gdzie się faktycznie znajduje i wtedy z niespodzianki nici. Efekt zabiegów uszczuplających jest taki, że w Supreme Commander jeden scenariusz potrafił trwać dobre kilka godzin, podczas gdy w sequelu ukończenie najbardziej wymagających zajmuje około osiemdziesięciu minut. Kolejność rozdziałów została nam odgórnie narzucona (United Earth Federation, zakon Illuminati i na końcu Cybranie), ale w trakcie zaliczania głównego wątku odwiedzimy całkiem sporo rożnych miejsc. Zaczynamy na skalistych pustkowiach, aby zaraz przeskoczyć na przedmieścia metropolii i tropikalne wyspy o piaszczystych plażach. Obserwowanie pola walki zostało nietknięte, można zatem przejść płynnie od kamery z lotu ptaka, poprzez widok klasycznie izometryczny na zbliżeniu dowolnego obiektu kończąc. Drobnostką, ale jakże użyteczną jest automatyczne łączenie jednostek w grupy, ułatwiające zarządzanie siłami zbrojnymi.

Suma summarum, druga odsłona Supreme Commander w kwestii taktycznej nadal przypomina hack'n'slash pomieszany z RTS, gdzie w przeważającej liczbie przypadków wygrywa ilość, a niekoniecznie jakość. W tym szaleństwie jest reguła, wszak pięćdziesiąt lichych robotów może z powodzeniem obalić nawet największego mecha - przy podobnym koszcie inwestycji. Armie składają się nie z dziesiątek, lecz setek jednostek i wtedy walki przybierają iście spektakularny wymiar. Chmary czołgów, samolotów czy okrętów ścierają się razem, rozświetlając ekran salwami, wybuchami oraz promieniami laserów. I to jest właśnie kwintesencja SC, które nie powstało z myślą o wytrawnych strategach uwielbiających zagmatwane sytuacje, tylko miłośnikach masowego i epickiego rozpierdzielu. Czasami zapanowanie na tym bałaganem bywa kłopotliwe, gdy oddziały zderzą się ze sobą zlewając w jedną bulgoczącą od wystrzałów masę, niemniej wystarczy trochę wprawy żeby się w tym rozgardiaszu odnaleźć. Tak czy owak, satysfakcja z rozsmarowywania przeciwników jest na tyle duża, aby osiemnaście misji przygotowanych dla pojedynczego gracza zleciało w przyjemnej atmosferze. Jeżeli kogoś rozpiera ambicja, oprócz głównych celów czeka na niego także szereg zadań pobocznych i achievementy do zdobycia. Dalej pozostaje już tylko tryb multiplayer, znacznie przedłużający żywotność opisywanego tytułu.

Zbliżając się powoli do końca recenzji, nie pozostaje nic innego jak ponarzekać jeszcze na to i owo, prawda? Listę otwiera znienawidzony przez wielu STEAM, ściślej zaś sposób w jaki instaluje się gra. Zdziwiło mnie, gdy Supreme Commander 2 zażądał tylko 2GB wolnej przestrzeni na dysku twardym - podejrzanie niewiele. Złe przeczucia okazały się uzasadnione. Około drugie tyle danych musiałem ściągnąć z internetu, więc zanim na dobre ruszyłem ku międzygalaktycznej rozróbie upłynęło kilka stanowczo zbyt długich godzin. Niska to jednak cena za pozbycie się systemu GPGnet, słynącego ze swojej niestabilności. Osobiście, choć to wybitnie subiektywna uwaga, niespecjalnie przydało mi do gustu przedstawienie Fog of War. Mgła niby jest, aczkolwiek jakby rozrzedzona i na domiar złego jednostki często strzelają dalej niż widzą (?). Odrobinę brakuje możliwości formowania oddziałów w szyki bojowe, które zapewne nie zdałoby tutaj egzaminu, ale ich obecność byłaby miłym dodatkiem. Ostatnią wadą, potrafiącą wyprowadzić z równowagi nawet samego Dalajlamę, okazuje się niemożliwość przerwania filmików wyświetlanych w trakcie i pod koniec każdej misji. Jeżeli przypadkiem zdarzy się, iż będziemy zmuszeni do rozpoczęcia scenariusza od początku, to ponowne musimy wysłuchać kwestii wypowiadanych przez niezbyt charyzmatycznych bohaterów. Dlaczego tak bardzo irytuje pozornie drobna niedogodność? Cóż, przerywniki nie są ani porywające, ani specjalnie efektowne i jednorazowe ich obejrzenie w zupełności powinno wystarczyć.

Bądź na bieżąco - obserwuj PurePC.pl na Google News
Zgłoś błąd
Sebastian Oktaba
Liczba komentarzy: 0
Ten wpis nie ma jeszcze komentarzy. Zaloguj się i napisz pierwszy komentarz.
x Wydawca serwisu PurePC.pl informuje, że na swoich stronach www stosuje pliki cookies (tzw. ciasteczka). Kliknij zgadzam się, aby ta informacja nie pojawiała się więcej. Kliknij polityka cookies, aby dowiedzieć się więcej, w tym jak zarządzać plikami cookies za pośrednictwem swojej przeglądarki.