Recenzja Serious Sam: BFE - Dla mnie bomba! No prawie...
- SPIS TREŚCI -
Why so serious?
Sieczka do potęgi n-tej jest codziennością Sama Stone'a, który nieustannie dziesiątkuje hordy najróżniejszych przeciwników z nieskrywaną przyjemnością, jakby zaspany odgrzewał poranną owsiankę. Zanim ktokolwiek stanie na drodze rozrywkowego chojraka, powinien sprawdzić swoją polisę ubezpieczeniową, ale najwyraźniej kosmici nie dostali odpowiednich wytycznych z centrali. Cóż, zabawa polega głównie na mordowaniu, zatem w stosunku do poprzednich odsłon niewiele się zmieniło i wiernych fanów Sama nie czeka żadna przykra niespodzianka. Przeciwnicy nadal nacierają stadnie, wykazują zaawansowane stadium głupoty oraz ochoczo przyjmują ołowiane pestki, rakiety, kule armatnie czy wiązki lasera na klatę. Motłochu pragnącego zginąć z ręki Stone'a jest tak wiele, że momentami cały zapas amunicji mini-guna nie wystarcza, żeby położyć trupem wszystkich oponentów. Zresztą, posłuchajcie sami...
Biegnę przez zdezelowany parking pełen rozpadających się budynków i wraków samochodów, aby uratować oblężonych kompanów - nagle zza wzgórza wyskakuje „kamikaze”, który trzyma w rękach dwie dorodne bomby i zmierza prosto w moim kierunku. Jeden precyzyjny strzał, dodatkowo skwitowany niewybrednym komentarzem załatwia sprawę, ale sytuacja przybiera nieoczekiwany obrót, kiedy kolejnych kilkudziesięciu podobnych typków z donośnym „aaaaa!” na ustach postanawia pomścić kolegę. Hołdując mądremu staropolskiemu przysłowiu - gdy dają to bierz, jak biją sp***** - czym prędzej wziąłem więc nogi za pas, pacyfikując nabiegających oszołomów z bezpiecznego dystansu oraz podziwiając, jak eksplodując czerwoną breją, gubią kończyny i dewastują najbliższą okolicę. Żadnego myślenia, kombinowania i skryptów - tylko soczysta rzeź!
Innym razem w drodze do Wielkiej Piramidy musiałem przejść przez opustoszałe osiedle, którego ruiny od razu wzbudziły moje podejrzenia, jak się chwilę później okazało - zupełnie słusznie. Pokaźnych rozmiarów arena z platformami wypełnionymi amunicją oraz apteczkami, zwiastowała rychłe kłopoty... Nie minęło kilka sekund, a lazurowe niebo nad Egiptem zaczęły przysłaniać klucze kaczek wędrujących na południe... nie... sekundka... to były dziesiątki harpii! Wyjątkowo obrzydliwe skrzyżowanie niewiasty z ptaszyskiem nacierały chmarami, ale podręcznym arsenałem przetrzepałem zołzom piórka, chociaż ledwo nadążałem z wymianą magazynków... Finito? Dalej było jeszcze weselej - ubiłem z pół tysiąca bestii w niecałe dziesięć minut! Podobnych maratonów wymagających szaleńczego prucia do wszystkiego co biega, skacze i fruwa przygotowano setki, jeśli nie tysiące.
Serious Sam: BFE jest jedną, wielką, niekończącą się masakrą - Hard Reset czy Bulletstorm wyglądają przy tytule Croteam, jak przystawka przed właściwym daniem w postaci najnowszej części perypetii Poważnego Sama. Tutaj każdy nabój znajdzie swoje przeznaczenie i naprawdę nie sposób narzekać na deficyt akcji, aczkolwiek zgraje wrogów potrafią przytłoczyć i zdezorientować, zwłaszcza kiedy jucha zalewa pół ekranu, a drugie pół wypełniają wybuchy. Widok kilkudziesięciu wrogów jednocześnie, napierających z każdej możliwej strony, to pospolity obrazek w Serious Sam: BFE. Zadeklarowanych fanów oldschoolowych strzelanin taka perspektywa powinna uradować, natomiast wychowani na Call of Duty: Modern Warfare mogą poczuć lekki dyskomfort, wynikający z kompletnego braku skryptów, podchodów czy usystematyzowania rozgrywki.
Powiązane publikacje

Recenzja The Elder Scrolls IV: Oblivion Remastered - Pięknie odświeżony klasyk z zachowaną esencją oryginału
89
Recenzja Assassin's Creed Shadows - recykling w sosie azjatyckim. Ubisoft próbuje odbić się od dna skacząc na plecy feudalnej Japonii
130
Recenzja Avowed - powrót do świata znanego z Pillars of Eternity. Kawał dobrego cRPG z kilkoma potknięciami do dopracowania
127
Recenzja Kingdom Come Deliverance II - triumfalny powrót Henryka ze Skalicy. Pierwszy mocny kandydat do gry roku
150