Recenzja Risen PC - Nowe szaty Gothic
- SPIS TREŚCI -
Uwięziony w raju
Nie powinno być żadnym zaskoczeniem, iż główna postać zostaje nam odgórnie narzucona. Wszak to pielęgnowana od dekady tradycja. Żadnego modelowania twarzy, wybierania płci, preferencji politycznych, znaków zodiaku, orientacji seksualnej czy koloru włosów zwyczajnie nie uświadczymy. Indywidualizm trzeba pokornie odstawić na inną półkę. Szkoda, tym bardziej iż gusta bywają różne. Ostrzyżony na jeżyka bezimienny bohater urodą przypomina Michaela Scofielda, niespecjalnie wpasowując się w fantastyczne realia. Wniknięcie w skórę protegowanego przychodzi odrobinę trudniej niż w przypadku „starego” zarośniętego znajomego. Choć nie jest to gra polegająca stricte na odtwarzaniu ról, wpływu na wygląd ewidentnie brakuje. Rozwój herosa pozostał dokładnie taki, jakim go zapamiętaliśmy - czyli niezbyt skomplikowany. Podstawowych cech opisujących postać mamy raptem trzy: siłę, zręczność oraz mądrość, które przekładają się na pojętność (czary) i obrażenia (broń). Prawdziwy banał, na tle których umiejętności dostajemy istne zatrzęsienie. Wśród ”skilli” nie mogło zabraknąć zarówno technik niezbędnych dla wojownika, maga, kowala lub złodzieja, niemniej w grze nie uświadczymy szablonowych archetypów. Risen raczej nie przypadnie do gustu zatwardziałym klasowcom, którzy mają kaprys wykreować wyłącznie zbrojnego rycerza lub czarnoksiężnika. Tutaj trzeba stworzyć elastycznego chojraka, potrafiącego załatwiać sprawy nie tylko w prymitywny sposób. Zdolność otwierania zamków bywa nieoceniona, chociaż towarzysząca czyszczeniu kuferków mini-gierka nie jest najwyższych lotów. Podstawy kradzieży kieszonkowej, alchemii i pozyskiwania rud metali wydają się obowiązkowe dla wszystkich, którzy chcą posmakować Risen pełną gębą. Wszak odpowiednie przeszkolenie pozwala zwiedzić często nieodstępne miejsca, rozwiązać więcej questów czy pozyskać przydatne przedmioty zwiększając satysfakcję z gry. Podobnie jak niegdyś, zanim opanujemy jakąkolwiek sztukę musimy dysponować odpowiednią ilością punktów nauki oraz znaleźć właściwego nauczyciela. Nic dodać nic ując - kwintesencja Gothic, co należy postrzegać jaki niekwestionowany atut Risen. System jest przejrzysty, logiczny oraz intuicyjny. Odnajdą się w nim zarówno weterani, jak i nieopierzeni nowicjusze. Słowem, deja vu...
Żaden cRPG nie obejdzie się bez pozyskiwania cennego doświadczenia, te zaś nierozłącznie związane jest z zadaniami. Scenariusz, pomimo sztampowego wydźwięku oraz liniowości wciąga bardziej niż można przypuszczać. Intryga podzielona na cztery rozdziały rozkręca się powoli, stopniowo ujawniając kolejne fakty. Z Wiedźminem, ani tym bardziej ponadczasowym Plansescape Torment konkurować jednak nie może. Autorzy postanowili natomiast mocno zaakcentować przymus wyboru jednej z frakcji, który determinuje dalszy rozwój wydarzeń. Jeżeli, dajmy na to, przyłączymy się do Inkwizycji, buntownicy nie zlecą nam już większości zadań i vice versa. Odetniemy się także od nauczycieli zasilających ich szeregi. Deklaracja przynależności łączy się więc nierozerwalnie ze ścieżką kariery. Działanie na dwa fronty ze względu na konflikt interesów będzie poważnie ograniczone. Pomysł zaiste interesujący z tego względu, że po skończeniu przygody można ją z powodzeniem rozegrać raz jeszcze. Odkryjemy wtedy uroki posługiwania się innym orężem, nowe lokacje i spojrzymy w odmienny sposób na otaczającą rzeczywistość. Przy tym należy uważać, aby siłą (!) nie zostać zaciągniętym do „Białych Szat”. Zadania poboczne, oprócz nieodzownych podaj/przynieś/pozmiataj, również przyjemnie zaskakują. Przewidziano nawet misje detektywistyczne, wymagające zasięgnięcia języka i odrobiny dedukcji. Zagadki dla wprawionego gracza okażą się prościutkie niczym przysłowiowy drut, ale ważne że w ogóle występują. Niezmiernie cieszy wielorakość rozwiązywania niektórych palących problemów. Jeżeli od pewnego NPC musimy wyciągnąć cenny przedmiot, gra nie ogranicza nas do z góry zaplanowanej interakcji. Wybór czy fant kupimy, ukradniemy lub wygramy w walce zależy od nas. Odrobina wyobraźni przyda się podczas eksploracji podziemi, gdyż niedostępny przycisk, kołowrót tudzież wajchę można poruszyć zarówno telekinezą, jak i strzałą. O zgrozo, Piranha Bytes nie ustrzegła się pewnego wstydliwego błędu. Mianowicie, nawet gdy nie podejmiemy się wykonania pewnych zleceń, w trakcie exodusu zaliczymy je automatycznie. Wystarczy zabić wyróżniające się z tłumu potwory lub zgarnąć unikalny artefakt i gotowe. Doświadczenie zagarnięte, wpis w dzienniku odhaczony... Wstyd, żeby zostawić takiego ordynarnie absurdalnego babola!
Pieruńsko mocną stroną Risen jest wspaniały, sielski klimat. Wyspa Faranga żyje własnym rytmem, jakże podobnym do tego, który widywaliśmy wcześniej. Mieszkańcy pracują w polu, noszą towary, patrolują ścieżki i podporządkowują się cyklowi dobowemu. Nic nie stoi na przeszkodzie aby zapalić skręta, dosiąść się do fajki wodnej lub skorzystać z domu uciech cielesnych. Bezprawne wtargniecie na czyjąś posiadłość spotyka się z dezaprobatą, więc ukraść coś niełatwo. Elementy żywcem wycięte z Gothic spotykamy na każdym kroku. Z beczki zaczerpniemy orzeźwiającej wody, drwale piłują drewno na identycznych maszynach, nawet skrzynie ze skarbami wyglądają jednakowo. Jeżeli powstająca w międzyczasie oficjalna kontynuacja serii (Arcania: A Gothic Tale) nie zaprezentuje czegoś nowego, prawdopodobnie dostaniemy dwa pokrewne produkty. Kto wyjdzie zwycięsko z tego pojedynku, dowiemy się na początku przyszłego roku. Póki co, Risen można uznać za spadkobiercę serii. Naturalnie część z szumnych obietnic składanych przez Piranha Bytes nie znajduje pokrycia w faktach. Klarowny podział terytorialny mający oddzielić mieszkańców od hord potworów, okazał się czczymi przechwałkami. Nadal tuż obok osad gnieżdżą się maszkary dręczące prosty lud, my zaś jak zwykle stajemy w obronie uciemiężonych. Drzewko dialogowe, tu niespodzianka, nie przeszło żadnego liftingu. Konwersacje polegają najczęściej na wymianie poglądów lub zalewaniu rozmówcy pytaniami, czyli nic nowego. Wiedźmin pod tym względem nadal stanowi wzorcowy przykład do naśladowania. Brakuje podstawowych środków perswazji stosowanych na szeroką skalę, choć pojawiają się pewne formy nacisku (przepraszam za żargon polityczny). Również głębia uniwersum, co tu kryć, do pięt nie dorasta takiemu The Elder Scrolls. Specjalnie przygotowanych na potrzeby gry anegdot czy nawet zwykłych opowiadań nie uświadczymy wcale. Szkoda, gdyby autorzy więcej uwagi poświęcili na dopracowanie szczegółów i niuansów, Risen miałby szansę zostać cRPG roku. Tymczasem Dragon Age: Początek zapewne zmiażdży go merytorycznie. Z drugiej strony, bliżej Risen do rozbudowanego action-adventure niż rasowego „rolepleja”. Cóż, termin ten chyba się już nieco zdewaluował. Pozostaje więc fantastyczna atmosfera, przyjemne zadania i sporo grywalności, co w znaczniej mierze rekompensuje braki.
- SPIS TREŚCI -
Powiązane publikacje

Recenzja The Elder Scrolls IV: Oblivion Remastered - Pięknie odświeżony klasyk z zachowaną esencją oryginału
90
Recenzja Assassin's Creed Shadows - recykling w sosie azjatyckim. Ubisoft próbuje odbić się od dna skacząc na plecy feudalnej Japonii
130
Recenzja Avowed - powrót do świata znanego z Pillars of Eternity. Kawał dobrego cRPG z kilkoma potknięciami do dopracowania
127
Recenzja Kingdom Come Deliverance II - triumfalny powrót Henryka ze Skalicy. Pierwszy mocny kandydat do gry roku
150