Recenzja Painkiller: Hell & Damnation - Pan Killer powraca!
- SPIS TREŚCI -
Jatka w starym stylu
Filozofia rozgrywki Painkiller: Hell & Damnation jest prosta niczym budowa przysłowiowego cepa, bowiem można ją streścić w jednym dość wulgarnym słowie, będącym synonimem bałagan albo rozgardiaszu. Odświeżona wersja Pana Killera otrzymała nawet samouczek, ale chyba tylko osoby wybitnie nieogarnięte będą go rzeczywiście potrzebować. Wiesz gdzie znajduje się lewy przycisk myszki? Potrafisz sprawnie wykorzystywać prawy? Rozróżniasz na klawiaturze WSAD i spację? W takim razie twoja kandydatura na egzekutora została właśnie pozytywnie rozpatrzona. Możesz iść mordować piekielne pomioty, spragnione ołowianego pilingu oraz solidnego kopniaka w cztery litery. Od tej strony Painkiller: Hell & Damnation najbliżej do Serious Sam: BFE oraz Hard Reset, które kilka miesięcy temu recenzowaliśmy na naszych łamach. Tutaj trup ściele się często i gęsto, a myślenie można spokojnie wyłączyć nastawiając na odprężające kanonady w rytmie ostrych rockowych riffów.
Rzecz polega na oczyszczaniu kolejnych pomieszczeń, które szturmują hordy żądnych krwi przeciwników o praktycznie zerowym poziomie sztucznej inteligencji. Gdyby nie fakt, że wszyscy adwersarze już dawno nie żyją, uznałbym iż urodzili się żeby zginąć. Napastnicy wyskakują ze wszystkich zakamarków, spadają z nieba i teleportują za plecami, natychmiast przystępując do zbiorowego klepania. Przeciwnicy potrafią uformować wokół nas szczelny mur, którego sforsowanie wymaga przelania hektolitrów posoki, odcięcia setek kończyn i opróżnienia dziesiątek magazynków. Rubinowa ciecz bryzga wokoło, potwory jękliwie zawodzą, lufy karabinów rzadko ostygają, a widok kilkudziesięciu wrogów jednocześnie to zupełnie normalna sytuacja. Właśnie tak wygląda Painkiller: Hell & Damnation - przeciętnych graczy nieustanna wojaczka może znużyć, ale miłośnicy bezkompromisowej rzezi powinni być zachwyceni.
Mnie osobiście pierwsza odsłona serii najbardziej ujęła właśnie niesamowitym tempem akcji, które przyprawiało o palpitację serca, suchość w gardle i syndrom nadpobudliwej ręki (tylko bez skojarzeń, proszę). Niebagatelne znaczenie dla rozgrywki miał również autorski silnik PAIN, pozwalający wyczyniać prawdziwe cuda z ciałami przeciwników. Podrzucenie ścierwa do góry, trafienie w lecący kawał mięsa kołkiem i przybicie truchła do sufitu, dawało naprawdę masę frajdy. W Painkiller: Hell & Damnation podobne smaczki występują, ale przejście na Unreal Engine sporo zmieniło - niestety na gorsze. Fizyka w moim odczuciu zawodzi, brakuje tej szalonej finezji, majestatycznie latających ciał, przez co wrażenia z zabawy są zwyczajnie słabsze. Wnuczek dziadka pod tym względem nie przegonił, chociaż od strony graficznej prezentuje się znakomicie.
Intensywność wymiany ognia momentami jest wręcz przytłaczająca, aczkolwiek wspomniany wyżej manewr „dobijający” rzadko wychodzi w takiej postaci, jaką wypromował niedościgniony oryginał. Ciała wydają się znacznie cięższe i mniej skore do łamania prawa grawitacji, bowiem próba ich sprofanowania zwykle kończy się kompletnym rozczłonkowaniem zanim zdążymy cokolwiek zdziałać. Niby niepozorny szczegół, ale jakże boli jego brak... Gdzie jest do cholery Havok? Zresztą, nasza postać nie potrafi nawet biegać (!), ale weterani zapewne pamiętają, iż Painkiller pozwalała na stosowanie tzw.: bunny hoppingu. Myk polega na rytmicznym skakaniu, a każdy kolejny sus coraz bardziej rozpędza bohatera. Brzmi śmiesznie, lecz w praktyce działa bez zarzutu, tylko akurat w singlu mocno irytuje konieczność stosowania takiej sztuczki. Tak trudno było wprowadzić tradycyjny sprint?
Powiązane publikacje

Recenzja The Elder Scrolls IV: Oblivion Remastered - Pięknie odświeżony klasyk z zachowaną esencją oryginału
91
Recenzja Assassin's Creed Shadows - recykling w sosie azjatyckim. Ubisoft próbuje odbić się od dna skacząc na plecy feudalnej Japonii
130
Recenzja Avowed - powrót do świata znanego z Pillars of Eternity. Kawał dobrego cRPG z kilkoma potknięciami do dopracowania
127
Recenzja Kingdom Come Deliverance II - triumfalny powrót Henryka ze Skalicy. Pierwszy mocny kandydat do gry roku
150